niedziela, 24 listopada 2013

Skończyła się pewna epoka


Z krótkimi przerwami był z nami przez niemal ćwierć wieku (1989-2013), to szmat czasu, zdołał do siebie przyzwyczaić. Niby jasne było, że prędzej czy później nastąpi koniec, że więcej go nie zobaczymy, ale moment ten dość długo odwlekano. W końcu jednak stało się. Odszedł. I już nie wróci. Na długo pozostanie w pamięci, a jego brak będzie odczuwalny. Trudno sobie wyobrazić, kto mógłby zostać jego następcą, kto godnie zająłby zwolnione miejsce. Jeden jedyny w swoim rodzaju. Niepowtarzalny. Dziś takich już nie ma.

Brytyjska stacja ITV w 1989 roku wystartowała z serią adaptacji powieści detektywistycznych o Herkulesie Poirot, autorstwa Agathy Christie. Nie była to jakaś rewolucyjna produkcja, która na trwałe zmieniłaby oblicze telewizji, niemniej widzom bardzo przypadła do gustu. Seria dostała kilka nagród i sporo nominacji. W dużej mierze dzięki wspaniałej kreacji Davida Sucheta, wcielającego się w rolę małego Belga. Idealnie oddawał to, co stanowiło esencję tej postaci, był znacznie bardziej wiarygodny niż Peter Ustinov i Albert Finney, którzy wcześniej grywali Poirota. Tym samym Suchet jako jedyny aktor w historii wystąpił we wszystkich częściach przygód belgijskiego detektywa działającego w świecie wyższych sfer angielskiej socjety. I właśnie z tej roli Suchet zostanie zapamiętany, choć cały jego dorobek jest imponujący, a on sam okazał się bardzo uniwersalnym aktorem, grającym w teatrze, telewizji, kinie i w radiu. Jednak bez względu na inne osiągnięcia w karierze, której mimo 67 lat na karku jeszcze nie kończy, na zawsze pozostanie już Poirotem.

Nie dalej jak w zeszłym tygodniu ITV wyemitowała "Curtain: Poirot's Final Case", ostatni odcinek serii, zamykając cały cykl na siedemdziesięciu odcinkach, podzielonych na trzynaście sezonów. Długość odcinków była zróżnicowana. Początkowo "Poirot" ukazywał się jako serial w epizodach trwających po około pięćdziesiąt minut (bazę stanowiły krótkie opowiadania), dłuższe formy (powieści), trwające od dziewięćdziesięciu do stu minut, pokazywały się sporadycznie, dopiero od szóstego sezonu, przypadającego na lata 1994-1996, kolejne epizody już na stałe zaczęto produkować jako filmy telewizyjne. Popularność cyklu szybko wylała się poza Wielką Brytanię, pokazywanego praktycznie na całym świecie, także i w Polsce.


Trochę kiepsko u mnie z pamięcią, ale, o ile się nie mylę, początkowo "Poiroty", te w tej dłuższej formie pokazywała głównie TVP, najczęściej w okresie różnych świąt. Pierwszym jakiego miałem okazję zobaczyć, był albo "Hickory Dickory Dock" albo "Boże Narodzenie Herkulesa Poirot" wyświetlany w okolicach Bożego Narodzenia. Jakoś tak, na pewno jeden z tych dwóch. Później śledztwa prowadzone przez małego Belga można było oglądać na antenie "Ale Kino", które zdecydowało się emitować cykl od początku i również pokazywać będzie ostatni sezon. Niemniej chyba każdy przynajmniej raz miał okazję obejrzeć choćby jeden odcinek, nawet jeśli trafił na niego zupełnie przypadkowo. Na długie lata symbolem serii stało się charakterystyczne intro z niezapomnianym motywem muzycznym, skomponowanym przez Christophera Gunninga, za który otrzymał w 1990 roku BAFTĘ.


Co stanowiło o sile i uroku telewizyjnego Poirota? Ścieżka muzyczna, skomplikowane zagadki, których rozwiązania następowały w trakcie wystąpień detektywa, przypominając pełne ekspresji występy jednego aktora, po części też eksponowanie różnic kulturalnych dzielących Anglików od Belga, bez wątpienia kreacja aktorskie, ze szczególnym uwzględnieniem osób najbliższych Poirotowi, czyli poczciwego kapitana Hastingsa (Hugh Fraser), nieocenionej sekretarki panny Lemmon (Pauline Moran) i Inspektora Jappa (Philip Jackson), dla którego każde śledztwo było od początku do końca łatwe i proste i gdyby tylko pozwolić działać mu swobodnie to każde kończyłoby się w ten sposób, że wszyscy niewinni siedzieliby skoszarowani we więziennych celach, a winowajca cieszyłyby się wolnością. Związki między całą czwórką były po prostu świetne, mocno doprawione humorem, głównie w relacjach Poirota z Hastingsem i Jappem. Do dziś pamiętam komiczne sceny z "Bożego Narodzenia Herkulesa Poirot", w którym Belg wymienia się świątecznymi prezentami z Jappem, bądź jest zaproszony do domu Inspektora i ugoszczony, iście po królewsku, serem. Tutaj Suchet nie wiele miał do mówienia. Wystarczyły same gesty, spojrzenia, mimika, aby idealnie oddać sedno tej znajomości, różnice charakterów, usposobień, zapatrywań itd. Absolutna poezja. Nie ma co wspominać wiecznego dogadywania Hastingsowi, które podkreślało dystans intelektualny dzielący obu bohaterów. Twórcom udało się oddać niepowtarzalny klimat Londynu lat 30., podkreślany modernistyczną architekturą, wystrojem wnętrz a la Art Deco. Bo też trzeba pamiętać, że akcja sporej części odcinków, rozgrywających się w pierwowzorze literackim w latach 20., została przeniesiona o dekadę do przodu.

Na przestrzeni lat seria uległa poważnym zmianom. Z początkiem nowego Millenium "Poirot" przeszedł daleko idącą metamorfozę. Prawa autorskie przeszły w ręce nowej firmy producenckiej, która zdecydowała się zaprowadzić swoje porządki. Z cyklem rozstali się ojcowie sukcesu: scenarzyści Clive Exton i Anthony Horowitz oraz producent Brian Eastman, kończąc swój udział w projekcie po ośmiu sezonach. Kolejny sezon, dziewiąty, dał światu nowego Poirota. Zrezygnowano ze świetnego intra i muzyki Gunninga, okrojono zespół aktorski. Z dalszych prac wykluczono Jacksona, Frasera i Moran. Zamiast tego zastosowano system gościnnych występów znanych aktorów, dawano też szanse młodym, dobrze rokującym (Jessica Chastain) bądź tych już troszkę zapomnianych (James Fox). Nowymi "współpracownikami", sporadycznie pojawiającymi się u boku Herkulesa, stali się lokaj George (David Yelland) oraz autorka kryminałów. nieco zwariowana, Ariadne Oliver (Zoe Wanamaker). 

Zmienił się także charakter kolejnych adaptacji. Uznano, że lepszym rozwiązaniem dla nowych odcinków będzie odejście od humorystycznych wątków na rzecz większej powagi, mającej mieć coś z ducha czarnych kryminałów. Nie był to najrozsądniejszy krok, Poirot stracił swój urok, nie był już sobą. Nie posiadał tej samej co kiedyś pedanterii, nie wykazał się tak wielką determinacją w starannym utrzymywaniu swoich wąsików. Ba, sam wygląd tych wąsików uległ zmianom. W starszych odcinkach bywał taki lekko zakręcony na końcówkach, w nowych był jakiś taki cieniutki. To już nie było to. Poirot w nowej odsłownie stawał się człowiekiem nieco samotnym, momentami nawet trochę zgorzkniałym szukającym pocieszenia w wierze. Wielkie upodobanie do religijnej kontemplacji stało się bardzo widoczne w ostatnich sezonach. Owo wyalienowanie bohatera, podkreślane przez nowy, przytłaczający, wystrój jego mieszkania, też w jakimś sensie miało służyć zmianie oblicza serii.


Do mnie one jakoś nie przemawiały, za mocno naruszały stary klimat. Odcinki po zastosowanych zmianach, przynajmniej niektóre, również zbyt daleko odchodziły od literackiego oryginału. Starszym też się to zdarzało, ale raczej nie do tego stopnia. Autorzy wycinali wątki, zmieniali albo usuwali bohaterów, decydowali się na radykalne kroki, żeby tylko zmieścić się w przedziale dziewięćdziesięciu minut na kolejny odcinek. Szczególnie mocno negatywne zmiany widać w "Morderstwie w Orient Ekspresie" z 2010 roku (XII sezon), które pozostaje najgorszą adaptacją w całym cyklu. Jedynym jasnym punktem jest właściwie obsada, tylko co z tego, skoro pozostała ona niewykorzystana na miarę możliwości. Wystąpiła, pardon le mot, w szajsowatej produkcji. Powiew nowoczesności wyraźnie zaszkodził serii. Potwierdził jedynie to, co już dobrze wiemy, że lepsze jest wrogiem gorszego. Brakowało chemii, brakowało tego błysku, atmosfery czy jakkolwiek to nazwać. Zostało ładne opakowanie, tylko puste w środku.

Na szczęście starych bohaterów można było po latach ponownie obejrzeć w trzynastym, ostatnim sezonie o Poirocie. Niestety, pojawili się na krótko. Kapitan Hastings powrócił we dwóch, a panna Lemmon i Inspektor Japp w jednym odcinku. A dla tej dwójki były to też ledwie epizodyczne rólki. Ale jakoś bardzo się nie zmienili, posiwieli trochę. Żal, że pokazali się tak krótko. Chociaż dobre i to. Taki ostatni występ. A ostatni odcinek stał się takim sentymentalnym powrotem dla Poirota i Hastingsa na miejsce pierwszej zbrodni do Styles, gdzie ponownie musieli rozwikłać zagadkowe morderstwa. Chociaż obaj byli już mocno posunięci w wieku, a mały Belg nie był już tak żwawy - choć de facto w najlepszych był żwawy jak kot, czyli ruszał się tylko wtedy, kiedy mu się chciało - i poruszał się na wózku, przez co w prowadzonym śledztwie zdany był na Hastingsa, a Hastings, jak wiadomo, orłem intelektu nie był nigdy.

Seria dobiegła końca i przynajmniej na razie nie wróci. Nie jest wykluczone, że kiedyś Poirot znów się pojawi. Jeśli nie w serii to w jakichś pojedynczych filmach, tak jak powrócił ostatnimi laty Sherlock Holmes - choć ten zanotował come back w obu formach, zarówno jako film jak i w postaci seriali. Na razie pozostają wspomnienia i wielka rola Sucheta. Ewentualnemu następcy będzie trudno przebić jego osiągnięcia - ta mimika, ta elegancja, ta afektacja. Nie do podrobienia.

4 komentarze :

  1. Peter Ustinov też był fajnym Poirotem, ale mi też Suchet się najbardziej kojarzy z tą rolą. Zdawało mi się, że TVP puszczała to normalnie jako serial w pierwszej połowie lat 90. Chyba leciało w weekendy (pora obiadowa) - trochę mi się zlewa z serialem o Arsene Lupinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lupina na TVP to właśnie kojarzę, ale tych pierwszych nie. Możliwe, że też były emitowane, ale jeśli tak było, to ja tego niestety nie pamiętam. Najwcześniejszy jaki widziałem to jeden z dwóch, który podałem w tekście.

      Usuń
  2. Właśnie leci Poirot na zmianę z panną Marple - na pewno w piątki i powtarzany w niedzielę - na Ale Kino. Nie wiem od kiedy, ale zorientowałam się przy "Wielkiej Czwórce" trzy tygodnie temu. Dziś i w niedzielę będzie "Noc i ciemność" z panną Marple, a była w poprzedni piątek i niedzielę "Zbrodnia na festynie" i "12 prac Herkulesa" - z Poirotem i jeszcze Szaleństwo Greenshawa z Marple (ale z Julią McKenzie - wg mnie najgorszą odtwórczynią Marple, bo taką "dostojną")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsza odtwórczyni roli Panny Marple to Joan Hickson, występowała w latach 1984-1992 w cyklu wyprodukowanym przez BBC. Bardzo fajnie intro miało. Te współczesne aktorki McKenzie i wcześniej Geraldine McEwan znacznie gorsze, nie pasują zupełnie do wizerunku literackiego.

      Usuń