poniedziałek, 23 grudnia 2013

Inny wymiar klasyki, czyli nasze propozycje na święta.



Święta niebawem, a jeśli Święta, to telewizja puszcza zazwyczaj swoją żelazną klasykę. Ale ile razy można oglądać na przykład perypetie Kevina, Trylogię Sienkiewicza w reżyserii Hofmana, Trylogię Chęcińskiego, Znachora czy kolejne części Szklanej Pułapki? To wszystko jest już nudne, zgrane, znane aż za dobrze. Czas na zmiany. Czas na inny wymiar klasyki. I właśnie dlatego przygotowaliśmy zestawienie czterech filmów, które można obejrzeć zamiast tego, co rokrocznie króluje w telewizyjnych ramówkach.

"Trzeci Człowiek" (1949), reż. Carol Reed


Przykład harmonijnej współpracy wielkich indywidualności z przemysłu filmowego: reżysera Carola Reeda, pisarza i autora scenariusza Grahama Greene'a, aktora Orsona Wellesa oraz producenta Alexandra Kordy. Jeden z najbardziej znanych filmów kryminalnych z gatunku "kryminału z ambicjami", powstał w okresie świetności kina brytyjskiego i szczytu popularności Greene'a - z uwagi na nawiązania do wzorów powieści kryminalnych - która zaowocowała krótkotrwałą modą na adaptacje dorobku tego pisarza.

Film Carola Reeda wpisuje się w poetykę amerykańskiego czarnego kryminału, wykorzystując charakterystyczne motywy tego gatunku: samotnego bohatera, niezawodowego detektywa prowadzącego śledztwo, wątek kryminalny przeplatający się z melodramatem, czerń nocy, dominującą jako okres w którym rozgrywa się akcja i symbolizującym stany psychiczne bohaterów. "Trzeci człowiek" został zrealizowany w autentycznej scenerii podzielonego na cztery strefy okupacyjne powojennego Wiednia, mając za tło wydarzeń oryginalną architekturę znajdującą się wśród ruin zdewastowanego wojną miasta, co było nowością w brytyjskim kinie. Atmosferę tego miasta i przedstawioną historię idealnie oddaje otwierająca film dokumentalna sekwencja z komentarzem wygłoszonym spoza kadru przez reżysera.

Bohaterem filmu jest Holly Martins (Joseph Cotten), trzeciorzędny pisarz, który przyjechał do Wiednia na zaproszenie swego przyjaciela ze szkolnych czasów, Harry'ego Lime'a (Orson Welles), oferującego mu posadę. W dniu przyjazdu Martins dowiaduje się, że Lime zginął w wypadku i właśnie odbywa się jego pogrzeb. Major Calloway (Trevor Howard) z policji w brytyjskiej strefie okupacyjnej informuje go, że Lime był zamieszany w afery kryminalne. Martins nie wierzy w te oskarżenia, postanawia oczyścić dobre imię przyjaciela oraz wyjaśnić tajemnicze okoliczności jego śmierci. Oto bowiem świadek potrącenia Harry'ego twierdzi, że widział trzech ludzi niosących przez ulicę ciało Lime'a, zaś przed policją zeznawało tylko dwóch. Pojawia się pytanie: gdzie zniknął tytułowy "trzeci człowiek"? Martins, prowadząc na własną rękę śledztwo, spotyka się z dawnymi znajomymi Lime'a, odwiedza miejsca, w których bywał, a także zakochuje się w jego przyjaciółce, aktorce Annie Schmidt (Alida Valli) i postanawia pomóc jej w ucieczce z radzieckiej strefy okupacyjnej. Gdy jedyny świadek zostaje zamordowany, Calloway oznajmia Martinsowi, że Harry Lime był kryminalistą, rekinem na czarnym rynku, zamieszanym w handel sfałszowaną penicyliną, która spowodowała śmierć zażywających ją dzieci. Niedługo później Martins z okna mieszkania Anny dostrzega tajemniczego mężczyznę obserwującego ich spotkanie - okazuje się, że jest to Harry Lime, który sfingował własną śmierć i pogrzeb, aby zmylić będącą na jego tropie policję. Harry stara się skłonić Martinsa do współpracy, ale jego czar już nie działa. W trakcie szczerej rozmowy w wagoniku "Diabelskiego Młyna" na wiedeńskim Praterze, nie udaje mu się przekonać Martinsa do swoich racjach. Ten postanawia zawiadomić policję o"cudownym odnalezieniu" Lime'a. Do ostatecznej konfrontacji między przyjaciółmi dochodzi podczas obławy w kanałach. Film kończy scena pogrzebu.

Do sukcesu jaki odniósł "Trzeci Człowiek", nagrodzony Grand Prix na festiwalu w Cannes, przyczyniła się mistrzowska reżyseria Carola Reeda, wyrastającego na czołowego w tamtym okresie brytyjskiego twórcę filmowego, słynne czarno-białe, ekspresjonistyczne zdjęcia Roberta Kraskera, za które otrzymał Oscara, stwarzające niesamowitą atmosferę. Dramatyczny rytm filmu współgra z charakterystycznym, niepokojącym tematem muzycznym granym na cytrze, skomponowanym przez Antonta Karasa, korespondującym z melancholijnym nocnym portretem Wiednia. Na osobną uwagę zasługuje obsada aktorska, właściwie to jeden człowiek - Orson Welles.

Tak się jakoś złożyło, że w latach 40., gdy powstało kilka rewolucyjnych filmów dla kinematografii, właśnie on się w nich pojawiał. Tutaj jako demoniczny Harry Lime na ekranie jest raptem kilkanaście minut, lecz za każdym razem, gdy się pojawia, akcja ulega zdynamizowaniu, zaś fabuła nabiera prędkości, mocno posuwając się do przodu. Podobno sam Welles rozbudował swoją rolę dodając słynny improwizowany monolog usprawiedliwiający zbrodnie Lime'a. Bez tego zapewne jego występ w "Trzecim Człowieku" byłby jeszcze krótszy, bardziej uboższy, z wielką stratą dla filmu. O jego postaci więcej się mówi niż ją widać, kiedy się w końcu pojawia następuje konfrontacja wyobrażeń i  idealizacji z rzeczywistością. Rola Wellesa pozostaje niesamowitym występem w historii kina, swoistym pierwowzorem wielokrotnie później wykorzystywanym.


"Noc Myśliwego" (1955), reż. Charles Laughton



Głównym bohaterem jest pastor Harry Powell (Robert Mitchum), który na rękach posiada wytatuowane dwa słowa: miłość i nienawiść, zapamiętale cytuje fragmenty Biblii dotyczące grzechu i nieczystości, czym manifestuje swoją głęboką wiarę. W rzeczywistości jest seryjnym mordercą i hipokrytą używającym religii jako wymówki w mordowaniu kobiet. W więzieniu odsiadując karę za wykroczenie, spotyka skazanego na śmierć Bena Harpera, który brał udział w kradzieży zakończonej śmiercią dwóch ludzi. W noc przed egzekucją przestępcy, pastor próbuje wydobyć od niego informacje, gdzie ukrył łup, ale zyskuje jedynie poszlakę wskazującą, że o miejscu ukrycia pieniędzy wiedzą dzieci skazanego. Zachęcony wizją wzbogacenia udaje się do rodziny Harperów.

Jako wprawny manipulator przywdziewający maskę manifestacyjnej bogobojności rozkochuje w sobie wdowę po Benie, Willę (Shelley Winters) i po szybkim ślubie zaczyna szukać ukrytego łupu. W tym celu zaczyna prześladować nieufające mu dzieci, chcąc wyciągnąć od nich informacje. Pewnego razu Willa staje się świadkiem jednej z takich scen i nabiera podejrzeń wobec prawdziwych motywacji Powella. Ten nie chcąc ryzykować zabija kobietę. Terroryzowane przez ojczyma decydują się na ucieczkę, po dłuższej wędrówce wzdłuż rzeki znajdują schronienie u w posiadłości Rachel Cooper (Lillian Gish), opiekującej się sierotami. Powell odnajduje dzieci, ale dom panny Cooper okazuje się dla niego twierdzą nie do zdobycia, zaś jego właścicielka nie daje się zwieść pozorom łagodności pastora. Powell zostaje ostatecznie aresztowany, a dzieci ujawniają, gdzie schowane zostały zrabowane pieniądze.

Czarno-biały thriller to pierwszy i ostatni film wyreżyserowany przez aktora Charlesa Laughtona w oparciu o scenariusz napisany na podstawie powieści Davisa Grubba. "Noc Myśliwego" w dniu premiery nie spotkała się ze zbyt przychylnym przyjęciem, co w pewnym stopniu mogło zadecydować o tym, że Laughton zraził się i więcej już nie podejmował reżyserskich prób. W filmie, który należycie został doceniony dopiero po latach, Laughton łączy elementy kina grozy z czarną komedią z wykorzystaniem motywów niemieckiego ekspresjonizmu - dziwaczne cienie, ustawienia kamery pod różnymi kątami, surrealistyczne dekoracje, stylizowane dialogi. Fantazyjność kontrastuje z analizą osobowości psychopatycznego zwyrodnialca.

Jednocześnie bardzo krytycznie podchodzi do amerykańskiej prowincji okresu Wielkiego Kryzysu (akcja osadzona w latach 30.), ukazując ją jako środowisko łatwowiernych, dających się omotać bigotów, którzy prędzej zaufają obcemu podającemu się za pastora niż dzieciom, uważając je za grzesznych małych buntowników, które celowo zmyślają, żeby nie poddać się surowym wymogom religijnym. Oniryczna, pełna grozy atmosfera, wpleciona zostaje w ironiczny moralitet na temat odwiecznej walki dobra ze złem. Niepokojący nastrój najlepiej odzwierciedla złowrogi i zarazem groteskowy charakter Roberta Mitchuma, który stworzył jedną z najlepszych kreacji w swojej aktorskiej karierze, a także zaprezentował swoje niemałe zdolności wokalne (za życia wydał dwie płyty z piosenkami).


"Zeder" (Revenge of the Dead) 1983 - reż. Pupi Avati


Pupi Avati, postać dobrze znana nie tylko miłośnikom włoskiego kina, to reżyser kręcący obrazy kina głównego nurtu, który w swych najlepszych latach kilkukrotnie powracał do tematyki spod znaku kina grozy; właściwie każdy jego obraz na tym polu to dzieło pełne, udane w całej rozciągłości. Najbardziej znany to oczywiście The House With a Laughing Windows, przedziwne quasi-giallo, obraz świetnie nakręcony i sfotografowany. Dziś jednak o filmie, który jest dla mnie klasycznym przedstawieniem włoskiego kina grozy, powstałym w szczytowym okresie jego królowania. Idealny na świąteczny czas, spowoduje w niejednym widzu pewnego rodzaju wyciszenie, zamyślenie; pierwszy raz obejrzałem go właśnie w wigilijny wieczór, co spowodowało, że w tym okresie wracam często do niego.

Zeder to historia młodego pisarza Stefano (Gabriele Lavia), który na urodziny dostaje od swojej żony Alessandry (Anna Canovas) starą maszynę do pisania; pewnej nocy pisarz odkrywa, iż na rolkach maszyny znajdują się pozostałości eseju napisanego przez naukowca Paolo Zedera. W eseju jest mowa o tajemniczych strefach K - miejscach, w których pogrzebani zmarli mogą powrócić do życia. Jako, iż Stefano ma problemy z wydaniem napisanych przez siebie powieści, wpada na pomysł użycia tego tematu w następnej, trzeciej już z kolei. W tym celu zaczyna interesować się tematyką stref K, oraz samym pisarzem, Paolo Zederem. Okazuje się, iż właścicielem maszyny był ksiądz Luigi Costa; w ten sposób Stefano trafia do Rimini, miejsca, gdzie przeniósł się ksiądz po zrzuceniu sutanny. Na miejscu pisarz odkrywa tajemnicze eksperymenty prowadzone w hotelu nad morzem, zbudowanym na miejscu jednej z owych stref.

Od samego początku Zeder wciąga niesamowitą, oniryczną atmosferą tajemnicy. Znakomicie zrealizowany znacznie odbiega od ówczesnych włoskich produkcji "pisanych na kolanie", celem szybkiej eksploatacji pomysłów zaczerpniętych z innych obrazów. Na wskroś oryginalna historia, mająca swoje źródło we włoskiej kulturze (pierwowzorem Zedera był na poły legendarny alchemik Fulcanelli, autor The Mystery of the Cathedrals), najprawdopodobniej zainspirowała Stephena Kinga przy tworzeniu powieści Pet Sematary (spór miedzy fanami obu stron trwa do dziś). Sposób ukazania włoskiej prowincji sprawia, że jej wspaniałe pejzaże, małe miasteczka, starożytne cmentarze tchną w obraz znakomity, mroczny klimat tajemnicy, który dobrze podbudowuje świetna muzyka Riza Ortolaniego. Nieco zapomniana perełka włoskiej grozy, jeden z moich ulubionych obrazów. O dziwo, wydany w Polsce na DVD (!), pod idiotycznym tytułem, kopiującym amerykański,  Zemsta Żywych Trupów (sic!).


"Dead nad Buried" 1981 - reż. Gary Sherman


Drugim obrazem, który chciałbym polecić na świąteczny okres jest Dead and Buried (polski tytuł to Martwy i pogrzebany) Gary'ego Shermana ze scenariuszem Dana O'Bannona (autora m.in. scenariusza do Aliena), oraz efektami specjalnymi Stana Winstona. Niby horror o zombie, a tak naprawdę znakomita, mroczna historia miasteczka opanowywanego przez ludzi powstających z grobów. Na wskroś oryginalna historia, stanowiąca bardzo udane, autorskie spojrzenie na kino grozy nie tylko spod znaku "zombie movies". Nawiązujące jednocześnie i do prozy H.P. Lovecrafta, jak i włoskiego kina grozy, z dobrze rozpisanymi postaciami głównych bohaterów i wspaniałym, mrocznym zakończeniem.

Oto w prologu poznajemy Potters Bluff, małe nadmorskie miasteczko, witające przyjezdnych jakże znanym sloganem - w mieścinie czekać ma na nich "nowa droga życia". Wkrótce przekonuje się o tym fotograf (Christopher Allport), który na plaży uwiecznia piękno przyrody; dołącza do niego nieznajoma dziewczyna, kusząc go swoimi, jakże wspaniałymi wdziękami. Fotograf całkowicie oddaje się swej pasji, robiąc zdjęcia półnagiej kobiecie, po czym... zostaje zaatakowany przez miejscowych rybaków, którzy wpierw go oszałamiają a następnie otaczają siecią i podpalają, kręcąc film z całego zdarzenia oraz robiąc zdjęcia. Na miejsce zdarzenia przyjeżdża szeryf Dan Gillis (przekonujący James Farentino), odkrywając, że mężczyzna, mimo iż mocno poparzony, nadal żyje. Gdy po przewiezieniu go do szpitala dochodzi do kolejnych, podobnie popełnianych  zbrodni, szeryf zaczyna prowadzić śledztwo, powoli wiążąc ze sobą fakty. W drodze śledztwa dociera do miejscowej kostnicy, której właścicielem jest mistrz w przygotowywaniu zwłok do pogrzebu William Dobbs (Jack Albertson), starszy pan szczerze oddany swemu zawodowi. Krok po kroku szeryf Dan zaczyna odkrywać tajemniczą siatkę przestępców, złożoną z mieszkańców Potters Bluff, która napada i morduje przyjezdnych; sprawa zaczyna robić się coraz bardziej mroczna, gdy w grobie jednej z ofiar miast ciała znajduje serce ofiary. Czy sprawa ma coś wspólnego z jego żoną, uroczą Janet (Melody Anderson), która interesuje się magią voodoo, opowiadając o niej dzieciom w szkole? Na wszystkie pytania uzyskujemy odpowiedzi we wstrząsającym, znakomicie rozegranym finale, w którym główny bohater poznaje okrutną prawdę na własny temat.

W trakcie półtoragodzinnego seansu właściwie przez cały czas obcujemy z niesamowicie wykreowaną, oniryczną atmosferą małego miasteczka, pod powierzchnią którego czają się okrutne zbrodnie i mroczne rytuały, ukrywane przez gęstą jak klimat obrazu mgłę. Wspaniale sfotografowane sceny morderstw przeplatają się ze scenami zwykłego, małomiasteczkowego życia - mamy więc bar, biuro szeryfa z niekompetentną sekretarką, nieduży cmentarz. Normalność miesza się z niezwykłością w podobny sposób jak w Phantasmie Dona Coscarellego, oba filmy mają wspólny klimat tajemnicy, zacierając granice między żywymi a umarłymi. Dead nad Buried jest jednak bardziej stonowanym obrazem, nie atakującym nas z każdej strony scenami gore (choć i takie, wykonane na wysokim poziomie, pojawiają się), efektownie straszącym samym klimatem i ciekawymi lokacjami. Zapomniana perła grozy, tym razem prosto z Ameryki. Fanowi horroru (nie tylko tego w tematyce zombie) polecam z całego, zmumifikowanego, serca.

Wesołych Świąt!

Trzeci Człowiek/Noc Myśliwego - vindom
Zeder/Dead and Buried - haku

7 komentarzy :

  1. Widziałem wszystkie, z tym , że ,, Trzeciego Człowieka'' straszliwie dawno i mi się kompletnie zatarł w pamięci. ,, Noc myśliwego'' to film, jak marzenie senne ; Mitchum z tym love & hate jest tu doskonale mefistofeliczny, nikt nie jest w stanie mu się oprzec ,oprócz babci z dubeltówką Nigdy nie zapomnę sceny, jak do niego wygarnęła, a on zaczął krakac....
    Avati fajny. Nie widziałem jego ostatniego horroru ,, Czarnoksięskie Arkana'' z 96, bardzo jestem go ciekaw. W zasadzie horror to raczej margines jego dośc obszernej filmografii, ale jak już się za to brał, zawsze było na co popatrzec. KIno grozy Avatiego jest bardzo niesztampowe.W jakimś wywiadzie ( już w latach dwutysięcznych ) wypierał się tych filmów i strasznie sam siebie krytykował, ze coś takiego w ogóle popełnił. Za cholerę nie zrozumiem, jak można wstydzic się czegoś takiego, jak ,, Dom o Śmiejących się Oknach''. Widac, jebie w dekiel na stare lata.
    , Dead & Buried'' zakurwisty. Początkowa scena z fotografem na plaży = pure cult .
    Jeden z najoryginalniejszych zombie movies ever. Gary'ego Shermana muszę obadac ,, Raw Meat'', ponoc też super sprawa. A Dan O'Bannon wyreżyserował calkiem łebską , uwspółcześnioną , swobodną adaptację,, Przypadku Dextera Warda'' Lovecrafta. Marzę o wersji reżyserskiej tego filmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. co do Avatiego - ktoś kiedyś na jakimś forum w dawnych latach po tych jego wypowiedziach n/t horroru wymyślił mu nowe imię - Dupi Avati :D
    co do Night of the Hunter - pierwszy raz gdy go zobaczyłem to była szczena w dół i kolana.Uwielbiam ! jak to się teraz mówi - na propsie scena ucieczki łodzią i ta niesamowita melodia śpiewana przez dziecko - rajd mrówek po plecach gwarantowany...

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja już wiem, jaki klasyczny film obejrzę jeszcze w tym roku. "Night of the Hunter" koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. koniecznie daj znać jak odczucia !

      Usuń
    2. Odczucia bardzo pozytywne, super film i wielka szkoda że Laughton już żadnego filmu nie nakręcił. Mitchum w takiej roli jest bardziej przekonujący niż w roli szlachetnego bohatera, dlatego "Noc myśliwego" i "Przylądek strachu", gdzie też grał psychola, to według mnie jego najlepsze role. No i zgadzam się co do genialności sceny ucieczki łodzią.

      Usuń
    3. Mitchum miał w dorobku kilka ról pastorów. W "5 card stud", połączeniu westernu z kryminałem, też grał taką rolę, partnerując Deanowi Martinowi.

      Usuń
  4. No i w ,, Wrath of God'' Ralpha Nelsona zagrał księdza, który nakurwia z tommy guna niszcząc wszelakie zło tego świata.

    OdpowiedzUsuń