piątek, 25 października 2013

Dario Argento i Lamberto Bava - seria Demons


Lamberto Bava, syn Mario Bavy, znakomitego włoskiego reżysera, zaczynał swoją przygodę od asystowania ojcu przy jego obrazach. Pod własnym nazwiskiem nakręcił kilka udanych horrorów w stylu "made in Italia": ciekawy debiut Macabre, ze scenariuszem braci Avati; całkiem niezłe giallo A Blade in the Dark (początkowo realizowane jako projekt telewizyjny), czy sensacyjny Blastfighter. Najbardziej jednak jest znany z serii Demons, która przyniosła mu duży rozgłos i popularność, początkowo we Włoszech, później na całym świecie, czyniąc z nich dzieło kultowe. Ojców sukcesu było wielu: przede wszystkim Dario Argento, pomysłodawca i producent serii, oraz jej współscenarzysta (wraz z Franco Ferrinim, Bavą, oraz niestrudzonym Dardano Sacchettim) i dobry duch całego przedsięwzięcia, czy choćby Sergio Stivaletti, autor jednych z najlepszych, nie tylko w historii włoskiego kina, efektów specjalnych. Asystentem reżysera był dobrze nam znany Michele Soavi, który zagrał w pierwszej części dwie mniejsze role; ścieżkę dźwiękową pierwszej części stworzył Claudio Simonetti, zaś do drugiej Simon Boswell. Przypatrzmy się zatem Demonom.


Intryga zawiązana jest dosyć prosto i szybko - oto przebrana ( czy aby na pewno? ) za demona osoba ( w tej roli Michele Soavi ) rozdaje ludziom wejściówki do kina Metropol na darmowy seans. Wśród widzów dominuje młodzież, pojawiają się jednak także starsze osoby - kobieta z niewidomym partnerem, czy handlarz narkotyków z przyjaciółkami. Na miejscu okazuje się, iż wyświetlanym obrazem będzie horror - rzecz w stylu Evil Dead, o grupie nastolatków odnajdujących stare groby, oraz księgę napisaną przez Nostradamusa - w ten sposób uwalniają demony zła, które po kolei rozpoczynają krwawe żniwo; po chwili okazuje się jednak, iż film to nie fikcja - ekranowe potwory przenikają do rzeczywistości, atakując zgromadzonych w kinie widzów.

Fabuł o przenikaniu światów filmowych i realnych było w kinie wiele - starczy wspomnieć o słynnej The Purple Rose of Cairo Woody'ego Allena, gdzie bohaterowie filmu dosłownie wychodzą z ekranu, próbując zaistnieć w rzeczywistości. Film Bavy juniora wypada bardzo dobrze, traktując jednak samą intrygę jako punkt wyjścia do ukazania efektów specjalnych Stivalettiego. Trzeba przyznać, że Włoch przyłożył się do nich mistrzowsko - krew leje się strumieniami, przemiany ludzi w mordercze potwory są świetnie ukazane, zaś narodziny demona prosto z ciała jednej z ofiar to jedna z najbardziej pamiętnych scen w horrorze lat 80-tych, porównywalna z podobnym efektem Roba Bottina w The Thing Carpentera.  W początkowych scenach, świetnie budujących klimat obrazu, podpartych znakomitą muzyką Simonettiego, czuć rękę Argento - to mógłby być jego kolejny obraz. Potem jednak fabuła oddaje miejsce efektom specjalnym, koncentrując się na próbach obrony przed potworami, zabarykadowanych wewnątrz kina ludzi, w rytm ówczesnych przebojów muzyki metalowej. W rytm odcinanych kończyn, zagryzanych gardeł, i całej tej krwawej masakry przygrywają nam Accept, czy Saxon - niekoniecznie jest to trafiony pomysł, gdyż niepotrzebnie rozbija mroczny klimat, puszczając oko do nastoletniego widza; do niego zresztą adresowany jest obraz, choć i fani bardziej tradycyjnego horroru odnajdą dla siebie kilka ciekawych scen - sekwencja początkowa, powolne pojawianie się demonów w korytarzach kina, czy choćby plakaty znakomitych obrazów - Four Flies on a Grey Velvet Argento, czy Nosferatu - Phantom Der Nacht Herzoga przypominają nam o jego pomysłodawcy. Kolorystyka niektórych ujęć jest w stylu Argento, a zatem w stylu Bavy seniora; oddanie hołdu ojcu poprzez oddanie hołdu koledze - zabieg wielce trafiony. Obraz nakręcono w Berlinie ("...spodobało mi się odrealnienie, oraz chłód tego miasta..." - mówił Lamberto Bava w jednym z wywiadów), oraz w studiach w Rzymie. Udane zakończenie otworzyło furtkę do ewentualnej kontynuacji - ta przyszła rok później.


Drugą część serii reżyser, wraz ze scenarzystami, osadził również w zamkniętej przestrzeni - tym razem demony atakują mieszkańców apartamentowca dla ludzi z wyższych sfer (swego rodzaju hołd dla uniwersum Cronenbergowskiego Shivers), gdzie kobieta oglądając film dziejący się w rumowisku pozostałym po kinie z pierwszej części o ciekawskich śmiałkach szukających śladów tamtejszej masakry, przyciąga do siebie i budynku demony, tym razem przenikające do rzeczywistości z ekranu telewizora (patent zastosowany m.in. w Poltergeist Hoopera, czy choćby w znakomitym Videodrome Cronenberga; później wykorzystany ze świetnym skutkiem w Ringu Hideo Nakaty). Fabuła kontynuacji jest właściwie kalką pierwowzoru - po początkowych scenach ataku demona, skupiamy się na walce z kolejnymi zmutowanymi postaciami; masa dobrze wykonanego gore, oraz efekty przemian ludzi w demony w niczym nie ustępują tym z pierwszej części. Scena pierwszego ataku Sally z podkładem utworu De Profundis zespołu Dead Can Dance jest po prostu znakomita; genialne tonowanie klimatu aż do potwornej masakry na gościach przyjęcia urodzinowego. Mówiąc o muzyce należy podkreślić, że tym razem, prócz oryginalnej muzyki Simona Boswella, za podkład służą utwory nowofalowe, gotyckie, znacznie lepiej tworząc mroczny, momentami wręcz mistyczny klimat całego obrazu, który jednak pozostaje dalej zabawą z widzem w stylistyce znanej z pierwszej części. Ma być szybko, krwawo i bezrefleksyjnie - kolejnym razem Bava wychodzi z całej sytuacji obronną ręką, znów dzięki wspaniałym efektom Stivalettiego.



Obydwie części mocno nawiązują do serii Evil Dead, czy to fabularnie (film oglądany w pierwszej części w kinie), czy samą postacią głównego, "Ashopodobnego" bohatera, który w obydwu częściach ratuje ukochaną. Nie ma w nich jednak tak dużo czarnego humoru, obydwa są też mniej mroczne, bardziej skupiając się na nieskrępowanych pomysłach uśmiercania kolejnych postaci, niż na tworzeniu od początku do końca jednoznacznego klimatu grozy. Mimo to, nie można im zbyt wiele zarzucić - pod względem rozrywki to nadal znakomite kino, przesiąknięte wpływami okresu w jakim powstawało, z wszelkimi plusami i minusami tych produkcji.

Jak to we Włoszech bywało, sukces serii spowodował falę kolejnych obrazów pod tym tytułem; mamy więc Demons 3: The Ogre (a.k.a. La Casa dell' orco) z 1988 roku, również w reżyserii Bavy, ale i obraz Black Demons Umberto Lenziego z 1991 roku, znany także jako Demons 3; we Włoszech The Church Michele Soaviego miał podtytuł  Demons 3. Ufff. Poza tym nieoficjalnie jako część cyklu zaistniały także Demons 4 (La Setta, 1991, reż. M. Soavi), Demons 5: The Devil's Veil (a.k.a. La mascheria del demonio - 1989, reż. L. Bava), oraz Demons 6: De Profundis - Il Gatto Nero z 1989 r. w reż. Luigi Cozziego. Żaden z tych obrazów nie miał wiele wspólnego z oryginalnym dyptykiem - to mniej lub bardziej udane horrory, z których jedynym w jakimkolwiek stopniu zainspirowanym serią obrazem był The Church Soaviego (zresztą jako jedyny we Włoszech zaliczany do serii) - reszta tytułów została nadana w wiadomym celu przez europejskich, tudzież amerykańskich dystrybutorów.

haku


8 komentarzy :

  1. Jedyneczka - zuch! Jazda relaksacyjna nad wyraz. Muzycznie, to czuc, że chcieli byc bardzo na czasie . Metal momentami trafiony w dychę ( scena, jak koleś śmiga na skuterze po sali kinowej i ścina łby kataną pod ,, Fast as a Shark'' Acceptu :D ) Utwory Simonettiego to esencja lat 80-tych : electro na przecięciu New Order i Art of Noise, bębny Simmonsa w natarciu, syntezatorowe wariacje na temat '' W Grocie Krola Gór'' Griega, etc.
    Dwójki jakimś cudem jeszcze nie widziałem, trzeba to raz dwa nadrobic.
    Z dalszych ''Demonów'' ( oprócz oczywiście Soaviego ), widziałem ' De Profundis' Twojego kolegi Cozziego - nieoficjalną ,,kontynuację'' Trzech Matek : bardzo smaczny ser.
    A jak mowa o wątkach autotematycznych - jeśli nie widzialeś, to wszystko na bok i zapodaj sobie ' Anguish' Bigasa Luny 87' . Miazga, do tego na prawde pomysłowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dwójeczka pod względem muzycznym jakoś bardziej mi odpowiada, pod względem zabawowym jest podobnie - Art of Noise, DCD, tego typu klimaty bardziej mi pasują niż te wszystkie UDA i inne gady.
    Bigasa Lunę wrzucę do odtwarzacza, ale dopiero za jakiś tydzień,dwa - teraz na tapecie The Prisoner - szykuję większą rzecz na jego temat, a trochę tych odcinków jest do przypomnienia
    Z reszty Demonów nie widziałem tylko tych Bavy - to był chyba pseudo remake dzieła ojca Black Sunday...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też takiego melalu nie trawię ( z perspektywy czasu to jest straszna wiocha ) , ale w tej konwencji nie razi, a z tym Acceptem - wręcz pasi. Dużo bardziej mnie to wkurwiało w ' Phenomenie' , gdzie ni chuja nie stroiło i rozwalalo klimat - bo Daruś taki młodzieżowy byc zapragnął

    OdpowiedzUsuń
  4. Pełna zgoda - w Phenomenie strasznie to rozbijało ten baśniowy klimat całości.
    Zresztą potem jeszcze tylko Opera i Daruś pojechał w dół bez trzymanki, na łeb, na szyję.

    OdpowiedzUsuń
  5. 'Trauma' i ' Syndrom Stendhala' , to jeszcze pół biedy - wprawdzie daje się odczuc niejaki spadek formy, ale tragedii imo nie ma, a co więcej , nie uległ jeszcze zatraceniu styl ; ten ' Argento's touch' jest tu w dalszym ciągu obecny. Nie zapominajmy, że Darek miał znakomitą passę przez bite dwie dekady, te filmy odstają od wcześniejszych , ale po latach , a zwłaszcza na tle tej pózniejszej bardachy, to prezentują się wcale nie najgorzej Prawdziwy dizaster i początek końca, to ' Upiór w Operze', .

    OdpowiedzUsuń
  6. We Włoszech nawet te późniejsze "dzieła" są odbierane jako co najmniej dobre, jeśli nie wybitne - myślę że taki kult Argento trochę tam panuje.
    Syndrom Stendhala prócz muzyki był dla mnie słabiutki - do tego Asia wg mnie kładzie każdy film, w którym gra - Transylwania jakoś mi się bardziej podobała, a w filmach ojca gra jakby "z musu", z miną sfochowanej córeczki.
    A propos czy widziałeś już Draculę 3D? Pierwszy film Argento po którym ( a właściwie już w trakcie) było mi za kogoś wstyd - jak on to mógł wypuścić?

    OdpowiedzUsuń
  7. Transylwania ? - nie łapie, chodziło o ' Traumę', czy jak ?
    Asia , jako młoda siksa w ' Traumie' , przez ten dziewczęcy wdzięk była do przzyjęcia. W ' Syndromie...' już było gorzej i to też z winy starego. Film jest pęknięty, pierwsza częśc może byc ( choc tytułowy syndrom dawał zdecydowanie większe pole do popisu ) Druga częśc to był głównie taki kazirodczy lans córuchny przez tatusia :D
    Asia ma coś pociągająco wulgarnego w sobie, do ról ''pierwszych naiwnych'' się nie nadaje - obsadzenie jej w 'Upiorze...' było kompletnie bez sensu. Pamiętam, że w jakos tym samym czasie widziałem ją w ' New Rose Hotel' Abla Ferrary, gdzie grała dziwkę i była super git.
    Nie, nie widziałem jeszcze Draculi 3D. Jeszcze chyba nie jestem na tyle zdystansowany, żeby się z tym zmierzyc. A bez tego się raczej nie da :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Transylwania to taki "folkowy" obraz Tony'ego Gatliffa, z dosyć dobrymi zdjęciami opowieść o podróży Asi do kochanka w Rumunii.

    OdpowiedzUsuń