poniedziałek, 8 września 2014

Clint Eastwood - Blood Work


"Blood Work" (2002) to nie jest ani najlepszy, ani najbardziej znany z filmów Clinta Eastwooda (w podwójnej roli aktora i reżysera). Prawdę mówiąc, ten film przeszedł bez echa. Niestety, nie każdemu może przypaść do gustu, na przykład miłośnicy współczesnych thrillerów mogą czuć się wyraźnie rozczarowani, wszak jest o tyle zrozumiałe, że "Blood Work" to film bardzo staroświecki i, co stanowi jego największą wadę, przewidywalny. Oglądasz i czujesz, że towarzyszy Ci to stare, znajome uczucie, że już to wszystko kiedyś widziałeś.

Scenariusz na podstawie powieści Michaela Connelly'ego napisał nagrodzony Oscarem za "Tajemnice Los Angeles" Brian Helgeland, który ponownie współpracował z Eastwoodem przy ekranizacji książki Dennisa Lehane'a "Mystic River", za co później dostał kolejną nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany. Można by oczekiwać, że Eastwood, wspomagany przez Helgelanda podejdzie do tematyki z większą oryginalnością. A jednak reżyser stworzył coś typowego dla gatunku, coś, co może uchodzić za rodzaj hołdu złożonego przeszłości i przypomina "Twilight" Roberta Bentona, w którym jedną z ostatnich ról w karierze zagrał Paul Newman wcielając się w podstarzałego prywatnego detektywa, nawiązując tym samym do swoich występów jako Lew Archer w ekranizacjach detektywistycznych powieści Rossa MacDonalda.

Fabuła "Blood Work" jest prosta jak konstrukcja cepa. Emerytowany agent FBI z przeszczepionym sercem, Terry McCaleb (Clint Eastwood) ściga mordercę swojej dawczyni. Trzeba pamiętać, że w filmach Eastwooda nie liczy się akcja czy mocno powikłana intryga, tylko człowiek, bohater i jego historia. W tym wypadku najważniejsza jest więź emerytowanego agenta z seryjnym mordercą. W pewnym momencie okazuje się, że morderca odpowiedzialny za śmierć kobiety to tak zwany "Code Killer", którego McCaleb będąc w służbie próbował ująć, ale z powodu zawału nie był w stanie. Dla Eastwooda kreacja tego typu bohatera nie jest niczym nowym, w przeszłości grał w kilku wariacjach na ten temat - "Brudny Harry", "Tightrope", "Na linii ognia". Jest coś pocieszającego w tym, że w "Blood Work" można go po raz ostatni obejrzeć w takiej roli. Był to dosłownie ostatni dzwonek, ponieważ Eastwoodowi stuknął siódmy krzyżyk.


McCaleb to właściwie kontynuacja losów Inspektora Harry'ego Callahana, tak wyglądałby "Brudny Harry" na emeryturze. Standardowy Eastwood w roli stróża prawa - renegat, który nie liczy się z nikim i z niczym, nieznośny dla nielicznych przyjaciół, bez żenady wchodzi w paradę dwóm, nielubiącym go, leniwym i tępym detektywom. Sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. A jednocześnie bohater Eastwooda nie potrafi pogodzić się z upływającym czasem, ciągle próbuje być Supermanem. Świadomy swej śmiertelności i tego, że w jego stanie najważniejszy jest odpoczynek, a nadmierne wrażenia, wysiłek i stres zagrażają jego życiu, nie chce się wycofać i postanawia poprowadzić ostatnie śledztwo. Uparty, niecierpliwy, lekceważy zalecenia lekarki, przedkłada nad własny komfort i życie obowiązek, który nakazuje mu schwytać mordercę i w ten sposób spłacić dług wobec kobiety, która dosłownie podarowała mu drugie życie. Takie nastawienie wynika również z tego, że McCaleb zwyczajnie nie umie żyć bez pracy, która nadawała sens jego istnieniu. Przymusowe odstawienie na boczny tor, jałowa emerytura, mieszkanie na łodzi, życie pozbawione adrenaliny potęgują tylko nudę i poczucie osamotnienia.

Choć nie chce się przyznać, cieszy go powrót do pracy. Odzyskuje wigor, znów czuje się potrzebny, znów może zrobić coś dobrego, mimo, że wygląda jak żywy trup, śmierć zagląda mu w oczy i musi uważać na każdym kroku. Eastwood robi ukłon w stronę starszego pokolenia, zrywa ze współczesnym hollywoodzkim kanonem, wedle którego policjant musi być młodym, napakowanym mięśniakiem, udowadniając, że jego doświadczony bohater, choć wszystko co robi, przychodzi mu z wielkim wysiłkiem, może być równie skuteczny. Pod pewnymi względami McCaleba z "Blood Work" można porównać do Johna Wayne'a z "Samotnego detektywa McQ" (1974), który w przeciwieństwie do Eastwood nie przekroczył siedemdziesiątki, ale był już w wieku emerytalnym i też wykazał się skutecznością. Ale że McCaleb był po zawale nie działał samotnie, lecz korzystał z pomocy sąsiada, gościa w typie Dude'a Lebowskiego o imieniu Buddy (Jeff Daniels).


Atut "Blood Work" to mocna obsada drugiego planu. Anjelica Huston nie miała za wiele do grania, bowiem jej występ ograniczył się właściwie do epizodu, ale jako pani doktor próbująca poskromić niesfornego pacjenta wypadła całkiem nieźle. Paul Rodriguez i Dylan Walsh zagrali parę detektywów zazdrosnych o sławę i powodzenie zawodowe McCaleba. Na koniec Wanda De Jesús jako Graciella Rivers, siostra zamordowanej i ciotka jej osieroconego syna, która zgłasza się o pomoc do McCaleba. Z czasem jej relacja z nim przeradza się w subtelnie zarysowany romans. Nie ma co się dziwić, Clint w każdej roli i każdym wieku kobietom się podoba. Ale aktorka unika pokus popadnięcia w typowy wątek romantyczny, nie gra typowej zakochanej, a kobietę przygniecioną problemami, która musi sobie na nowo ułożyć życie.

Od pierwszych scen uderza wyciszony, niemal elegijny ton towarzyszący powolnie toczącej się akcji pozbawionej brawury. Eastwood wykazał się daleko idącą obojętnością wobec artystycznych ozdobników preferowanych przez młodszą generację reżyserów zajmujących się thrillerami. Akcja pozbawiona efektów specjalnych, mocno oddająca realia, ale bezlitośnie płaska. Fabuła niespecjalnie wymagająca i nieskomplikowana, pozbawiona dynamiki i suspensu - brak zwrotów akcji, zaskakujących rozwiązań czy mrożącego krew starcia w finale między McCalebem a mordercą. Eastwood zrezygnował z tego wszystkiego, poszedł prosto jak po sznurku, ani razu nie zbaczał z wytyczonej ścieżki. Z góry wiadomo było, jak to się skończy. Zero zaskoczeń, zero zdziwień. Na plus zaliczyć trzeba interesujące postaci oraz odwołania do przeszłości. Aha, jeszcze jedno - nieźle oddaje różnicę kulturalno-społeczną. Amerykański emeryt, nawet jeśli tylko na potrzeby filmu, łapie za broń i pozbywa się psychopatycznego mordercy, polski łapie za pojemnik z moczem i udaje się do przychodni, licząc, że nie będzie musiał zbyt długo stać w kolejce. 

vindom

9 komentarzy :

  1. "Z góry wiadomo było, jak to się skończy. Zero zaskoczeń, zero zdziwień."

    Oj tam. Ale i tak muszę obejrzeć. Wyzwanie to wyzwanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie chodzi o to by zniechęcać przy podjętym wyzwaniu. To jest jeden z tych filmów Eastwooda, którego nie trzeba nadrabiać w pierwszej kolejności, ale znać wypada.

      Usuń
    2. Z drugiej strony przecież ja mogę być i zaskoczony i zdziwiony :) Jestem właśnie po seansie "Eiger Sanction". Ocen nie ma za wysokich, a mnie jednak porwał. Kurde, co za widoki. To znaczy góry. Cycki też fajne :)

      Usuń
    3. Tak to niestety jest, kiedy każdy, kto ma ochotę, może oddać głos. A im więcej takich głosów, tym ocena niższa. Mnie to nie przeszkadza, bo akurat "Eiger Sanction" to jeden z moich ulubionych filmów z Eastwoodem. Eastwood w stylu Bonda.

      A Indianka miała to "coś", całe szczęście że w dwóch ładnych egzemplarzach, szkoda tylko, że ekspozycja tych aktorskich walorów była krótka.

      Usuń
  2. Niesamowita lacha , Vonetta McGee to przy niej kaszalot był.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie wiem gdzie i na jakim portalu, ale Akcja na Eigerze nie może mieć niskich ocen. Chyba że jakieś koczkodany dostały prawa głosu.

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak odnośnie , Krwawej Profesji'' , film faktycznie przeciętny, Clint już nie to zdrowie , jak na początku ruszył w pościg z buta za kolesiem, to żal było na to patrzeć .
    Ale jest tu jeden motyw tak genialny, że aż pojebany, zapewne rodem z powieści Connelly'ego ;
    SKURWYSYŃSKI SPOJLER kto nie widział, niech nie czyta :
    Morderca, który przez wiele lat pogrywał z Clintem w kotka i myszkę i tak się z tym zżył, że wiedząc o jego chorobie serca grożącej w każdej chwili śmiercią i o tym , ze szuka specjalnego dawcy do przeszczepu, znajduje taką osobę i zabija ją, żeby Clint ciągnął dalej . Bo gdyby kipnął, to ten zanudziłby się na śmierć nie mając już z kim w buca pogrywać KONIEC SKURWYSYŃSKIEGO SPOILERA
    To było piękne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że są tu miłośnicy "Akcji na Eigerze". Ja też bardzo lubię ten film, ale z tego co mi wiadomo to jest on jednym z najmniej docenianych filmów Clinta. Pamiętam że w którymś miesięczniku filmowym (chyba "Movie") był artykuł na temat Eastwooda, zaś obok była tabelka "5 gniotów Clinta", w której umieszczono właśnie "Sankcję na Eigerze" z dopiskiem "wtórne i banalne".
    Co do "Krwawej profesji" to nie mam nic do dodania, obejrzałem raz i nigdy już do tego filmu nie wróciłem. Clint zrobił sporo lepszych filmów.

    OdpowiedzUsuń