Sidney Lumet od genialnego debiutu "Dwunastu gniewnych ludzi" kręcił dużo i szybko, tak więc spora część filmów z jego dorobku przechodziła bez echa. Jednym z takich filmów były "Taśmy Andersona" (1971), które w okresie premiery nie spotkały się ze specjalnym zainteresowaniem ze strony widzów, dopiero w późniejszym okresie zaczęły cieszyć się większym powodzeniem, a to z uwagi na to, że film mimo kryminalnej otoczki koncentrował się przede wszystkim na kwestii niebezpieczeństw wynikających z rozwoju technologicznego wykorzystywanego do inwigilacji społeczeństwa.
Film "Taśmy Andersona" to do pewnego stopnia obraz proroczy, wyprzedzający czasy, które miały dopiero nadejść wraz z wybuchem afery Watergate w okresie prezydentury Richarda Nixona, gdy w związku z wykrytymi nadużyciami administracji rządowej rozpętała się prawdziwa "paranoja podsłuchowa", stając się podstawą dla wielu filmów, z których najwybitniejszym okazała się "Rozmowa" (1974) Francisa Forda Coppoli, zrealizowana dość skromnymi środkami między dwiema częściami "Ojca Chrzestnego".
Intryga nie na zbyt skomplikowana, rozegrana zgodnie z prawidłami dla gatunku kryminalnego, choć niekiedy ociera się o groteskę, bowiem w niektórych scenach mamy do czynienia z poważnym przejaskrawieniem pewnych sytuacji. Zaczyna się dość niewinnie - stary specjalista od sejfów, Duke Anderson (Sean Connery starający się odkleić od wizerunku Jamesa Bonda), wychodzi po dziesięciu latach z więzienia i w trakcie wizyty u byłej kochanki w jej apartamencie znajdującym się w ekskluzywnej kamienicy strzeżonej przez system zabezpieczeń godny Pentagonu, spostrzega, że budynek zamieszkują równie bogate snoby, których postanawia pozbawić majątku. W tym celu organizuje grupę fachowców, o dość zróżnicowanych charakterach i umiejętnościach, zaś o pomoc o dofinansowanie przedsięwzięcia zwraca się do samego bossa mafii, Pata Angelo. Ten po długich wahaniach, bo nie bardzo mu się opłaca lokować środki w takim interesie, tym bardziej, że ma inne równie dochodowe, a przy tym mniej ryzykowne, zgadza się pomóc, ale pod warunkiem, że na akcję zostanie zabrany jeden z jego ludzi, sprawiający same kłopoty psychopatyczny gangster o pseudonimie "Skarpetka, a w trakcie rabunku zostanie zlikwidowany. Skok, czego można się spodziewać, przebiega sprawnie do czasu, gdy przestępcom na ostatniej prostej szyki krzyżuje przypadek.
To bodaj pierwszy film, w którym pokazano na tak wielką skalę rolę jaką nowoczesna technika odgrywa w służbie inwigilacji prowadzonej przez różne państwowe instytucje. Elektroniczny dozór wydaje się być wszechobecny, głównemu bohaterowi towarzyszy już przy wypisce z więzienia, gdy każdy jego ruch jest bacznie obserwowany przez system zainstalowanych kamer, podobnie rzecz ma się na dworcu autobusowym, gdzie wszyscy pasażerowie są bacznie śledzeni. Anderson był na nieustannym podsłuchu, nawet w czasie wizyt u swojej kochanki, w której mieszkaniu roiło się od różnych urządzeń nagrywających nawet ich najbardziej intymne chwile. Podobnie rzecz miała się ze wszystkimi postaciami biorącymi pośredni bądź bezpośredni udział w planowanym napadzie. Każdy z członków bandy był dyskretnie kontrolowany przez inną organizację. Specjalistą od antyków (Martin Balsam) zajmował się Urząd Skarbowy, podejrzewający go o finansowe machinacje, Kida, kumpla spod celi Andersona, na krok nie opuszczała Agencja ds Narkotyków, czarnoskórym kierowcą, Spencerem, mocno interesował się Komisja Śledcza do Badania Działalności Antyamerykańskiej, zaś mafiosi byli obserwowani przez FBI, ich celem był także stary, sparaliżowany i chory na demencję ojciec Angela, otoczony troskliwą opieką pielęgniarki dyskretnie zaopatrzonej w mały mikrofon o dużej mocy. Niemal wydaje się, że wszyscy oni są osaczeni przez policję, która na domiar złego nie dość, że śledzi, to także przewiduje każde ich następny krok.
A jakby tego było mało, to całą misternie zaplanowaną akcję położył mały, kaleki chłopiec. Pozostawiony w swoim pokoju przez złodziei, skorzystał ze schowanego w szafie radyjka informując policję o mającym właśnie miejsce napadzie. Także już po rozbiciu gangu wyszło na jaw, że znajdowali się na nieustannym podsłuchu, tak więc kierownictwa poszczególnych instytucji zadecydowały w trybie pilnym o usunięciu kompromitujących nagrań, aby na światło dzienne nie wyszły informacje o tym jak tajne służby państwowe wzajemnie się kontrolują, szantażują, tudzież względem siebie dokonują prowokacji, żeby się jakoś wykazać i nie stracić finansowania i racji bytu, jako zupełnie niepotrzebne oraz zbyt mocno rozbudowane. Słowo "paranoja" idealnie oddaje stan atmosfery, posuniętej aż do absurdu, jaka zapanowała pomiędzy tymi służbami, które w zapale ścigania, kontrolowania, zdobywania informacji wkraczały w każdą dziedzinę życia, bezustannie towarzysząc ludziom i wzajemnie się szachując.
Los bandytów to również ukazanie pewnej tezy moralnej związanej z niebezpieczeństwami rozwoju technologicznego wykorzystywanego jako narzędzia nadzoru. W tej sytuacji człowiek stoi na straconej pozycji, tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy przyjdzie mu skapitulować ostatecznie, ponosząc klęskę w starciu z nowoczesną cywilizacją zaawansowaną technologicznie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz