poniedziałek, 22 września 2014

Frederick Forsyth - Ekranizacje.


"Frederick Forsyth wielkim pisarzem jest" - głosi stara prawda. A jeśli nie wielkim, to przynajmniej jednym z najpopularniejszych, o czym świadczy liczba sprzedanych książek, którą szacuje się na sto milionów, co czyni go jednym z najbogatszych pisarzy na świecie. Moim ulubionym pisarzem nie jest. Z całego jego dorobku przeczytałem dwie książki - "Dzień Szakala" i "Czwarty protokół", zaś "Psy Wojny wysłuchałem w formie audiobooka, ale, prawdę mówiąc, niewiele z tego pamiętam.

Sami wiecie, jak to jest, wystarczy chwila nieuwagi, aby stracić wątek i później trudno połapać się, o co chodziło. Przewijanie, powracanie, słuchanie po raz kolejny to strata czasu. Tempo lektora też zazwyczaj pozostawia wiele do życzenia i może skutkować tym, że słuchający zaśnie, albo będzie zirytowany. W tym momencie, zupełnie automatycznie, przychodzi na myśl uwaga natury ogólnej związana z rolą dykcji. Starych aktorów, kształconych jeszcze w PRL-u na ogół dobrze się słucha, czasem, co prawda, nie znają poprawnej wymowy nazwisk i brzmi to zabawnie, ale nie połykają literek, nie burczą pod nosem, mówią płynnie, wyraźnie. Z kolei aktorów młodego pokolenia czasem trudno zrozumieć. Niechlujstwo językowe i słaba dykcja dają znać o sobie nazbyt często.

Wracając do wątku głównego, życie Forsytha, samo w sobie dość kolorowe, mogłoby posłużyć za całkiem niezły scenariusz do filmu. Słynny pisarz i dziennikarz telewizyjny urodził się 24 sierpnia 1938 roku, rozpoczął studia w hiszpańskiej Grenadzie, ale szybko porzucił je dla swojej pasji - lotnictwa. W wieku 17 lat wstąpił do RAF-u i uzyskał licencję pilota wojskowego. Po dwóch latach porzucił służbę wojskową na rzecz dziennikarstwa. Przez ponad trzy lata pracował w lokalnej gazecie, później (lata 1961-1965) został korespondentem Reutera w Berlinie i Paryżu, okresowo pracował również w Czechosłowacji i na Węgrzech. Zebrane tam materiały posłużyły mu następnie przy pisaniu książek. W 1967 roku przeszedł do BBC, z ramienia którego relacjonował konflikt wojenny między Biafrą a Nigerią. Wyrzucony z pracy za rzekomy brak obiektywizmu wrócił do Afryki, jako wolny strzelec współpracował z kilkoma tytułami. W roli pisarza zadebiutował w 1969 roku reportażem o wojnie w Biafrze "The Biafra Story" (polski tytuł "Słowo białego człowieka"). Dwa lata później ukazała się powieść "Dzień Szakala", która przyniosła pisarzowi światową sławę. Pozycję w literaturze umocniły kolejne książki, między innymi "Akta Odessy", "Psy Wojny", "Dezinformator", "Ikona", "Weteran", "Mściciel" i "Kobra".

Literacka twórczość Forsytha to twórczość gatunkowa, pisarz wyspecjalizował się w powieściach sensacyjnych i szpiegowskich, uchodzi za twórcę współczesnego thrillera polityczno-spiskowego. Jego dorobek charakteryzuje się precyzyjnie skonstruowaną intrygą z zaskakującym zakończeniem, nieoczekiwanymi zwrotami akcji oraz niezwykłą dbałością o szczegóły. Powieści utrzymane w stylu dziennikarsko-reporterskim zawierają masę informacji i detali technicznych na różne tematy. Z książek Forsytha można dowiedzieć się, jak ukraść tożsamość, jak wygląda międzynarodowy handel bronią czy pranie pieniędzy na olbrzymią skalę. Opisy umiejętnie wplecione w fabułę są interesującą dygresją, nie odwracają uwagi od głównego wątku. Niesamowity realizm przypominający skrupulatnie przeprowadzone śledztwo dziennikarskie przybrane w fikcję. Forsyth pokazuje od kulis świat szpiegów, zawodowych morderców, przestępców, najemników, handlarzy bronią, nie stroni od silnego zarysowania kontekstu politycznego. Z tego powodu w krajach komunistycznych za czasów zimnej wojny jego książki, jeśli trafiały do księgarń to w formie niepełnej. Cenzura usuwała te fragmenty i treści, które stawiały Związek Radziecki w niekorzystnym świetle. W Polsce dopiero po 1989 roku można było wydać książki Forsytha w oryginale.

Sukces literacki Forsytha nie przeszedł niezauważony przez przemysł filmowy. Na bazie jego powieści powstały liczne adaptacje kinowe i telewizyjne. Tymi drugimi nie będziemy się zajmować. Nie dość, że są trudno dostępne, to jeśli wierzyć ocenom przyznawanym na różnych portalach i opiniom recenzentów są kiepskiej jakości. Właściwie to cecha większości produkcji telewizyjnych, które próbują zdyskontować popularność pisarzy. Przykładem tego, jak telewizja potrafi zrujnować dobre książki tworząc marne widowiska, niech będzie dorobek Jacka Higginsa, autora słynnej powieści "Orzeł wylądował". Na tym tle zdecydowanie lepiej prezentują się cztery filmy kinowe zrealizowane na podstawie powieści Forsytha, mimo że ich poziom jest dość zróżnicowany. I właśnie te pozycje pokrótce omówię. W zestawieniu nie znalazł się "The Jackal" (1997), co wynika stąd, że po pierwsze ten film bardziej odwołuje się do filmu Zinnemanna, po drugie film ten poza kryptonimem bohatera nie ma nic wspólnego z oryginalną historią, a po trzecie Forsyth dystansował się od tego projektu, zabraniając twórcom łączenia z nim swojego nazwiska.


"The Day of the Jackal" (1973)


To nie tylko najlepsza ekranizacja najsłynniejszej powieści Fredericka Forsytha, to także jeden z najlepszych thrillerów politycznych lat 70-tych. Być może popadam w nadmierny patos, ale mamy tutaj do czynienia z mistrzowską realizacją historii płatnego zabójcy o pseudonimie Szakal, wynajętego przez OAS do zabicia prezydenta Francji generała Charlesa De Gaulle'a. Cieszący się reputacją niezawodnego specjalisty i pełną anonimowością, Szakal przyjmuje zlecenie i szybko przystępuje do działania. W swoim gatunku to dzieło kompletne, pozbawione słabych punktów, pod każdym względem dopieszczone. Kenneth Ross opracowując scenariusz ograniczył wątki polityczne do niezbędnego minimum oraz uprościł, by tak rzec, psychologię postaci. Akcja podzielona na dwie części rozgrywa się z dokumentalną surowością i realizmem. Pierwsza część "Dnia Szakala" przedstawia drobiazgowe przygotowania czynione do przeprowadzenia zamachu, stopniowe opracowanie planu działań, zdobycie fałszywych dokumentów, zdobycie i przemyt specjalistycznej broni; przygotowania podczas których zabójca przemieszcza się po kilku państwach Europy Zachodniej (zdjęcia kręcono w Anglii, Francji, Austrii i Włoszech). Przygotowania czynione na chłodno, z pełną premedytacją i świadomością, połączone z bezwzględną eliminacją tych, którzy zagrażają powodzeniu jego misji. W drugiej połowie obrazu następuje zmiana. Wydarzenia widzimy z perspektywy francuskiej machiny policyjnej i wywiadowczej, na czele której stoi Claude Lebel, najlepszy detektyw Francji, poznajemy mechanizmy śledztwa i prowadzonej obławy na zamachowca. Pościg za Szakalem przyjmuje formę polowania.

Obie strony przyjmują identyczną strategię - każdy chwyt jest dozwolony. Z czasem rozgrywka między nimi przypomina pojedynek, w którym przeciwnicy próbują się wzajemnie zaszachować. Policja stoi przed bardzo trudnym zadaniem, bowiem nie posiada żadnych danych odnośnie tożsamości zamachowca. O Szakalu w gruncie rzeczy niewiele wiadomo, nawet jego narodowość budzi wątpliwości. To typ nierzucającego się w oczy everymana, młodego dżentelmena o chłopięcym uroku, ujmującym sposobie bycia i nienagannych manierach, tworzących doskonały kamuflaż dla bezwzględnego, pozbawionego sumienia i uczuć wyższych mordercy, zimnego profesjonalisty zainteresowanego jedynie pieniędzmi. Przyjęty kryptonim idealnie oddaje zwierzęce cechy jego charakteru, natomiast wygląd zewnętrzny podkreśla jedno - jest towarem luksusowym. Przeciwstawiony mu zostaje safandułowaty inspektor Lebel, który bardziej niż na asa policji wygląda na akademickiego wykładowcę. Ale i w jego przypadku pozory mylą. Jest to człowiek opanowany, właściwie flegmatyczny, niezwykle doświadczony i inteligentny.

Filmowy "Dzień Szakala" utrzymuje odwrócony schemat akcji, bowiem z góry wiadomo, jak skończy się historia. Wiemy, że nikt nigdy nie zorganizował skutecznego zamachu na życie De Gaulle'a, a jednak mimo tej wiedzy, trudno oderwać się od ekranu. Film Freda Zinnemanna trwa ponad dwie godziny, ale nie nudzi, wręcz przeciwnie - dosłownie przykuwa do ekranu. Reżyser precyzyjnie konstruuje narrację, utrzymuje ograniczone tempo akcji oraz buduje napięcie, którego szczyt przypada na mający zwieńczyć przygotowania zamach. Napięcie wynika nie z kulminacji wydarzeń, bo ich rezultat jest wiadomy, ale z przedstawienia stopniowych przygotowań do tego, jak taki zamach mógłby wyglądać. Niewiadomą pozostaje odpowiedź na pytanie: w jaki sposób zabójca zostanie złapany? "Dzień Szakala" to przykład pięknie wykonanej roboty filmowej, gdzie wszystkie elementy do siebie pasują, tworząc idealnie skrojoną całość. Zinnemann znakomicie dobrał obsadę i choć na początku narzekał, że nie udało mu się zaangażować żadnej wielkiej gwiazdy, to z perspektywy czasu powierzenie głównej roli, wtedy mało znanemu, Edwardowi Foxowi było przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Jest to rola kultowa, która na stałe zapisała się w annałach filmowej sztuki, a dla samego aktora stała się niejako przekleństwem, bo do dziś kojarzony jest głównie z niej. Równie dobrze wypadł Michael Lonsdale. Jakże różny jest to występ od roli Hugo Draxa z "Moonrakera", kiedy grał głównego przeciwnika Jamesa Bonda. W "Dniu Szakala" tworzy postać o wielkiej inteligencji i równie wielkiej nieśmiałości, wycofaną, prawie na granicy satyry. Kogoś, kogo łatwo zignorować, aby później boleśnie się przekonać, że był to wielki błąd. A wielką zasługą Zinnemanna było umiejętne połączenie stylu i realizmu, które do dziś mocno oddziałuje na współczesnych filmowców z gatunku kina sensacyjnego. Wpływów tego stylu można doszukać się chociażby w "Zodiaku" Davida Finchera.


"The Odessa File" (1974)


Moim zdaniem nie jest to najlepsza ekranizacja, chyba nawet najsłabsza spośród tutaj omówionych. Teza trochę ryzykowna, zwłaszcza, że nie czytałem powieści Forsytha i nie wiem w jak dalekim stopniu odbiega od literackiego pierwowzoru. Niemniej zaufam opiniom, z którymi zetknąłem się wcześniej, a te nie są specjalnie pochlebne dla scenariusza napisanego przez Kennetha Rossa i George'a Marksteina, zarzucają mu zbyt dalekie odejście od oryginalnego tekstu. Stricte jako film dzieło Ronalda Neame'a wypada blado. Właściwie ten obraz wygląda nie tyle na klasyczny thriller polityczny, co na niezdarny thriller akcji nawiązujący do przygód Jamesa Bonda.

"Akta Odessy" dotyczą zataczającego coraz szersze kręgi śledztwa prowadzonego przez młodego reportera, Petera Millera (Jon Voigt) w sprawie tajemniczej i złowrogiej ODESSY, niemieckiej organizacji skupiającej byłych zbrodniarzy nazistowskich, w której jedną z czołowych ról odgrywa Eduard Roschamann (Maximilian Schell) nazywany "Rzeźnikiem z Rygi". Dziennikarz chce dostać się w szeregi organizacji, zdobyć materiały obciążające ich konto, a następnie podać je do wiadomości publicznej. W filmie Neame'a ODESSA przyjmuje coś na kształt znanego z filmów o Bondzie WIDMA, wszechwładnej i wszechmocnej grupy, która planuje unicestwić państwo Izrael oraz każdego, kto stanie jej na drodze do zrealizowania celu. Zaniepokojona działalnością Millera nasyła na niego płatnego mordercę. Bohater wyrasta na niemieckiego Jamesa Bonda, superbohatera, który potrafi wyjść bez szwanku z najpoważniejszej opresji. Ostatecznie przyjmuje rolę samotnego mściciela i wykorzystując współpracę z izraelskim Mossadem rozpoczyna polowanie na niemieckich zbrodniarzy.

Film banalny, płaski, pozbawiony wiarygodności. Neame w najmniejszym stopniu nie próbuje odnieść się ani do kwestii niemieckiego odkupienia win po II wojnie światowej, ani do podzielonej psychiki tego narodu, który z jednej strony chce zamieść przeszłość pod dywan, a z drugiej czuje się zobowiązany do udzielania pomocy Izraelowi. Coś, co mogło być prowokacyjnym podejściem do trudnego tematu, w finale zmienia się w akademicką debatę między niezreformowanym zbrodniarzem a młodym idealistą domagającym się sprawiedliwości. "Akta Odessy" zawierają masę niepotrzebnych scen niepotrzebnie wydłużając czas i nudząc widza. Zero zaskoczeń, od początku do końca pełna przewidywalność. Kolejny grzech to nikłe napięcie, tak bardzo przecież potrzebne w gatunku thrillera politycznego. Pełna rutyna, a to nie wszystko, bo jeszcze zaburzone proporcje pełnej powagi mocno skontrastowane z masą momentów graniczących ze śmiesznością. W kwestii obsady "Akta Odessy" są za mocno uzależnione od jednego aktora. Z kolei występ Schella ogranicza się jedynie do czegoś, co można nazwać przedłużonym epizodem. Wyróżnieniem jest udział Andrew Lloyda Webbera jako autora muzyki i operatora Oswalda Morrisa.


"The Dogs of War" (1980)


To także nie jest idealna ekranizacja prozy Fredericka Forsytha. Naczelnym problemem, za który film Johna Irvina jest krytykowany, to niedobór scen akcji i za mały dynamizm. Oczywiście, "Psy wojny" to nie jest klasyczny film akcji i chociaż powstał w 1980 roku bliżej mu do miana kontynuatora tradycji lat 70-tych niż typowej filmowej wojennej rozwałki spod znaku chociażby "Rambo".

Fabuła przedstawia przygotowania i przeprowadzenie zamachu stanu w fikcyjnej afrykańskiej republice Zangaro przez międzynarodowy oddział najemników dokonany na zlecenie koncernu górniczego pragnącego objąć kontrolę nad tamtejszymi złożami platyny i zainstalować posłusznego sobie marionetkowego prezydenta. W filmie, podobnie jak w książce, wydarzenia rzeczywiste przeplatają się z fikcją - wgląd w zamknięty świat najemników, poruszenie tematu konfliktów zbrojnych w Afryce, neokolonializmu, handlu bronią. W stosunku do oryginału, "Psy wojny" zostały okrojone z wątków pobocznych. Nacisk głównie położono na oddanie realiów przygotowania do zamachu. Jest to proces długotrwały, wymaga odpowiednich przygotowań - zebrania środków finansowych, skompletowania zespołu, zakupu broni, przeprowadzenia ćwiczeń, rozpoznania terenu, opracowania planu działań. Wszystko to zostało pokazane niezwykle szczegółowo, z typowym pietyzmem charakterystycznym dla filmu dokumentalnego, oczywiście te partie mogą wydawać się długie i nudne, choć osobiście uważam je za wyjątkowo interesujące. Akcja toczy się spokojnym tempem, ale w pewnym momencie tempo zaczyna rosnąć aż do kulminacji w finale, który dobrze zaplanowany, wypada bardzo efektownie, a jednocześnie pozbawiony jest gargantuicznych efektów specjalnych.

Reporterski ton narracji nadaje "Psom wojny" niesamowicie naturalistycznego klimatu, którego brakowało skądinąd świetnym "Dzikim gęsiom", ale był to film o najemnikach w innym typie, tam większa widowiskowość była czymś naturalnym. W przypadku "Psów wojny" byłoby to zakłóceniem precyzyjnie zbudowanej konstrukcji ciągu wydarzeń. Byłaby to za duża dawka fikcji. No i nie pasowałoby to pod obsadę. Pierwszoplanową postacią jest szef grupy najemników Shannon, sugestywnie zagrany przez Christophera Walkena. W tej postaci jak w soczewce skupiają się wszystkie blaski i cienie zawodu najemnika. Shannon to świetny fachowiec, ale w życiu prywatnym zupełnie nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Nie umie się dostosować, ma problemy osobiste, nie potrafi funkcjonować poza strefą wojny. Wojna to jego żywioł, a on zaś jest zwierzęciem, jednym z tytułowych psów, zaprawionych w walce, działającym automatycznie jak maszyna. Jedno jego spojrzenie mówi więcej o koszmarze takiego życia i towarzyszącej mu pustce niż tuzin filmów dokumentalnych. W pewnym momencie sam zdaje sobie sprawę, że dla niego nie ma już odwrotu, będzie najemnikiem dopóki nie zostanie zabity w akcji, bądź będąc totalnie wypalonym nie popełni samobójstwa. Bo tylko taki los go czeka.


"The Fourth Protocol" (1987)


Podobnie jak pozostałe filmowe adaptacje fabuła "Czwartego Protokołu" uległa modyfikacjom w stosunku do książkowego pierwowzoru. Z pewnych wątków zrezygnowano, inne zmodyfikowano, wszystko po to, żeby scenariusz zyskał odpowiednią zwartość. W rolach głównych wystąpili Michael Caine oraz Pierce Brosnan, a film wyreżyserował znany z "The Good Long Friday" John Mackenzie, który z Cainem wcześniej współpracował przy "The Honorary Consul".

W latach 80-tych szef radzieckiego wywiadu opracowuje plan wywołania konfliktu między Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi, który przy okazji uderzy w NATO. Przeprowadzenie misji poleca jednemu z najlepszych agentów - Majorowi Pietrowskiemu (Brosnan). Jego zadanie będzie polegało na zebraniu od kurierów elementów bomby atomowej, ich złożeniem, a następnie zdetonowaniem w wyznaczonym miejscu - w okolicach amerykańskiej bazy lotniczej w Anglii. Radzieckiego szpiega próbuje powstrzymać oficer brytyjskiego kontrwywiadu John Preston (Caine), który jako jedyny zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, a którego zwierzchnicy nie chcą słuchać, bowiem wcześniej podpadł im niesubordynacją i nadmierną niezależnością. Rozpoczyna się pojedynek pomiędzy dwoma rywalami. "Czwarty protokół" wychodzi z ram kina szpiegowskiego i ewoluuje w stronę kryminału, bowiem Preston przyjmuję rolę detektywa i tropi po śladach niebezpiecznego szpiega, próbując powstrzymać go przed wypełnieniem misji. Dzieło Mackenziego otwarcie nawiązuje do "Dnia Szakala", występuje w nim wiele podobieństw: podobnie napisane postacie i identyczny podział ról, lekko zarysowany kontekst polityczny (scenarzysta mocno zredukował wątki bezpośrednio dotyczące polityki), szczegółowa ekspozycja planu Pietrowskiego, niespieszne tempo z czasem przeradzające się w wyścig z czasem.

Największym atutem jest właśnie niespieszna akcja, pozbawiona tej woltyżerki charakterystycznej dla serii o Bondzie, przeładowanej pościgami, strzelaninami, super łotrami o nadludzkich zdolnościach, czym bliżej mu do serii o Harrym Palmerze, na co później narzekał Caine, uważając, że film zyskałby atrakcyjność dzięki większej dynamice. Stopniowe budowanie napięcia, realistyczny obraz pracy służb specjalnych - zbieranie dowodów, cierpliwe oczekiwanie na kolejny krok rywala, próby śledzenia czy przewidzenia jego następujących posunięć, bowiem Preston ciągle pozostaje krok za przeciwnikiem - w połączeniu dają obraz absorbującego thrillera oraz ciekawego studium psychologicznego postaci, które dowodzi, że podejmowane działania bardzo często są pochodnymi osobowości i wypływają z jej wcześniejszego ukształtowania. "Czwarty protokół" porusza bardzo ważny temat - pokazuje jak niebezpiecznym jest terroryzm, skoro tak łatwo można wwieźć na teren państwa elementy potrzebne do złożenia bomby atomowej. Bardzo ciekawa i mądra ekspozycja zagadnienia.

vindom

12 komentarzy :

  1. Wstyd się przyznać, ale nie czytałem żadnej książki Forsytha, chociaż szukałem "Dzień szakala", bo jestem wielkim fanem filmu Zinnemanna. Widziałem go kilkakrotnie i mimo że trwa niespełna dwie i pół godziny zupełnie nie nudzi, lecz trzyma w nieustającym napięciu. Szakal to prawdziwy fachowiec, precyzyjny, inteligentny, nieustępliwy i trochę mnie rozczarowało zakończenie (chyba wolałbym, żeby zabił De Gaulle'a :D).
    "Psy wojny" też lubię, nawet bardziej niż wspomniane w recenzji "Dzikie gęsi".
    "Akta Odessy" i "Czwarty protokół" oglądałem kiedyś, ale pamiętam jedynie że to raczej nic specjalnego, obejrzeć nie zaszkodzi, ale jest wiele lepszych filmów (truizm jak cholera, ale nie wymyślę nic oryginalnego).

    Cytat: "Shannon to święty fachowiec w swoim fachu..."
    :-D :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, dobra poprawione ;)

      Usuń
    2. Faktycznie, językowa niezręczność. W zapale pisarskim nie takie rzeczy były :-D Jeśli będzie konkurs dla blogosfery taki jak mają politycy ze "Srebrnymi Ustami", czy jakoś podobnie, możecie nominować ten tekst.

      Usuń
  2. No to już popraw do końca ; ,, fachowiec w swoim fachu'' ? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokonałem zmiany, bo ten drugi tak poprawiał, jak to pierwotnie napisałem.

    Obecnie brzmi to tak: "Shannon to świetny fachowiec" (bez tej oryginalnej finezji)

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę się nie czepiać korekty "tego drugiego", po nocach nie sypiam, coby filmy oglądać, w dzień pracuję nad tekstami, a wszystko ku chwale bloga i jego Czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  5. Spoko luz :) A z tym konkursem dla blogosfery, to się tak nie napalaj ; kryształowa kula mówi, że są lepsi :-D))
    Get to the point : ,, Dzień Szakala'' to bez gadania najlepsza ekranizacja i też najlepsza powieść Forsytha. Cała finałowa sekwencja, zorkiestrowana pod Marsyliankę i gołe werble to jedna z moich ulubionych w kinie w ogóle, to jest jak jakiś rytuał plemienny w służbie suspensu.
    ,, Psy Wojny'' nieco odbiegają od oryginału ( czytalem pierwsze wydanie, ocenzurowane za komuny ) , dla mnie największym plusem jest Chris Walken i jego paranoidalna kreacja - jakby Nick z ,, Łowcy jeleni'' ocalał, wykurował się a potem został ,,żołnierzem fortuny'' . Szkoda, że gdzieś wyparował , Spanish Harlem' .
    ,, Akta Odessy'' - średniak. Zdecydowanie lepiej się czyta, niż ogląda. Książka nie ma nadzwyczajnych walorów filmowych, najbardziej intryguje sama tematyka ( szalenie ciekawa, przynajmniej dla mnie ).
    Dobrymi powieściami FF są ,, Diabelska Alternatywa'' i ,, Negocjator'' , jedno i drugie ma spory potencjał filmowy.
    Widziałem ( i czytałem ) jeszcze ,, Ikonę'' , ale nic a nic mi z tego w pamięci nie zostało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A z tym konkursem dla blogosfery, to się tak nie napalaj ; kryształowa kula mówi, że są lepsi"

      Wielki słoń mówi że są :)

      "Dogs of War" chciałem obejrzeć, lecz nie ze względu na Forsajta, ale w związku z solenizantem Irvinem (okazało się że nie brakuje mi dużo do zamknięcia filmografii). Irvin nie jest jakimś tam przechujem, ale lubię jego "Hamburger Hill" i "Raw Deal" z Arniem.

      Usuń
    2. A widzisz, u mnie odwrotnie. Jak sprawdziłem jego filmografię, okazało się, że "Psy" to dopiero drugi, który widziałem. Pierwszym był "City of Industry" - niezły, bardzo kameralny neo-noir z lat 90-tych, w którym zagrał Keitel, Dorff i Hutton.

      Usuń
  6. @ Patryk

    Akurat nie miałem na myśli Ciebie w szczególności, ale skoro tak wolisz...


















    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałem natomiast na myśli właśnie siebie :) Odnosząc się raz jeszcze do słonia i do pisania jako takiego. Człowiek pisze, pisze, później to czyta, czyta. Niby jest ok. Później wychodzi "słoń" i autor myśli "o ja pierdolę" :) Mi od razu pojawia się banan na twarzy jak wspomnę tego słonia :)

      Usuń
  7. To zagranie sprzeczne z zasadami fair play

    OdpowiedzUsuń