"Prime Cut" (1972), thriller kryminalny Michaela Ritchie, został w 2009 roku umieszczony przez Empire na liście "20. gangsterskich filmów, których najprawdopodobniej nie zobaczysz". Rzeczywiście, produkcja ta nie przebiła się do szerokiej świadomości widzów. Pozostaje znana przede wszystkim w gronie pasjonatów gatunku.
Windykator mafii chicagowskiej,
Nick Devlin (Lee Marvin) zostaje wysłany do Kansas City w celu wyegzekwowania
długu w wysokości 500 tys. dolarów od lokalnego przemysłowca z branży mięsnej o dość
nietypowym imieniu Mary Ann (Gene Hackman), który nie przebierając w środkach
uchyla się od jego spłacenia, mordując bardzo wymyślnie tych, którzy
wcześniej przybyli upomnieć się o zwrot pieniędzy.
Fabuła nie brzmi oryginalnie, ale „Prime Cut” jest thrillerem
z prawdziwego zdarzenia, na swój sposób unikatowym, gdzie brutalność, przemoc,
nagość, oraz elementy czarnego humoru przeplatają się z symbolizmem. A wszystko
to okraszone kilkoma zapadającymi w pamięć scenami. Film rozpoczyna się od
sekwencji w rzeźni ukazującej kolejne etapy produkcji parówek, zakłóconej
pojawieniem się dość nieoczekiwanie na taśmie obuwia męskiego, co wyraźnie
sugeruje z czego są one zrobione. Bardzo brutalna w swojej wymowie jest scena,
w której przedstawiony został handel żywym towarem. Młode kobiety, mające
służyć swoim nabywcom jako seksualne niewolnice, zostały zdegradowane do roli
bydła. Widowiskowo została zaprezentowana ucieczka Devlina z
jedną z niewolnic, imieniem Poppy (S. Spacek) przez pole pszenicy. Automatycznie
nasuwają się skojarzenia ze słynną sceną z "Północ, północny-zachód"
Alfreda Hitchcocka. Najbardziej klimatyczną, a zarazem symboliczną sceną jest
podróż samochodem Nicka i jego kompanów, udających się na miejsce ostatecznej
konfrontacji. Podróży tej towarzyszy burza,
będąca zapowiedzią mających nastąpić krwawych wydarzeń.
Umiejscowienie akcji „Prime Cut”
na środkowo-zachodniej prowincji Stanów Zjednoczonych zapewnia kolorową
scenerię mocno kontrastującą z charakterami bohaterów, ich czynami, a także z
ogólną wymową fabuły. Ritchie chciał pokazać, że zło czai się wszędzie, nawet w
okolicach niemal idyllicznych, z pięknymi pejzażami i malowniczymi polami,
które mogą służyć jedynie jako warstwa pudru, w dodatku nie zbyt dobrze
przykrywającego świat zbrodni i związany z nim upadek obyczajów.
Na pierwszy plan wysuwa się
rywalizacja dwójki głównych oponentów, dwóch silnych charakterów, z których
żaden nie ustąpi ani na centymetr temu drugiemu, stąd jedynym rozstrzygnięciem
sporu musi być pojedynek z bronią w ręku i śmierć jednego z nich. W kwestii
symbolicznej jest to zderzenie człowieka z siłami natury, zderzenie dwóch
odmiennych osobowości, i stylów życia, wreszcie zderzenie dwóch kultur - Północy
z Południem, środowiska wiejskiego ze środowiskiem miejskim. Zarówno Lee Marvin
jak i Gene Hackman stworzyli bardzo wyraziste role. Mary Ann jest kimś w
rodzaju miejscowego Ojca Chrzestnego, zajmującego się, oprócz obróbką mięsa,
narkotykami, prostytucją oraz handlem żywym towarem. Marvin gra bardzo oszczędnie,
bez zbędnych gestów, bez zbędnych słów. Odzywa się z rzadka, raczej
monosylabami, co sprawia, że otacza go aura lodowatego opanowania. Jest typem
profesjonalisty, który robi to, co najlepiej potrafi, a za co mu dobrze płacą.
Nie kieruje się ani emocjami, ani wyrachowaniem. W pewnym sensie naprawia
przestępczy światek, reguluje mechanizmy nim rządzące, na nowo wprowadza dozę
moralności i sprawiedliwości, inaczej mówiąc wyciąga go z otchłani
zezwierzęcenia, przywracając ludzki wymiar.
„Prime Cut” posiada kilka słabych
stron. Film jest za krótki, scenariusz bardzo ogólnikowo informuje o
przeszłości Devlina i Mary Anna, wiadomo tylko, że kiedyś byli przyjaciółmi, a
Devlin miał romans z jego żoną. Momentami akcji brakuje wiarygodności – policja
praktycznie nie wtrąca się do porachunków między przestępcami, ludzie na
festynie nie reagują na brutalne zachowanie ludzi Mary Ann, przechodzą nad
nimi do porządku dziennego. Wspaniałą scenę na polu pszenicy burzy fakt,
że traktorzysta od razu stara się zabić uciekających, choć wątpliwe jest, żeby
wiedział kim są. No i całkiem chybione jest zakończenie filmu, bardzo
irytujące, wręcz infantylne, zupełnie niepasujące do wymowy filmu, po prostu
nierealne.
Wobec dość poważnych minusów
obraz Michaela Ritchie trudno zaliczyć do klasyki thrillera, ale z uwagi na
liczne atuty nie można go zakwalifikować jako zwyczajnego filmu klasy B, takie
jego sklasyfikowanie byłoby nadużyciem. Film nieco zapomniany, którego nie
wypada nie obejrzeć.
vindom
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz