Prosta fabuła osnuta na kryminalnych wydarzeniach, kilka bardzo intensywnych scen akcji, odrobina humoru, znakomita obsada - tak w skrócie wygląda przepis na udany thriller akcji. I tym w istocie jest "Big Bullet" (1996) Benny'ego Chana. Esencja kina klasy B w najczystszej, najbardziej rozrywkowej formie. I choć nie wychodzi poza granice nakreślone dla gatunku, to zastosowane klisze fabularne nie męczą swoją powtarzalnością, ale tworzą dobrze skomponowaną mieszankę.
Benny Chan postrzegany jest jako jeden z największych, najważniejszych reżyserów w Hong Kongu zajmujących się kinem komercyjnym, ale w latach 90-tych stawiał dopiero pierwsze kroki w przemyśle filmowym. Znajdował się w cieniu reżyserskich tuzów w rodzaju Tsui Harka, Johna Woo czy Ringo Lama, którzy w tym czasie z różnym powodzeniem próbowali sił w Hollywood. Chan zadebiutował dobrze przyjętym "A Moment of Romance", stanowiącym połączenie dramatu kryminalnego z romansem. Następne kilka filmów jakie nakręcił, przeszły bez echa, w konsekwencji jego kariera trochę wyhamowała. Za sprawą "Big Bullet", piątego filmu w dorobku, reżyserska gwiazda Chana rozbłysła na nowo, zaczął dostawać kolejne propozycje i umacniać swoją pozycję w hongkońskim show biznesie.
Bill Chu (Sean Lau), twardy policjant o trudnym charakterze, zostaje zdegradowany za uderzenie swego przełożonego, po tym, gdy zaplanowana akcja zakończyła się fiaskiem, i oddelegowany do jednostki mundurowej, uznawanej za miejsce zsyłki dla gliniarzy sprawiających problemy. Główny bohater częściej postępuje zgodnie z własnymi zasadami niż z literą prawa, co wywołuje kontrowersje i prowadzi do konfliktów. Z takim podejściem w nowym otoczeniu zdobywa kolejnych wrogów, a współpraca z kolegami, o których trudno powiedzieć, że stanowią synonim skutecznych policjantów, początkowo idzie bardzo opornie. Kiedy jego przyjaciel staje się ofiarą zamachu, przeprowadzonego przez grupę złodziei dowodzonych przez Birda (Anthony Wong), którzy zrabowali ogromną sumę pieniędzy, próbując wywieźć ją z Hong Kongu, Chu postanawia wykorzystać grupę niechcianych policjantów do zemsty na przestępcach, doprowadzając do bezpośredniego starcia.
Filmy Chana kuleją pod względem scenariusza, nie mają w sobie nic z kryminalnych epopei, stanowią nieskomplikowane historie stereotypowe dla nurtu kina sensacyjnego lat 90-tych. Reżyser idealnie potrafi trafić w gust masowej publiczności łaknącej prostej rozrywki. Dlatego właśnie fabuły w żaden sposób nie można uznać za największą wartość "Big Bullet". Jak zwykle w takich przypadkach można napiętnować okresowy brak logiki, brak konsekwencji, czy nadmierne uproszczenia, chociażby w nakreśleniu bohaterów. Na przykład grupa nowych kolegów Chu to interesujące zbiorowisko różnych indywidualności o bardzo zróżnicowanych cechach, poglądach, zachowaniu, motywacjach itd. Niemniej żadna z nich nie wychodzi poza ramy gatunkowe. Jednakże i tak lepiej wypadają w porównaniu z gangiem złodziei. Przestępcy zostali potraktowani bardzo powierzchownie. Ich postaciom brakuje głębi, są płytkie, papierowe. Na plus można zaliczyć ich stylizację - ubiór, gesty, złowrogie spojrzenia, chłód w obyciu, psychopatyczne skłonności. Już na pierwszy rzut oka widać kto jest kto.
Nie czynię tutaj żadnych zarzutów, że "Big Bullet" pozbawiony jest tak zwanych głębszych treści, które mogłyby sugerować, że film ma aspiracje na bycie czymś więcej niż tylko typowym akcyjniakiem. Charakter obrazu Chana jest jasny od początku. Największa wartość tego filmu to obsada, to właśnie na niej skupia się cała uwaga widzów. Chan ma rękę do aktorów, potrafi współpracować z wielkimi gwiazdami kina, wyciągając z nich wszystko co najlepsze. Sean Lau specjalizuje się w niecodziennych, niestandardowych rolach postaci, niekiedy bardzo ekscentrycznych. Jako bohater filmu akcji wypada bardzo przekonująco, co ma związek z tym, że choć Bill Chu jest kimś typowym dla kina akcji, to jednak dzięki aktorowi nabiera oryginalności w sposobie bycia, odróżniającej go od całej rzeczy podobnych bohaterów. Anthony Wong, ikona hongkońskiego kina, podobnie jak pozostali przestępcy, pozostaje dużo bardziej powściągliwy. Z kolei aktorzy charakterystyczni tworzą kolektyw, grupę policyjną, w której każdy posiada jakąś szczególną umiejętność, które zebrane razem pozwalają skutecznie włączyć się w pościg za poszukiwanymi przestępcami. Dodatkowo głównie w ich obrębie powstaje najwięcej komediowych gagów, wprowadzających momenty rozluźnienia akcji.
"Big Bullet" zaczyna się dość niemrawo, ale szybka nabiera tempa i atmosfery właściwiej dla thrillerów akcji. Chan reżyseruje w sposób spokojny, unika popadania w manierę taniego efekciarstwa. Wprowadza bohaterów naturalnie, bez zakłócania czy komplikowania rozgrywających się wydarzeń. Poszczególne sekwencje, choć pozostają oderwane od rzeczywistości, wypadają wiarygodnie. To ważne, bo jakże często zdarza się, że w wielu filmach wiele scen wydaje się wkomponowanymi na siłę, rujnując cały efekt. Tutaj wypadają bardzo swobodnie, rytmicznie, a przy okazji potęgują partie dramatyczne. Sceny akcji, rozsądnie zaplanowane i zrealizowane, zapadają w pamięć. Szczególnie dwie - pierwsza, czyli moment wejścia przestępców do restauracji, który bardzo szybko zamienia się w epicką strzelaninę z policją. Drobiazgowo dopieszczona w najmniejszym elemencie choreografia tej sekwencji budzi najwyższy szacunek, nie powstydziłby się jej John Woo. Chan nie ukrywa inspiracji twórcą "A Better Tomorrow" i "Killera", ale nie ogranicza się do bezmyślnego naśladownictwa. Druga przedstawia walkę bandytów z policją wewnątrz i na zewnątrz samolotu, który ci pierwsi zamierzali porwać, aby uciec z Hong Kongu. Niektórzy krytycy sugerowali, że jest rodzaj hołdu wobec "Heat" Michaela Manna - takie duchowe związki z Hollywood.
Problem obrazu Benny'ego Chana to stopniowo narastające zmiany tonu, aż do rozczarowującej końcówki. Wygląda to, niestety tak, jakby twórcom z biegiem czasu kończyły się pomysły. Duża dawka brutalnej przemocy w pierwszej części "Big Bullet" nie znajduje odzwierciedlenia w drugiej, wydaje się być zupełnie bez związku, co nie powinno mieć miejsca. Z niejasnych do końca przyczyn mroczniejsze tony z czasem ulegają rozmyciu na rzecz mocniej eksponowanych wątków komediowych, łagodzących napięcie, których przesyt w pewnym momencie jest aż nadto widoczny. Te nieodciągnięcia bezpośrednio rzutują na fabularno - wizualną konstrukcję filmu, przez co, mimo nawet najlepszych chęci, trudno uznać go za dzieło w swym gatunku wybitne. "Big Bullet" to nostalgiczny ukłon w stronę filmów akcji rodem z lat 80-tych, pełen zawrotnych scen akcji i nieoczekiwanych zwrotów wydarzeń, który bardzo przyjemnie się ogląda, ale i równie szybko zapomina po zakończeniu seansu.
vindom
Reżyseria Benny Chan, scenariusz Susan Chan, w obsadzie Jordan Chan i Woody Chan. Brakuje tylko Jackiego Chana :D Ja widziałem kilka filmów Benniego z Jackie'm w roli głównej: "Nowa policyjna opowieść" (2004) i "Niania w akcji" (2006) - ten pierwszy jest mrocznym akcyjniakiem, ten drugi zwariowaną komedią, oba świetnie się ogląda, chyba że ktoś nie lubi takich azjatyckich klimatów.
OdpowiedzUsuńA mnie jakoś do tych współczesnych filmów z Jackie Chanem jakoś nie ciągnie. Wolę te starsze z lat 80-tych i 90-tych. Ostatnio robiłem powtórkę dwóch części "Project A". Z filmów Benny Chana z chęcią obejrzałbym "Divergence", tylko że trudno jest dostępny. No i zachęcam do obejrzenia jego ostatniego filmu - "White Storm".
UsuńJackie Chan nakręcił tak wiele filmów, że zarówno w dawnym jak i współczesnym kinie można znaleźć filmy lepsze i gorsze. Z tych nowszych to najlepszy jest chyba "Shinjuku Incident" (2009). Ja obecnie poluję na trzecią część "Zbroi Boga" pt. "Chiński Zodiak" (2012). W tej serii podoba mi się to, że realizowana jest w różnych krajach na różnych kontynentach. Filmy innych znanych hongkońskich reżyserów są zwykle skromniejsze pod względem liczby lokacji i zapewne pod względem budżetu.
UsuńTen "Shinjuku Incident" zapowiada się ciekawie. Czytałem twoją recenzję ;-) "Chiński Zodiak", z tego co widzę, w sieci jest dostępny, występuje tam pod kryptonimem "CZ12".
Usuń