Stephen Frears jest jednym z brytyjskich autorów kina społecznego niepokoju, wychodzącym w swej twórczości naprzeciw aktualnym problemom. W "The Grifters" (1990) na podstawie powieści Jima Thompsona zaprezentował historię trojga drobnych oszustów, zaś "High Fidelity (2000) dotyczył ludzi prowadzących niewielki sklep z winylami. Kwestię imigrantów, ludzi żyjących na marginesie społecznym, poruszał już w latach 80. w filmach "My Beautiful Laundrette" (1985) i "Sammy and Rosie Get Laid" (1987), dzięki którym zyskał przepustkę do Hollywood, gdzie zrealizował m.in. "Dangerous Liaisons" (1988). Do tematyki tej powrócił po piętnastu latach, lecz w zupełnie odmiennym gatunku kręcąc tym razem nie komediodramat, a thriller "Dirty Pretty Things" (2002) na podstawie scenariusza Steve'a Knighta.
Osoba scenarzysty nie jest tu bez znaczenia, bowiem Frears bardzo rzadko tworzy filmy według własnego pomysłu. Najczęściej korzysta ze starannie wyselekcjonowanych tekstów, wychodząc z założenia, że rola reżysera ogranicza się jedynie do przełożenia na język filmowy gotowego scenariusza. Steve Knight to obecnie jeden z najlepszych autorów, odpowiedzialny chociażby za "Eastern Promises" (2007) oraz wyświetlany na BBC Two historyczny serial kryminalny o gangsterach z Birmingham z okresu międzywojnia - "Peaky Blinders" do obejrzenia którego, korzystając z okazji, gorąco zachęcam. Za scenariusz filmu Frearsa Knight uzyskał nominację do Oscara.
Posłużenie się thrillerem jako podstawą fabularną miało o tyle uzasadniony sens, że ten gatunek filmowy jest bardziej atrakcyjny dla masowego widza niż inne, w domyśle poważniejsze nurty. Punktem wyjścia jest znalezienie przez portiera w toalecie jednego z pokoi hotelowych w Londynie ludzkiego serca, które blokowało odpływ. Portier ten, Okwe (Chiwetel Ejiofor), postanawia poprowadzić śledztwo, by wyjaśnić skąd się tam ono właściwie wzięło, co się ukrywa za tym tajemniczym znaleziskiem. Szybko wpada na trop przerażających praktyk, jakie odbywają się w miejscu jego zatrudnienia. Ale ta sprawa służy tylko za pretekst do ukazania historii nielegalnych imigrantów parających się najgorszą pracą, wykorzystywanych przez swoich pracodawców, żyjących w ciągłym zagrożeniu przed urzędnikami ds. imigracji i deportacją bez możliwości powrotu.
Filmowy portret współczesnego Londynu daleki jest od zdjęć z folderów czy komedii romantycznych. Nielegalni imigranci, tzw. Niewidoczni (tak przetłumaczono tytuł filmu na polski), żyją na marginesie społecznym, na codzień niezauważani przez zwykłych mieszkańców stolicy Wielkiej Brytanii wykonują źle płatne zajęcia, bez których jednak miasto nie funkcjonowałoby tak, jak należy. Komu innemu chciałoby się zajmować sprzątaniem, dbaniem o czystość na ulicach, zajmowaniem się zwłokami w kostnicach czy zapewnianiu pewnego rodzaju "rozrywki" rodem z Czerwonych Dzielnic ? Dlatego też wykonując te często upokarzające prace są bezpardonowo wykorzystywani przez swoich zwierzchników, korzystających na tym, że ich podwładni do nikogo nie pójdą na skargę, bo przecież zgłoszenie na policji o jakichś nadużyciach, przekrętach bądź zwyczajnych przestępstwach będzie równało się zdemaskowaniu i niechybnej deportacji. Dlatego każdemu wygodnie jest odwrócić głowę i udawać, że niczego się nie widzi.
Wyjątkiem od tej reguły nie jest również główny bohater, Okwe. Ten Nigeryjczyk, z wykształcenia lekarz, musiał uciekać ze swego kraju, zostawiając tam swoją żonę i córkę. W Londynie pracuje na dwóch etatach - za dnia jest taksówkarzem w niewielkim przedsiębiorstwie, zaś nocami dorabia jako portier w hotelu. Przy skrajnym wyczerpaniu takim sposobem życia, pobudza się zażywając afrykańskie zioła. Jednak takie są realia, żeby zarobić na w miarę godne życie, trzeba się nie lada namordować. Okwe miejsce do spania wynajmuje w mieszkaniu Turczynki, Senay (Audrey Tautou), która pracuje w tym samym co on hotelu jako pokojówka. Zalicza się ona do grona jego najbliższych przyjaciół, podobnie jak odźwierny Ivan (Zlatko Buric), prostytutka Juliette (Sophie Okonedo) oraz Guo Yi (Benedict Wong), zatrudniony w kostnicy szpitalnej, gdzie organizuje turnieje karciane. Guo nieoficjalnie dostarcza Okwe leki, który ten z kolei wykorzystuje lecząc innych imigrantów.
Świat imigrantów jest odizolowany od reszty społeczeństwa, istnieje gdzieś na jego obrębach. Tworzą go osobnicy różnych narodowości, posługujący się różnymi językami, systemem wartości, z różną historią - łączy ich jedno ten sam niepewny los. I bieda. W tej odrębnej społeczności panują inne prawa niż w "zwyczajnym" Londynie, są bardziej surowe, bardziej okrutne. A mimo to imigranci potrafią jakoś się ze sobą porozumieć, wykazać solidarnością, wzajemnym wspieraniem. To także świat, w którym kupić można wszystko, ale czasem trzeba zapłacić za to naprawdę wysoką cenę, i nie chodzi tu tylko o kwestie finansowe.
Ten fakt wykorzystują bezwzględni pośrednicy w typie Sneaky'ego (Sergi Lopez), managera hotelu, w którym pracują Okwe i Senay. Pomimo obojętności wobec śledztwa w sprawie serca okazuje się, że Sneaky bierze czynny udział w tajemniczych wydarzeniach, a sam hotel stanowi centrum koszmarnego biznesu. Okwe do nieoficjalnej działalności swego szefa podchodzi ambiwalentnie, dopiero gdy sprawa zaczyna dotyczyć Senay, która ubiega się o azyl, choć straciła pracę, a na domiar złego ścigana jest przez bezdusznych urzędników i przystaje na propozycję Sneaky'ego, zmienia do niej swój stosunek. Następują komplikacje, burząc równowagę życia głównego bohatera, zmuszając go do wyboru między własnym spokojem, niemieszaniem się a zdrowiem przyjaciółki. Wtedy dopiero odzywa się w nim odpowiedzialność oraz chorobliwe poczucie sprawiedliwości, prowadzące do wyjaśnienia tajemniczej zagadki.
Rzetelne spojrzenie na margines współczesnego społeczeństwa żyjącego w wielkim mieście. Frears w "Dirty Pretty Things" posługuje się ciężką tematyką, prezentując opowieść o zdesperowanych ludziach, którzy nie mogą żyć w swoich ojczyznach i nie potrafią znaleźć bezpiecznej przystani nigdzie indziej. O ludziach, którzy nie są u siebie, ale mających własne aspiracje, poczucie godności, chęć bycia kimś lepszym, kimś, kim nie mogli być we własnych krajach. Ludzi solidaryzujących się między sobą, choć w gruncie rzeczy tak różnych, z których jedni są pogodzeni z losem, wiedząc, że lepiej nie będzie, a drudzy ciągle mają sile, by walczyć o lepsze jutro. Ludzi mających trudne życie, przepełnione bólem, strachem, traktowanych jak roboty odwalające najgorszą robotę. Świetne ukazany paradoks bycia nielegalnym w obcym kraju - nie potrzebują człowieka, tylko owoców jego pracy.
Frears pokazuje w jakich warunkach ci ludzie żyją, gdzie mieszkają, skąd pochodzą, jak sobie radzą i jak starają się przeżyć, wykorzystując każdą możliwość do zarobku, jednakże dość oszczędnie dawkuje informacje o ich przeszłości, co zmusiło ich do opuszczenia ich rodzinnych stron. Jednocześnie nie wykorzystuje bohaterów "Dirty Pretty Things", których traktuje z wielką empatią, ich pogmatwanych losów oraz ciężkiej doli jako argumentu do agitacji za reformami społecznymi. Krytykuje, co prawda, współczesny kapitalizm, system relacji i zależności w stosunkach społecznych, ale robi to w sposób umiarkowany, z delikatnością, z wyczuciem, co odróżnia go od bardziej lewicujących kolegów z branży.
Mocna, ciemna tematyka za sprawą dobrego scenariusza i subtelnej reżyserii nie przytłacza filmu, niemniej twórcom nie udało się uniknąć pewnej schematyczności charakterystycznej dla gatunku jak: dziwka o złotym sercu, niekompetentni stróże prawa, w tym wypadku urzędnicy imigracyjni oraz czarny charakter pokazany niemal karykaturalnie, tak wiele ma negatywnych cech. Psychologizm postaci w oparciu o liczne zbliżenia, subtelny humor nie zmuszają do litowania się nad tymi ludźmi. Zwarta logiczna konstrukcja fabularna, poruszająca ważny problemy społeczny, krzyżująca różne estetyki, podana w sposób wstrząsający i brudny, a zarazem piękny sprawia, że ten film po prostu trzeba obejrzeć. Albo zrobić powtórkę, jeśli ktoś już widział.
Widziałem ten film już dawno i pamiętam go doskonale. Mogę przytoczyć słowa mojego przyjaciela : "Wolę pracować tutaj w Polsce jako nauczyciel za 2 x mniejsze pieniądze, ale przynajmniej tutaj ludzie mi się kłaniają na korytarzu i mówią dzień dobry :)". Oczywiście, nie każdy ma taki wybór. Losy imigrantów z "Niewidocznych", i rzeczy do których muszą się uciekać są bardzo .... przygnębiające. Chiwetel Ejiofor zagrał świetnie i już czekam na "12 Years a Slave" z nim w roli głównej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrawda, emigrantom różnie losy się układają. Z Chiwetelem Ejioforem interesujący był serial kryminalny "The Shadow Line". Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie widziałem, pewnie warto. Frears to jest reżyser wręcz nieludzko wszechstronny. Ale skoro o nim mowa, to nabrałem nieodpartej ochoty przypomniec sobie mój ulubiony jego film - 'The Hit'. To jest dopiero.......
OdpowiedzUsuń"The Hit" nie widziałem, ale jest wydany w ramach "The Criterion Collection", a byle czego tam nie wydają, to też o czymś świadczy.
OdpowiedzUsuńCo do zasady "Dirty Pretty Things" warto obejrzeć. To jeden z tych filmów, w których wątki społeczne nie wypadły jakby zaczerpnięto je z poradnika małego agitatora.
' The Hit' =niekonwencjonalny thriller drogi z quasi buddyjskimi podtekstami , do tego kwiat brytyjskiego aktorstwa w wielkiej formie : Terence Stamp, John Hurt, Tim Roth. Był na kasetach, pt.
OdpowiedzUsuń'Wykonac Wyrok'.