niedziela, 10 marca 2013

Michael Ritchie - Prime Cut


"Prime Cut" (1972), thriller kryminalny Michaela Ritchie, został w 2009 roku umieszczony przez Empire na liście "20. gangsterskich filmów, których najprawdopodobniej nie zobaczysz". Rzeczywiście, produkcja ta nie przebiła się do szerokiej świadomości widzów. Pozostaje znana przede wszystkim w gronie pasjonatów gatunku.


Windykator mafii chicagowskiej, Nick Devlin (Lee Marvin) zostaje wysłany do Kansas City w celu wyegzekwowania długu w wysokości 500 tys. dolarów od lokalnego przemysłowca z branży mięsnej o dość nietypowym imieniu Mary Ann (Gene Hackman), który nie przebierając w środkach uchyla się od jego spłacenia, mordując bardzo wymyślnie tych, którzy wcześniej przybyli upomnieć się o zwrot pieniędzy.

Fabuła nie brzmi oryginalnie, ale „Prime Cut” jest thrillerem z prawdziwego zdarzenia, na swój sposób unikatowym, gdzie brutalność, przemoc, nagość, oraz elementy czarnego humoru przeplatają się z symbolizmem. A wszystko to okraszone kilkoma zapadającymi w pamięć scenami. Film rozpoczyna się od sekwencji w rzeźni ukazującej kolejne etapy produkcji parówek, zakłóconej pojawieniem się dość nieoczekiwanie na taśmie obuwia męskiego, co wyraźnie sugeruje z czego są one zrobione. Bardzo brutalna w swojej wymowie jest scena, w której przedstawiony został handel żywym towarem. Młode kobiety, mające służyć swoim nabywcom jako seksualne niewolnice, zostały zdegradowane do roli bydła. Widowiskowo została zaprezentowana ucieczka Devlina z jedną z niewolnic, imieniem Poppy (S. Spacek) przez pole pszenicy. Automatycznie nasuwają się skojarzenia ze słynną sceną z "Północ, północny-zachód" Alfreda Hitchcocka. Najbardziej klimatyczną, a zarazem symboliczną sceną jest podróż samochodem Nicka i jego kompanów, udających się na miejsce ostatecznej konfrontacji. Podróży tej towarzyszy burza, będąca zapowiedzią mających nastąpić krwawych wydarzeń.

Umiejscowienie akcji „Prime Cut” na środkowo-zachodniej prowincji Stanów Zjednoczonych zapewnia kolorową scenerię mocno kontrastującą z charakterami bohaterów, ich czynami, a także z ogólną wymową fabuły. Ritchie chciał pokazać, że zło czai się wszędzie, nawet w okolicach niemal idyllicznych, z pięknymi pejzażami i malowniczymi polami, które mogą służyć jedynie jako warstwa pudru, w dodatku nie zbyt dobrze przykrywającego świat zbrodni i związany z nim upadek obyczajów.

Na pierwszy plan wysuwa się rywalizacja dwójki głównych oponentów, dwóch silnych charakterów, z których żaden nie ustąpi ani na centymetr temu drugiemu, stąd jedynym rozstrzygnięciem sporu musi być pojedynek z bronią w ręku i śmierć jednego z nich. W kwestii symbolicznej jest to zderzenie człowieka z siłami natury, zderzenie dwóch odmiennych osobowości, i stylów życia, wreszcie zderzenie dwóch kultur - Północy z Południem, środowiska wiejskiego ze środowiskiem miejskim. Zarówno Lee Marvin jak i Gene Hackman stworzyli bardzo wyraziste role. Mary Ann jest kimś w rodzaju miejscowego Ojca Chrzestnego, zajmującego się, oprócz obróbką mięsa, narkotykami, prostytucją oraz handlem żywym towarem. Marvin gra bardzo oszczędnie, bez zbędnych gestów, bez zbędnych słów. Odzywa się z rzadka, raczej monosylabami, co sprawia, że otacza go aura lodowatego opanowania. Jest typem profesjonalisty, który robi to, co najlepiej potrafi, a za co mu dobrze płacą. Nie kieruje się ani emocjami, ani wyrachowaniem. W pewnym sensie naprawia przestępczy światek, reguluje mechanizmy nim rządzące, na nowo wprowadza dozę moralności i sprawiedliwości, inaczej mówiąc wyciąga go z otchłani zezwierzęcenia, przywracając  ludzki wymiar.

„Prime Cut” posiada kilka słabych stron. Film jest za krótki, scenariusz bardzo ogólnikowo informuje o przeszłości Devlina i Mary Anna, wiadomo tylko, że kiedyś byli przyjaciółmi, a Devlin miał romans z jego żoną. Momentami akcji brakuje wiarygodności – policja praktycznie nie wtrąca się do porachunków między przestępcami, ludzie na festynie nie reagują na brutalne zachowanie ludzi Mary Ann, przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Wspaniałą scenę na polu pszenicy burzy fakt, że traktorzysta od razu stara się zabić uciekających, choć wątpliwe jest, żeby wiedział kim są. No i całkiem chybione jest zakończenie filmu, bardzo irytujące, wręcz infantylne, zupełnie niepasujące do wymowy filmu, po prostu nierealne.

Wobec dość poważnych minusów obraz Michaela Ritchie trudno zaliczyć do klasyki thrillera, ale z uwagi na liczne atuty nie można go zakwalifikować jako zwyczajnego filmu klasy B, takie jego sklasyfikowanie byłoby nadużyciem. Film nieco zapomniany, którego nie wypada nie obejrzeć.

vindom

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz