Riccardo Freda, osoba która zapoczątkowała włoski horror obrazem I Vampiri, to eklektyczny twórca, tworzący właściwie w każdym gatunku, od filmów przygodowych, poprzez melodramaty, filmy szpiegowskie, westerny, dramaty kostiumowe, czy filmy wojenne. Prócz tego, stworzył także kilka dosyć mrocznych obrazów, utrzymanych w stylistyce thrillera/horroru, biorąc na swój warsztat także obraz science fiction. Najlepsze jego dzieła to te, w których skupiał się nie na potworach , lecz na zboczeniach i odchyleniach ludzkiego umysłu, jego obsesjach i paranojach. W tych filmach bardziej koncentrował się na głębi psychologicznej swoich bohaterów, stroniąc od szybkiej akcji, którą tak uwielbiał. Poniższy tekst opisuje najbardziej warte zapamiętania dokonania Fredy na polu horroru; gatunku, który ukochał najbardziej spośród innych.
1956. The Devil's Commandments (a.k.a. Lust of the Vampire, oryg. tytuł: I Vampiri)
I Vampiri, to pierwszy włoski horror dźwiękowej ery, nakręcony przez Riccardo Fredę przy pomocy operatora Mario Bavy. W latach 30-tych oraz 40-tych ten gatunek był zabroniony przez faszystowski reżim rządzący państwem.
Paryska policja jest zaskakiwana seriami morderstw, których ofiarami padają młode kobiety, znajdywane bez kropli krwi w żyłach. Oprócz policji śledztwo prowadzi detektyw Pierre (Dario Michaelis), który śledząc Laurette (Wandisa Guida), przyjaciółkę jednej z ofiar, dociera do zamku zamieszkanego przez hrabinę Du Grand i jej siostrzenicę Giselle "najpiękniejszą kobietę w mieście" (Gianna Maria Canale). Kobieta próbuje uwieść Pierre'a, który następnie spotyka mężczyznę przyznającego się do porywania młodych dziewczyn na życzenie hrabiny; niestety dziennikarz ma problemy z udowodnieniem jej czegokolwiek.
Film niestety nie jest arcydziełem, momentami nudnawy, wchodząc w rejony dramatyczne nie oferuje dobrze zarysowanego napięcia, zaś jedyne plusy to świetne dekoracje zamku i krypty oraz ciekawie stworzona zmiana wyglądu głównej bohaterki. Na plus tematyka gorsząca zapewne w tamtych czasach - wampiryzm symbolizuje arystokratka, potrzebująca krwi młodych dziewcząt, dzięki której pozostaje młoda.
Hrabina du Grand nie jest postacią z hammer horrorów, nie posiada wampirzych kłów, krew jest jej przekazywana przez transfuzje, których dokonuje wzorowany na baronie Frankensteinie doktor Joseph Signoret (Paul Muller). Reżyser nakręcił obraz w dwanaście dni, zostawiając do dokończenia swojemu przyjacielowi i operatorowi Mario Bavie. Ten zrobił co w jego mocy, pod względem operatorskim nie można obrazowi wiele zarzucić; tym bardziej, że został nakręcony w całości w studio. Freda po latach twierdził, iż obraz jest nieudany z powodu przejść z cenzurą, która nakazała usunąć wszelkie drastyczniejsze sceny:
"Widzisz, film oryginalnie zaczynał się od sceny, która została wycięta. Mogłeś w niej zobaczyć podwórze z gilotyną, oraz mężczyzn ubranych na czarno towarzyszących w odejściu skazańcowi. Po dekapitacji gilotyną, jego głowa stacza się prosto do kosza, który ktoś zabiera... to doktor, którego spotkamy w dalszej części filmu. Zabiera on głowę skazańca do swego laboratorium, gdzie dokłada ją do tułowia innej osoby i ożywia. Takie były początki postaci, porywającej dziewczęta i przyprowadzającej je do laboratorium doktora ,granej w filmie przez Paula Mullera. Postać stylizowana na doktora Frankensteina. Lecz publiczność nigdy nie zobaczyła początków tej postaci, więc nie miała pojęcia kim on jest. Myśleli, że był kimś w rodzaju służącego, zwykłym człowiekiem, a nie potworem, nowo-odrodzonym kryminalistą."
"Zaczęło się od zakładu. Rozmawiałem z dwoma producentami, Donatim i Carpentierim, i powiedziałem im, że jestem w stanie zrobić film w dwa tygodnie. Odpowiedzieli, ze to niemożliwe, lecz ja trwałem przy swoim. Wezwałem dystrybutora Goffredo Lombardo, powiedziałem, że zamierzam nakręcić film i zapytałem, czy nie zechce do dystrybuować. Zgodził się, a ja napisałem scenariusz The Devil's Commandment i zrobiłem film w 12 dni. Kierownikiem zdjęć był Mario Bava. Miałem kłótnię z producentami filmu i zostawiłem film, który został dokończony w 2 dni. Filmowa akcja miała miejsce w Paryżu, lecz dzięki trickom moim i Bavy, nakręcony został w całości w studio w Rzymie."*
1959. Caltiki - The Immortal Monster (oryg. tytuł Caltiki: il Mostro Immortale)
Ekspedycja naukowa odkrywa w Meksyku posąg Caltiki, bogini śmierci, która rzuciła klątwę na każdego, kto naruszy jej spokój. Jeden z członków wyprawy zostaje zaatakowany przez potwora, udaje mu się jednak ujść z życiem; wracając do cywilizacji, naukowcy zabierają ze sobą kawałek potwora, który zaczyna mutować, zagrażając im coraz bardziej...
Stylowy film o "problemach i dylematach naukowców", w którym najbardziej zaciekawia motyw filmu w filmie; oto bohaterowie obrazu znajdują kamerę z nagraniem ekspedycji poprzedniej ekipy, która kończy się dla nich tragicznie - hołd temu motywowi odda po latach Ruggero Deodato w Cannibal Holocaust. Potwór wygląda jak coś w rodzaju późniejszego "bloba" - galaretowata maź, pochłaniająca wszystko, co napotka na drodze. Ledwie zarysowany motyw pasożyta w ludzkim ciele rozwinął później Mario Bava w Planet of the Vampires.
"Nie myślę o nim jako o jednym z moich filmów. Są w nim potwory, kosmiczne meduzy – to sprawka Bavy, szczerze mówiąc. Nakręciłem ten film z przypadku, właściwie by pomóc Bavie. Wtedy pracował on jako kierownik zdjęć przy moich filmach, jak i u Pietro Francisciego w jego filmach peplum. To dzięki Bavie odniosły one sukces; gdy przychodził na plan zdjęciowy, Francisci zasypiał na swym krześle, i to Bava rozmawiał z aktorami, decydował o ułożeniu kamery w danej scenie, przygotowywał efekty specjalne, i tak dalej. Co więcej, słyszałem, iż Francisci mówił złe rzeczy o Bavie, upokarzał go. Powiedziałem wtedy Bavie, by przestał z nim pracować. Odpowiedział mi, iż nie jest w stanie rzucić tej pracy – miał chorego psa, żonę w ciąży , podatki do zapłacenia, potrzebował każdego grosza. Spotkaliśmy się więc w domu jego ojca i napisaliśmy Caltiki. Dogadaliśmy się z producentem i zrobiliśmy ten film. Opuściłem plan na kilka dni przed końcem kręcenia. Wyreżyserowałem ten film, lecz pozostaje on w typie Bavy. Jedyne miłe wspomnienia z tego czasu to rzeźby, które ustawiliśmy na planie jako część scenografii; były moim dziełem."
1962 The Witch's Curse ( a.k.a. Maciste in Hell, oryg. tytuł: Maciste all'inferno)
W małej szkockiej wiosce wiedźma Martha Gunt zostaje oskarżona o czary przez jej byłego adoratora sędziego Parrisha i spalona na stosie. Przed śmiercią rzuca klątwę na całą wioskę. Wiele lat później potomkini rodu Guntów, również o imieniu Martha (Vira Silenti) przybywa do zamku, po czym zostaje porwana wraz z mężem przez mieszkańców wsi, żądnych linczu na wnuczce czarownicy. Na pomoc kobiecie przybywa Maciste (Kirk Morris), schodząc do piekieł, aby zażegnać klątwę. Tam spotyka na swej drodze przeszkody, takie jak lew, węże, sępy, czy choćby olbrzyma. Ma niewiele czasu, by dopaść wiedźmę i uchronić Marthę przed stosem...
Nakręcony w jaskini Castellana w okolicach Bari obraz przyciąga jej wspaniałymi wnętrzami, mającymi ukazywać wnętrze piekła; faktycznie, niektóre obrazy, szczególnie nieszczęśnicy cierpiący piekielne męki, których mija na swej drodze Maciste, wyglądają znakomicie, jako żywo ściągnięte z obrazów Boscha, czy rycin Dore'a, ilustrujących Boską Komedię Dantego. Wszystko to w przygodowej stylistyce peplum, skupiającej się głównie na walkach bohatera z przeróżnymi stworzeniami. Jest i wątek miłosny, będący przerywnikiem dla Maciste w jego przygodach. Wcześniej Freda filmował już przygody niezwyciężonego mocarza, będącego właściwie inną wersją Herkulesa, w Maciste at the Court of the Great Khan, gdzie pomagał on Chińczykom uwolnić się od dominacji okrutnych Mongołów. Jednak to Witch's Curse ma wyraźnie widoczne elementy horroru, szczególnie w pierwszej części obrazu, która to przypomina gotyckie historie o wiedźmach i ich pogromcach z wytwórni Hammer (co ciekawe obraz dzieje się w Szkocji) .
I jeszcze jedno:
Pamiętam dobrze pewien wieczór w Sanremo, gdzie wyświetlano film. Poszedłem na seans i zobaczyłem masę ludzi pod kinem przyglądających się plakatom. Widać było ich zainteresowanie filmem, jednak dopóki, dopóty nie zobaczyli włoskich nazwisk na plakacie...wtedy opuszczali kino. Zrozumiałem, że ludzie mają chęć zobaczyć horror, ale tylko w wypadku, jeżeli nie będzie on włoskiej produkcji. Przy następnym filmie zakomunikowałem więc producentowi mój jedyny warunek: cała obsada wraz z reżyserem będzie ukryta pod angielskimi pseudonimami. Zadziałało - The Horrible Dr Hichcock był dużym sukcesem.
1962 The Horrible Dr Hichcock (oryg. tytuł L'orribile segreto del Dr. Hichcock)
Londyn, koniec XIX wieku. Dr Hichcock (Robert Flemyng), uznany chirurg, odkrywa serum, które wprowadza ludzi w stan kataleptyczny, wypróbowuje go na swojej żonie, Margarecie (Maria Teresa Vianello). Po poddaniu jej działaniu serum, uprawa z nią seks. Pewnej nocy, w trakcie katalepsji kobieta dostaje zawału serca i umiera. Hitchcock opuszcza Londyn, by powrócić do niego po kilku latach z nową żoną, Cynthią (Barbara Steele). Po przyjeździe na miejsce, kobieta zaczyna śnić straszliwe koszmary, podejrzewając, że mąż powoli ją podtruwa. Doktor popadając coraz bardziej w szaleństwo odkrywa, że Margareta została pochowana żywcem...
W tym obrazie głównymi tematami stają się obsesje i paranoje ludzkie. To, co odróżnia filmy Fredy od innych horrorów tego okresu, to pokazanie obrazu nie opartego na fantastycznych elementach, lecz odbywającego się w głębi umysłu ludzkiego. The Horrible Dr Hichcock ukazuje w sugestywny i gorzki sposób zboczenia i morderstwa dokonywane przez ludzi; choć pocięty przez cenzurę, obraz jest mrocznym portretem człowieka niezdolnego do okazywania miłości w ogólnie przyjęty sposób. Jego pożądanie rozwija się dopiero wtedy, gdy kobieta jest niezdolna do ruchu, obrony, czy jakiejkolwiek reakcji. Wyśmienite role Roberta Flemynga, oraz Barbary Steele zapewniły obrazowi szerszą popularność, po latach wpisując go w krąg najlepszych włoskich horrorów tamtych lat. Pierwszy z horrorów gotyckich nakręconych pod pseudonimem Robert Hampton.
Wierzę w horror psychologiczny, nie w wampiry i potwory; to proste, tanie chwyty. Według mnie, prawdziwy horror można stworzyć przy minimalnych i prostych założeniach. Przerażającym potworem może być twój sąsiad podrzynający gardło swej żonie. Taki efekt chciałem uzyskać przy filmie The Horrible Dr Hitchcock : każdy może ożenić się z szaleńcem, czyż nie? Lub też poślubić złą kobietę. Szkoda że film miał długie przejścia z cenzurą i został strasznie przez nią pocięty, co pozbawiło go wielu ważnych scen. W tych czasach cenzura mogła odrzucić twój film choćby ze względu na ukazanie kobiecej łydki czy dekoltu. Tym bardziej, iż mój film opowiadał o nekrofilu, osobie uprawiającej miłość z trupami. Cenzura pocięła wszystkie konkretne sceny i myślę, iż rezultat jest całkiem niezrozumiały, gdyż nie możesz pojąć, dlaczego główny bohater jest nekrofilem.
1963 The Ghost (oryg. tytuł Lo Spettro)
Doktor Hichcock (Elio Jotta) cierpi na chorobą objawiającą się paraliżami, ustępującymi jedynie po wstrzyknięciu kurary, której działanie zastępuje później podane antidotum. Jego żona Margherita (Barbara Steele), oraz jej kochanek doktor Livingstone (Peter Baldwin), planują uśmiercenie doktora poprzez nie podanie na czas antidotum. Po jego śmierci para kochanków rozpoczyna przeszukiwania domu celem znalezienia klejnotów rodzinnych, które zaginęły bez śladu; gdy dowiadują się, iż klucze do sejfu Hichcock nosił przed śmiercią przy sobie, postanawiają otworzyć trumnę z jego zwłokami...
The Ghost to pełen napięcia, mroczny, dziejący się głównie we wnętrzach posiadłości Hichcocka, gotycki obraz o skrywanych namiętnościach, zdradzie, chciwości i zemście; swoista kontynuacja The Horrible Dr Hichcock. Podobnie jak w poprzednich obrazach Fredy to kobieta jest źródłem wszelkiego zła, będąc zaczątkiem całego pasma nieszczęść. Wózek niepełnosprawnego doktora zjeżdżający po schodach doczeka się po latach kilku nawiązań w horrorze - najbardziej znanym będzie podobna scena w The Changeling Petera Medaka, idiotycznie przetłumaczonym u nas jako Zemsta po Latach (kolejny z powodów, dla których rzadko umieszczam w moich tekstach na blogu polskie tytuły obrazów). Klaustrofobiczny nastrój jest potęgowany przez świetną orkiestrację; intryga to tak naprawdę historia klasycznego miłosnego trójkąta, rozegrana w formule thrillera.
Film został nakręcony po sukcesie The Horrible Dr Hitchcock. Scenariusz napisałem w jeden dzień, film nakręciłem w 12 dni. Jestem z niego dumny. Radością była dla mnie współpraca z Barbarą Steele.
1969 Double Face (oryg. tytuł A Doppia Faccia)
Kolejny z horrorów Fredy, już z nie tak dużym gotyckim sztafażem, jak dwa poprzednie, jednak mocno do nich nawiązujący samą intrygą. Historia Johna Aleksandra (Klaus Kinski), którego niekochająca żona, dziedziczka rodzinnej fortuny Helen (Margaret Lee) ginie w wypadku samochodowym. Po jej śmierci John staje się milionerem; przyciąga to jednak zainteresowanie policji jego osobą. Detektywi dokładniej chcą przyglądnąć się wypadkowi, gdyż wygląda na upozorowany. John zostaje wplątany w intrygę, snując się po zakamarkach Londynu, gdzie w jednym z klubów ogląda film, w którym występuje jego zmarła żona. Lecz czy aby na pewno to ona? Podczas prezentacji obrazu jej ojcu, panu Brownowi (Sydney Chaplin), na ekranie widać inną osobę. Czy John popada w paranoję i obsesję po śmierci żony, czy to tylko fragment intrygi mającej na celu ujawnienie prawdziwej historii śmierci jego żony?
Tym razem reżyser, mimo nawiązań do swego dyptyku o doktorze Hichcocku, ukazuje nam "swingujacy Londyn", tak często obecny w kinie tamtych czasów. To dosyć dobrze nakręcony obraz ze świetnie wyglądającym Kinskim, który w końcu miast obłąkanego szaleńca gra bezbronną ofiarę intrygi; z zagęszczoną atmosferą tajemnicy, kilkoma mylnymi tropami i dobrą pracą operatora. Świetna jest także muzyka, oraz scenografia - gotyckość miesza się ze współczesnością i choć rozwiązania zagadki można domyślić się dosyć szybko, to jednak widz wytrzymuje w fotelu do samego końca obrazu bez zbędnych dłużyzn.
1971 The Iguana with the Tongue of Fire (oryg. tytuł L'Iguana dalla Lingua di Fuoco)
Schowany za czarnymi okularami morderca morduje młode kobiety w Dublinie, oblewając ich twarze kwasem i podrzynając im gardła. Po znalezieniu pierwszej z ofiar w bagażniku samochodu ambasadora Holandii (Anton Driffing), policja zaczyna obserwować całą obsługę, oraz rodzinę dyplomaty. Do pomocy w śledztwie zostaje wezwany był detektyw John Norton (Luigi Pistilli), mieszkający z niedosłyszącą matką i młodą córką, który z miejsca zakochuje się w pięknej córce ambasadora, Helene (Dagmar Lassander). Dochodzi do kolejnych morderstw, których nie są w stanie przerwać zarówno policjanci, jak i John; wszyscy, nawet on sam są podejrzani. Jego uczucie względem Helene odbija się na prowadzonej przez niego sprawie...
Niestety, ta wypowiedź Fredy w gatunku giallo nie należy do najlepszych, ani bardziej zapamiętanych. To dosyć nieprzekonywująca historia, oparta na kliszach, mało subtelnie opowiedziana, w której morderca, jak zwykle ukazany w krwawym finale, może być każdą z postaci dramatu. Freda zbyt natrętnie skupia się na podawaniu widzowi kolejnych szczegółów dotyczących osoby mordercy, lecz nic z tego nie wynika. Morderstwa są dosyć krwawe, co zapewne podobałoby się miłośnikom gatunku, gdyby nie niska jakość ich wykonania. Plusami obrazu jest kilka nieźle nakręconych scen, jak spotkanie głównych bohaterów na pięknych Klifach Moheru, czy końcowa sekwencja pogoni mordercy za Heleną po mglistym, nocnym Dublinie. Dobrze też wypada Luigi Pistilli (Albert z A Bay of Blood, czy choćby ojciec Ramirez, brat Tuco z The Good, the Bad and the Ugly) w roli detektywa muszącego uporać się z upiorami przeszłości (jedna z przesłuchiwanych przez niego osób popełniła samobójstwo); ma dostatecznie upodlony wyraz twarzy, by zaufać granej przez niego postaci. Świetnie wypada także urocza Dagmar Lassander, nie tylko aktorsko, tym bardziej, że w jednej ze scen ukazuje swe kobiece wdzięki. Ten obraz w ogóle jest takim trochę chaotycznym koktajlem motywów ukazywanych we włoskim kinie; kobiety służą wszechwładnym mężczyznom jako zabawki, bohaterowie mają za sobą mroczną przeszłość, nikt nie wydaje się być bez winy.
Pozostaje jeszcze sam tytuł, jak żywo skrojony pod ówczesne trendy (vide trylogia zwierzęca Argento); jak chciał tego reżyser, morderca miał ukrywać się wśród innych postaci niczym właśnie owa Iguana. Skrywa się na tyle dobrze, że gdy w końcu zostaje ujawniony, widz ma wrażenie niezborności historii i pewnej przypadkowości w jego doborze. Obraz tylko dla wiernych fanów gatunku.
Pozostaje jeszcze sam tytuł, jak żywo skrojony pod ówczesne trendy (vide trylogia zwierzęca Argento); jak chciał tego reżyser, morderca miał ukrywać się wśród innych postaci niczym właśnie owa Iguana. Skrywa się na tyle dobrze, że gdy w końcu zostaje ujawniony, widz ma wrażenie niezborności historii i pewnej przypadkowości w jego doborze. Obraz tylko dla wiernych fanów gatunku.
1972 Tragic Ceremony (oryg. tytuł Estratto dagli archivi segreti della Polizia di una Capitale Europea - Taken from the Secret Police Files of an European Capitol)
Dziejąca się gdzieś na włoskiej prowincji historia grona znajomych, którzy uciekając przed burzą, chronią się w tajemniczej posiadłości, która okazuje się być miejscem satanistycznych rytuałów. Zaraz po ich przybyciu, zostaje wciągnięta w jeden z takich rytuałów; na szczęście koledzy ratują ją przed niechybną śmiercią, w trakcie potwornego chaosu uciekając z willi. Jednak nie każdy, kto opuszcza jej progi, zostanie sobą...
Wspaniale rozkręca się ten obraz, od początkowych, typowych scen obrazu młodzieżowego do dosyć oryginalnie nakręconych ujęć czarnej mszy, pośród których wybrzmiewa znakomita muzyka Stelvio Ciprianiego. Niestety, chwilę po ukazaniu masakry podczas tej uroczystości, obraz traci całkowicie napięcie, zupełnie jakby Freda nie wiedział jak dalej pociągnąć historię. Apogeum napięcia obraz osiąga koło 50 minuty jego trwania, potem oglądamy już tylko reperkusje mrocznego obrzędu, kompletnie jednak rozbijające dobrze budowany klimat filmu.
Odnotować należy znakomicie bijący po głowie oryginalny tytuł obrazu (oczywiście kompletnie nie związany z jego treścią) i wspomniany już soundtrack Ciprianiego. Praca operatorska jest całkiem niezła, na szczególną uwagę zasługuje filmowanie pod dziwnymi kątami, używanie efektów, filtrów; jednym słowem cała masa ciekawych tricków w kilkuminutowej pigułce. Gdyby druga część filmu była bardziej przekonywująca mielibyśmy do czynienia z małą perełką spod ręki Fredy, a tak mamy nieco wybrakowany nierówny euro-trash.
Wspaniale rozkręca się ten obraz, od początkowych, typowych scen obrazu młodzieżowego do dosyć oryginalnie nakręconych ujęć czarnej mszy, pośród których wybrzmiewa znakomita muzyka Stelvio Ciprianiego. Niestety, chwilę po ukazaniu masakry podczas tej uroczystości, obraz traci całkowicie napięcie, zupełnie jakby Freda nie wiedział jak dalej pociągnąć historię. Apogeum napięcia obraz osiąga koło 50 minuty jego trwania, potem oglądamy już tylko reperkusje mrocznego obrzędu, kompletnie jednak rozbijające dobrze budowany klimat filmu.
Odnotować należy znakomicie bijący po głowie oryginalny tytuł obrazu (oczywiście kompletnie nie związany z jego treścią) i wspomniany już soundtrack Ciprianiego. Praca operatorska jest całkiem niezła, na szczególną uwagę zasługuje filmowanie pod dziwnymi kątami, używanie efektów, filtrów; jednym słowem cała masa ciekawych tricków w kilkuminutowej pigułce. Gdyby druga część filmu była bardziej przekonywująca mielibyśmy do czynienia z małą perełką spod ręki Fredy, a tak mamy nieco wybrakowany nierówny euro-trash.
1981 Murder Obsession ( oryg. tytuł Follia Omicida )
Nie mogący poradzić sobie ze swymi obsesjami aktor Michael (Stefano Patrizi), powraca do rodzinnego domu, który zamieszkuje jego matka Glenda (Anita Strindberg), oraz kamerdyner Oliver (John Richardson). Wraz z nim do posiadłości przyjeżdża jego dziewczyna Deborah (Silvia Dionisio), reżyser Hans Volter (Henri Garcin), oraz koleżanki z planu filmowego: Beryl (Laura Gemser) i Shirley (Martine Brochard). W domu zaczyna dochodzić do dziwnych wydarzeń, Deborah śni przerażające koszmary; wkrótce zaczyna dochodzić do straszliwych zbrodni. By im zapobiec, Michael musi rozwiązać mroczną tajemnicę ze swojego dzieciństwa, dotyczącą śmierci jego ojca...
Zrealizowany jako ostatni w karierze film Fredy, Murder Obsession to wspaniałe podsumowanie tradycji włoskiej eksploatacji - przemieszanie formuły giallo, horroru gotyckiego i filmu satanistycznego, z rodzinną tajemnicą w tle. Pomysł mógł nie wypalić, jednak tym razem piekielna mieszanka tych motywów zaowocowała wyjątkowo udanym serzyskiem, największym chyba odlotem reżyserskim Fredy (znów pod pseudonimem Richard Hampton). Wiele scen jest tutaj niezapomnianych - najbardziej zapada w pamięć koszmar Debory, w którym widzimy wykonanego w wyjątkowo tandetny sposób wielkiego pająka, atak nietoperzy, okultystyczne obrzędy zamaskowanych postaci w jaskini znajdującej się pod posiadłością. Znakomity przykład włoskiego widzenia kina, pełen kiczu, ale i obłędu, mocno zapadający w pamięć. Skoro w obsadzie występuje Laura Gemser, Czarna Emmanuelle, dostajemy także kilka scen seksu, mających ucieszyć męską część widowni. Freda we wspaniałej scenie ucieczki przez las składa hołd Suspirii Argento; odniesień do włoskich obrazów jest tutaj jeszcze co najmniej kilka (znajdzie się nawet scena jak z Piety Michała Anioła!). Soundtrack (wersja z angielskim dubbingiem) to udana mieszanka brzmień fortepianowej muzyki klasycznej z syntezatorowym gąszczem; całość tworzy mój ulubiony film reżysera, zdecydowanie wart odnalezienia. Pierwsza klasa! Sam reżyser, mimo pewnych niedociągnięć, dobrze wypowiadał się o nim:
[...] zachowałem dobre wspomnienia z pracy nad Murder Obsession. Myślę, że ostatnie 50 minut filmu, to jedne z lepszych jakie nakręciłem... a zakończenie jest być może moim majstersztykiem. Na pewno jest to jednak obraz całkiem odmienny od tych z początku mej kariery, nie przynależący do tej samej kategorii...
Trudno nie docenić roli, jaką Riccardo Freda odegrał w powstawaniu włoskiego kina grozy. Dzięki I Vampiri wprowadził tematy obecne w tym kinie do dziś - wampiryzm, kobietę - potwora stojącego za wszelkimi zbrodniami, pociągającą za sznurki, cichym mordercą. Poprzez swe mroczne, gotyckie obrazy, umiejętnie wykreował klaustrofobiczną atmosferę ciągłego zagrożenia, do której nawiązywał właściwie co drugi obraz z półwyspu Apenińskiego. W późniejszych latach stracił nieco ze swej siły przebicia, oddając się pracy nad nie zawsze wartymi jej projektami, co skutkowało średnim poziomem tych obrazów. Mimo to, pozostanie na zawsze, obok swego kolegi Mario Bavy i Antonio Margheritiego jednym z pierwszych twórców włoskiego horroru - nie zawsze równym, lecz zawsze oddanym swym wizjom.
Na koniec oddajmy głos bohaterowi tego artykułu:
[...] Dla mnie prawdziwe kino, to kino amerykańskie. By użyć paradoksu : myślę że nie można w żaden sposób porównać Raoula Walsha i Ingmara Bergmana : pierwszy oddycha kinem, drugi to niesamowicie inteligentny człowiek, niemniej jednak nie tworzący kina. Dla mnie filmy to akcja, emocje, napięcie,szybkość. Często zarzucano mi, że kręcę za szybko. Często ujęcie robiłem jedno po drugim, zmieniając scenografię, lecz nie oświetlenie kadru. W ten sposób zyskiwałem przynajmniej godzinę przy jednym ujęciu. Co więcej, używałem trzech czy czterech kamer na raz, i tak dalej. Lecz nie tylko by zyskać czas i pieniądze. Im szybciej kręcisz film, tym bardziej podążasz za swą inspiracją. Jak powiedziałem, kino to akcja. Szczególnie dla reżysera. Nie interesują mnie banalne historie banalnych ludzi. Ani w kinie, ani w życiu codziennym. To cyniczne, wiem. Interesują mnie jednak bohaterowie żyjący w czasach konfliktów i przygód.
Historia jest pełna pomysłów na filmy. Interesują mnie astronauci, a nie inżynierowie, którzy zbudowali statek kosmiczny. Taki De Sica na przykład byłby zapewne zainteresowany historią człowieka, który całe swe życie spędził na budowie statku, którym Gagarin wyleciał na orbitę : wraca do domu nocą, zmęczony, brudny, je zupę, całuje na dobranoc wnuczkę... i pewnego dnia, w końcu, statek odlatuje... Mnie nie interesuje to kompletnie. Interesują mnie ludzie wędrujący do nieznanych światów. Jeśli bylibyśmy w stanie ukazać co czuje i czego doświadcza taki człowiek, to byłoby dla mnie spełnieniem.[...]
[...]Lubię pracować pod presją. Reżyser nie ma prawa odpoczywać. Nie może pozwolić sobie na rozmyślania na planie filmowym. Najpierw należy odrobić zadanie domowe. Gdy przychodzę ranem na plan zdjęciowy, wiem już co będę kręcił przez cały dzień.[...]
haku
* wszystkie cytaty pochodzą z wywiadów z Riccardo Fredą, jakie na przestrzeni lat przeprowadził z nim Luigi Cozzi. Ostatni tekst pochodzi z autobiografii Riccardo Fredy.
Na koniec oddajmy głos bohaterowi tego artykułu:
[...] Dla mnie prawdziwe kino, to kino amerykańskie. By użyć paradoksu : myślę że nie można w żaden sposób porównać Raoula Walsha i Ingmara Bergmana : pierwszy oddycha kinem, drugi to niesamowicie inteligentny człowiek, niemniej jednak nie tworzący kina. Dla mnie filmy to akcja, emocje, napięcie,szybkość. Często zarzucano mi, że kręcę za szybko. Często ujęcie robiłem jedno po drugim, zmieniając scenografię, lecz nie oświetlenie kadru. W ten sposób zyskiwałem przynajmniej godzinę przy jednym ujęciu. Co więcej, używałem trzech czy czterech kamer na raz, i tak dalej. Lecz nie tylko by zyskać czas i pieniądze. Im szybciej kręcisz film, tym bardziej podążasz za swą inspiracją. Jak powiedziałem, kino to akcja. Szczególnie dla reżysera. Nie interesują mnie banalne historie banalnych ludzi. Ani w kinie, ani w życiu codziennym. To cyniczne, wiem. Interesują mnie jednak bohaterowie żyjący w czasach konfliktów i przygód.
Historia jest pełna pomysłów na filmy. Interesują mnie astronauci, a nie inżynierowie, którzy zbudowali statek kosmiczny. Taki De Sica na przykład byłby zapewne zainteresowany historią człowieka, który całe swe życie spędził na budowie statku, którym Gagarin wyleciał na orbitę : wraca do domu nocą, zmęczony, brudny, je zupę, całuje na dobranoc wnuczkę... i pewnego dnia, w końcu, statek odlatuje... Mnie nie interesuje to kompletnie. Interesują mnie ludzie wędrujący do nieznanych światów. Jeśli bylibyśmy w stanie ukazać co czuje i czego doświadcza taki człowiek, to byłoby dla mnie spełnieniem.[...]
[...]Lubię pracować pod presją. Reżyser nie ma prawa odpoczywać. Nie może pozwolić sobie na rozmyślania na planie filmowym. Najpierw należy odrobić zadanie domowe. Gdy przychodzę ranem na plan zdjęciowy, wiem już co będę kręcił przez cały dzień.[...]
haku
* wszystkie cytaty pochodzą z wywiadów z Riccardo Fredą, jakie na przestrzeni lat przeprowadził z nim Luigi Cozzi. Ostatni tekst pochodzi z autobiografii Riccardo Fredy.
"Dla mnie prawdziwe kino, to kino amerykańskie." - :D :D W latach 50. i 60. można było tak powiedzieć, bo kino amerykańskie faktycznie cechowało się akcją i dynamizmem, inspirując europejskich filmowców. Ja niedawno na TVP Kultura oglądałem filmy Roberta Rosselliniego i faktycznie trudno je nazwać prawdziwymi filmami, chociażby "Podróż do Włoch" wygląda jak film z wycieczki, relacja z podróży po Italii.
OdpowiedzUsuńBardzo chętnie bym zobaczył filmy Riccardo Fredy, nie tylko horrory, ale też np. film przygodowe.
Ha! Z tym zobaczeniem nie tak łatwo - na samego dr Hichcocka polowałem chyba z miesiąc. Tragic Ceremony w oryginalnym tytule pojawił się w listopadzie na YT i pewnie tam długo nie pobędzie... Co do tych przygodówek to przygody Maciste są raczej dostępne.
OdpowiedzUsuńPrzygodówki są dostępne, widziałem na YT chociażby "Teodorę cesarzową Bizancjum" oraz jego debiutancki obraz "Don Cesare di Bazan". To znaczy widziałem że są, bo aby obejrzeć całość to trzeba znaleźć trochę czasu ;)
OdpowiedzUsuńZ tymi obrazami można sobie zrobić świetny wieczór - co najważniejsze nie nudzą, połyka się je bez popitki. Maciste mnie nawet wciągnął, choć Kirk Morris powiedział chyba dwa zdania w całym obrazie :D
OdpowiedzUsuńCzemu nei robisz reserczu? Bo i tak Harry przyjdzie i napisze zamiast ciebie o tym Kaltiki?
OdpowiedzUsuńNie do końca rozumiem pytanie - napisałem o obrazie tylko parę słów, na więcej nie miałem ochoty. Kto to Harry?
OdpowiedzUsuńPewnie ten Harry, który komentował pod tekstem "Trylogii Trzech Matek", wiesz tym rodem z filmwebu ;-)
Usuń