Tym razem proponuję przegląd obrazów Aldo Lado, włoskiego reżysera urodzonego w 1934 roku, do dziś żyjącego, choć już nie aktywnego. Człowieka, którego najznakomitsze dzieła powracają za każdym razem, gdy mówimy o włoskim kinie lat 70-tych, tym spod znaku mieszanki horroru i giallo. Świetnego rzemieślnika, choć i reżysera mającego swoją własną, odrębną wizję giallo; na tyle oryginalnego, że jego najlepsze obrazy po latach są nadal znakomitymi przykładami thrillerów powstałych w słonecznej Italii, śmiało mogąc stanąć w szranki z filmami Dario Argento.
1971 Short Night of Glass Dolls ( oryg. tytuł La corta notte delle bambole di vetro)
Dosyć ciekawie i oryginalnie zarysowana fabuła opowiada o śledztwie dziennikarza, jakie rozpoczyna w związku ze zniknięciem swojej dziewczyny Miry (uroczo dziewczęca Barbara Bach), a które to wpisuje się w ciąg podobnych zdarzeń, które dzieją się w stolicy ówczesnej Czechosłowacji. Niestety, komunistyczne władze nie pomagają w prywatnym śledztwie Gregory'ego, zaś bohater, przy pomocy irlandzkiego kolegi Jacka (Mario Adorf), oraz byłej dziewczyny Jessiki (Ingrid Thulin) zaczyna powoli odkrywać kulisy owych porwań, które doprowadzają go w końcu do porywaczy. W niesamowitej końcówce zostajemy uraczeni przedziwnym rozwiązaniem zagadki, które pozostawia nas w stanie lekkiego oszołomienia, powodując chęć obejrzenia obrazu po raz drugi. A jest co oglądać - operator Lado, Giuseppe Ruzzolini , ukazuje urokliwe ulice i atrakcje Pragi, nie rezygnując na szczęście z ukazania jej ciemnych zaułków i mrocznych miejsc. Widać w tym obrazie zapowiedź równie ciekawego ukazania Wenecji w późniejszym o rok giallo Who Saw Her Die?. Short Night of Glass Dolls (choć właściwszym dla zrozumienia fabuły tytułem powinien być alternatywny włoski La corta notte delle farfalle , czyli Krótka Noc Motyla) to mroczny thriller, opowieść o zorganizowanej siatce przestępców, których macki sięgają wszędzie - od nizin społecznych po wysoko postawione autorytety. Widoczna jest także krytyka systemu komunistycznego, zmieniającego ludzi w owe motyle zamknięte pod szkłem; ich krótki lot kończy się brutalnym lądowaniem. Charakterystyczny dla dzieł Edgara Allana Poe strach przed katalepsją, tutaj zyskuje efektowną oprawę filmową, stanowiąc oś fabularną spinającą wydarzenia przed i po zapadnięciu w nią głównego bohatera. Motyw przypominania sobie przeszłości, ważnego zdarzenia mającego kluczowe znaczenie dla rozwiązania tożsamości mordercy/ów, wydaje się zapożyczony z debiutu Argento (który to w rzeczy samej nie był jego twórcą, zapożyczając pewne elementy z Blow Up Antonioniego, czy choćby obrazów Hichcocka), osiągając w debiucie Lado odpowiedni efekt dramaturgiczny. Jak już wspomniałem finał obrazu zmienia całą fabułę o 180 stopni, kierując ją z thrillera zabarwionego politycznie (bo chyba jednak nie giallo?) w obraz dający mocnego kopa między oczy, że tak to kolokwialnie ujmę. Nie zdradzając z niego zbyt wiele, wystarczy, że napiszę iż tajemniczy Klub 99 okaże się czymś więcej, niż miejscem spotkań fanów muzyki. Wielobarwna, sugestywna wizja mrocznego świata, w którym przeznaczenie zdaje się przenikać losy każdego człowieka, bez względu na to, co zrobi; świata, gdzie wolność to tylko pojęcie, które powinno zostać zastąpione o wiele bardziej zorganizowanym zniewoleniem.
Przepięknie sfotografowana Praga to jeden z dużych plusów obrazu |
Klub 99 - miejsce spotkań melomanów? |
Po prologu dziejącym się w Alpach Francuskich, w którym widzimy morderstwo rudowłosej dziewczynki przez tajemniczą osobę, ukrywającą się za czarną woalką, przenosimy się do Wenecji. Poznajemy życie rzeźbiarza Franco Serpieriego (tajny agent Jej Królewskiej Mości, odmieniony nie do poznania George Lazenby, przypominający Jerzego Cnotę z czasów Janosika!), który pokazuje córce Robercie ( dziecięca gwiazda gialli Nicoletta Elmi) atrakcje miasta na wodzie. Franco jest w separacji z żoną, Elizabeth (Anita Strindberg), beztrosko dzieląc czas na pracę, opiekę i zabawy z córką, ale i kochankę. Ta sielanka zostaje przerwana porwaniem dziewczynki z placu zabaw; gdy następnego dnia jej zwłoki zostają wyłowione z rzeki, małżeństwo decyduje się naprawić więzi między sobą. Franco, widząc opieszałość policji rozpoczyna prywatne śledztwo, w którym pomaga mu znajomy dziennikarz (Piero Vida). Powiązany z morderstwami okazuje się być Sarafian, miejscowy aranżer i miłośnik sztuki (kolejny znajomy z bondowskiej serii, Adolfo Celi) i jego mroczni przyjaciele, wśród których może czaić się morderca...
Prekursorski wobec późniejszego o rok Don't Look Now Nicholasa Roega, obraz Aldo Lado to wspaniale sfotografowane (za kamerą stanął, świeżo po Four Flies on a Grey Velvet, Franco Di Giacomo) giallo (tym razem użycie tego terminu nie narzuca większych wątpliwości), w którym, podobnie jak w debiucie, oglądamy świat, gdzie zło triumfuje. Świat ponurych i mrocznych zaułków Wenecji, gdzie wszelkie perwersje i ludzkie zboczenia ukryte są pod podszewką pięknego miasta w intrygujących, artystycznych wnętrzach; wystarczy uchylić zasłonę, by przenieść się do świata seksu, zbrodni i wszelkich wynaturzeń. "Miałem wizję zatopionej Wenecji: ledwie widoczne dachy sponad poziomu wody, a ja na żaglówce płynący wśród nich" - mówi główny bohater w początkowych, jeszcze radosnych i pełnych słońca scenach. Niestety, nie będzie mu dana owa podróż; miast wspaniałych wrażeń i wspomnień, zatopi się w mrocznych uliczkach i opuszczonych halach, poszukując mordercy córki. Niesamowita muzyka Ennio Morricone podkreśla klimat i ponurą wymowę całości - dziecięce chóry nadają fabule niesamowitości, zapowiadając każde pojawienie się mordercy. Są jednak i minusy całości - George Lazenby nie jest do końca przekonujący w swojej roli, po śmierci ukochanej córki, nie widać w nim większej zmiany; cały film grany na jednej minie sprawia, że nie wierzymy jego postaci. Brak też, jakże charakterystycznych dla giallo, krwawych morderstw, zaś środkowa część filmu zbytnio się dłuży; napięcie opada gdzieś mniej więcej w 30 minucie, po najlepszej i zdecydowanie godnej zapamiętania scenie odnalezienia zwłok Roberty pośród zgiełku budzącego się do życia miasta. Podbudowana pięknym, śpiewanym a capella tematem Morricone, może przyprawić widza o gęsią skórkę. Mimo wszystko całość, doskonale sfotografowana i wspaniale przyprawiona ścieżką dźwiękową Morricone, wrzyna się w pamięć. Warto odnaleźć.
Mocna strona obrazu to wspaniałe ujęcia, nie tylko weneckich zakamarków |
Monachium. Studentki Margaret (Irene Miracle) i Lisa (Marina Berti) postanawiają spędzić święta u rodziców Lisy we Włoszech. W tym celu wybierają podróż pociągiem, gdzie spotykają dwóch chuliganów, Blackiego (Flavio Bucci), oraz Curly'ego (Gianfranco de Grassi), którzy, jadąc na gapę, atakują konduktora. Wraz z nimi podróż kontynuuje elegancko ubrana kobieta, która okazuje się bezwzględną nimfomanką (zjawiskowa, znana już z Deep Red Macha Meril). Wkrótce okazuje się, iż pod pociąg podłożono bombę, co powoduje, że pasażerowie zmuszeni są do przesiadki do innego składu. Na ich nieszczęście, dziewczyny trafiają do przedziału wraz z trójką złoczyńców, gdzie dochodzi do gwałtu na jednej z dziewczyn; druga z nich nad ranem wyskakuje z pociągu, popełniając samobójstwo. Tymczasem rodzice Lisy niepokoją się o swoją córkę i jej koleżankę, oczekując ich na peronie. Blackie i Curly przejmują bilety dziewczyn, po czym zostają zmuszeni przez konduktora do wysiadki na dworcu w ich mieście. Wraz z nimi wysiada pewna siebie tajemnicza kobieta...
Bardzo mroczny, momentami odpychający wkład reżysera do gatunku rape & revenge, to bezpośrednia reakcja na obraz Wesa Cravena, Last House on the Left, pośrednio nawiązująca (jak i debiut Cravena) do Bergmanowskiego The Virgin Spring , który z kolei oparł swe dzieło na średniowiecznej szwedzkiej legendzie. Początkowe sceny ukazujące świątecznie udekorowane Monachium, po którego ulicach grasują kieszonkowcy Blackie i Curly, zapowiadając iż obraz nie będzie łatwy w odbiorze; gdy napadają na człowieka w przebraniu Św. Mikołaja, grabiąc go z pieniędzy na oczach kilkudziesięciu ludzi widzimy adresata reżyserskiego oskarżenia. Jest nim zbiorowość, tłum, wszyscy razem, ale i każdy z osobna. Podczas akcji dziejącej się w pociągu, ludzie nie robią nic, by pomóc dziewczynom, ba, jeden z przypadkowych świadków dopuszcza się gwałtu na jednej z nich! Później próbuje to odpokutować, informując policję o sprawcach; świetna scena, w której Lado mówi nam trochę o naszej mentalności - nie umiejąc stanąć ze złem twarzą w twarz atakujemy je anonimowo, w tym wypadku poprzez donos. Jak w każdym obrazie nurtu rape & revenge w finale dochodzi do konfrontacji ze złem - w tym wypadku jednak Lado nie daje jednak widzowi pełnej satysfakcji. Mimo, iż zemsta dokonana, czujemy się niejako oszukani przez reżysera, który ostatnią sceną mówi nam - zło nie umrze nigdy, nie wykorzenimy go tak łatwo. Reżyser jako kompozytora znów zatrudnił Ennio Morricone, który tym razem stworzył muzykę bardziej minimalistyczną od poprzednich dokonań - choć temat grany na harmonijce przez jednego ze sprawców, Curly'ego jest mocno zapamiętywalny, stając się ponurym memento obrazu, jak i dotychczasowej twórczości Włocha.
Te trzy obrazy, nakręcone w przeciągu czterech lat stały się autorską wypowiedzią Włocha na temat zła jako niezniszczalnego, niekończącego się ciągu zdarzeń, w którym ludzie są tylko elementami gry. Widoczny w każdym z nich nihilizm zapełniający świat, niezależnie od miejsca dziejących się wydarzeń (odpowiednio Praga/Wenecja/Monachium) determinuje działania głównych bohaterów, powodując wpadanie przez nich w coraz to większe kłopoty, aż do tragicznych finałów. Dobro jest w odwrocie, zaś Aldo Lado, podobnie jak Polański w 1968 roku przy okazji Rosemary's Baby, zdaje się mówić, choć nie równie dosłownie, że Bóg nie istnieje. Mroczne zaułki, tajemnicze stowarzyszenia, artyści szukający spełnienia w coraz to bardziej dziwacznych układach, brak autorytetów - to świat przedstawiony obrazów Aldo Lado, w który wnikają jego bohaterowie właściwie w jednym celu: uratować bliskich, nawet kosztem własnego życia. Piekło na ziemi?
Separatka, do której nikt nie chce trafić |
Zjawiskowa Macha Meril |
Nie tykaj mego noża, Curly! |
Posłowie
Na koniec coś na rozluźnienie po mrocznej tematyce obrazów reżysera; niejako na zasadach bonusowych do tekstu załapał się jeszcze jeden film Aldo Lado, The Humanoid z 1979 roku, zupełnie odmienny od pozostałych, stworzony na fali wielkiego sukcesu Star Wars George'a Lucasa. Tak zły, że aż dobry, dla zdeklarowanych fanów Gwiezdnych Wojen rzecz obowiązkowa. Reżyserowi udało się zgromadzić na planie znakomitą obsadę: Barbarę Bach, Ivana Rasimova, Arthura Kennedy'ego, Corinne Clery oraz Richarda Kiela, słynnego Jaws z serii o przygodach 007. Gdy dodamy do tego odpowiedzialnego za muzykę Ennio Morricone, specjalistę od makijażu Giannetto De Rossiego, w roli człowieka od efektów specjalnych Antonio Margheritiego, reżysera drugiej ekipy w osobie Enzo G. Castellariego, oraz budżet w wysokości 7 mln dolarów to powinniśmy spodziewać się wspaniałego dzieła...
Dzieła nie ma, wyszedł za to wspaniały kicz, z Aldo Lado podpisanym w czołówce jako George B. Lewis (zupełnie niewinne nawiązanie do George'a Lucasa?), znakomity przykład włoskiej eksploatacji, tym razem w dziedzinie kina s-f. Nawet nie próbuję streszczać fabuły, jest to obraz z gatunku tych, do których należy zasiąść z zimny piwkiem w dłoni i delektować się jego pociesznością. Czego tu nie ma? Główny Zły to Lord Graal (Ivan Rassimov), heroicznym bohaterem Nickiem jest Leonard Mann, zaś Richard Kiel to tytułowy Humanoid - Golob. Jest miejsce nawet dla odpowiednika R2D2 - Kipa Robo-Doga...
Chapeau -bas dla całej obsady!
Złowrogi Lord Graal |
Chapeau -bas dla całej obsady!
haku
P.S. W filmografii reżysera istnieją jeszcze co najmniej dwa interesujące obrazy - Ritual of Love (Rito d'amore) z 1990 roku, kanibalistyczna historia Issei Sagawy, która pod koniec lat 80-tych zainteresowała opinię publiczną, oraz thriller Dark Friday (Venerdi Nero) z 1993 roku. Oba są obrazami raczej unikalnymi, jednak jeżeli kiedyś uda mi się je dorwać, z całą pewnością zostaną tutaj opisane.
Lalkami inspirował się chyba (oprócz oczywistych wpływów apartamentowcowej trylogii Polańskiego) Barilli przy "Perfume of the Lady in Black". Obywa filmy mają podobnie skonstruowane (i podobnie miażdżące) końcówki.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie, ' La Corta Notte...' można śmiało i bez wątpliwości uznac za giallo - raz, że niezbędne komponenty gatunkowe posiada, a dwa... to , czym wyłamuje się ze standardu działa tylko na korzyśc i wzbogaca pulę z najcenniejszymi precjozami tego genre'u : na podobnej zasadzie, jak nieco mu pokrewny ' La Casa dalle Finestre che Ridono' Pupi Avatiego. Dekiel też ryje podobnie :D
OdpowiedzUsuńFilm ( obejrzany nie dawno po raz pierwszy ) mnie powalił. Niby spokojny, bez żadnej histerii ni gwałtowniejszych zakrętów, bezkrwawy , jednak wszelkiej maści atrakcji napakowano tu tyle, że niejeden solidnie poprawny obraz blaknie przy tym i przecietnieje w oczach. Czego tu nie ma ! Oprócz kapitalnie pomyślanej i skonstruowanej historii, dostajemy prawdziwą inwazje symptomów ,,dziwaczności świata'' , które wyłażą zewsząd i ujawniają sie non stop od pierwszej do ostatniej sceny - i to bez puszczania oka, a w niezachwianym poczuciu pełnej integralności filmowego uniwersum.
Praska starówka w całej krasie , ale tak fantastycznie niedoeksponowana ,jakby słońce nad miastem też należało do Klubu 99 :D, bohater, jako Golem a rebours brakujące puzzle znajdowane przed odkryciem pasującego miejsca ( song ulicznego grajka, czyli ballada o świecie pod władaniem Klubu ), genialne serie futurospektywnych flashbackow poprzedzające kolejny segment odtwarzanej przez bohatera przeszłości, torturowanie pomidora , geriatryczny gruppen sex, Mario Adorf na marach, jak Chrystus Andrei Mantegny, Mario obmacujący laske w dragowym rigor mortis...
I na koniec wiśnia na torcie większa od tortu.... Ezoteryczny Porządek Dagona ! ( nie mam co do tego wątpliwości )
i ogonek na wisience - ustrojstwo, które mistrz ceremonii ma na głowie :D
Tak się kręci debiuty, jeszcze osobne oklaski dla Ernesto Gastaldiego, który to wszystko wymyślił.
666/6
Ciekawe czy Kubrick widział ten film (nie tylko w kontekście sceny finałowej)?
UsuńA co do Dagona musisz mię tu powiedzieć, skąd te wnioski. :)
' Eyes Wide Shut' jest adaptacją opowiadania Artura Schnitzlera , ale nie czytałem i nie wiem, czy scena orgii też tam jest. Kto wie, może i widział, w tamtym czasie przebywał głównie w Europie. Ale równie dobrze mógł sam na coś takiego wpaśc - z resztą tu ten wątek sprzysiężenia starców + orgia, walą na kilometr Polańskim ( Basia na ołtarzu ewidentnie uprawia sex z czymś niewidzialnym )
OdpowiedzUsuńA Dagon ? Po pierwsze szklana figurka, którą Sorel zauważa w trakcie bodaj pierwszej wizyty w Klubie - to ma wyrażnie rybie oblicze i bardzo przypomina niektóre wizerunki Dagona. Po drugie całe to bractwo może się kojarzyc z masonerią - Świątynia Dagona powstała właśnie w budynku loży, jak wiemy z ' Widma nad Innsmouth'.
Po trzecie to kieremesło , które master of ceremony zakłada na łeb przewodząc rytuałowi, ma go upodobnic do istoty z figurki - co jest wyrażnym znakiem, że uprawia sie tu kult konkretnego demona.
A najfajniejsze jest , że nie zostaje to w ogoóle nazwane po imieniu - masz parę elementów, ułóż sobie calośc. Mnie się ten lovecraftowski trop nasunął od razu. A to, że Dagon jest bóstwem morskim nie ma tu nic do rzeczy, Klub ma swoje ,,kościoły'' w różnych metropoliach, a i Wełtawa nie od parady :D
ja jakoś tak po najmniejszej linii oporu odczytalem ich jako "zwykłych" satanistów, czerpiacych korzyscie podobnie jak sataniści w Rosemary's Baby. Twoje tropy sprawiły, że jeszcze raz go zobaczę :)
Usuń