DARIO ARGENTO: To naprawdę niespotykane, że to nasze pierwsze publiczne spotkanie i bardzo jestem ciekaw co z niego wyniknie; może będziemy sobie nawzajem schlebiać, może dojdzie do bójki, może któryś nie wytrzyma i powie drugiemu, żeby się odpierdolił. Może zawrzemy pakt i nakręcimy razem jakiś film, zaczynając choćby i dziś? Czemu nie? Interesuje mnie miejsce Twoich narodzin, rodzina, pierwsze podejście do pracy za kamerą. Dla mnie to niepojęta zagadka, jak pewnego dnia człowiek na oczach milionów ludzi zmienia się w sławnego reżysera, jak do tego dochodzi? A także, dlaczego ludzki strach i niepokój to główna tematyka Twoich dzieł?
JOHN CARPENTER: Urodziłem się w styczniu 1948 roku, w Nowym Jorku. W wieku pięciu lat przeprowadziłem się wraz z rodziną do małego miasteczka na południu Stanów, którego mieszkańcom zawdzięczam całą wiedzę, jaką mam o ludziach. Zostałem reżyserem przede wszystkim dzięki mojej wielkiej miłości do kina. Po prostu. W wieku czterech lat zobaczyłem „It Came From the Outer Space” Jacka Arnolda, zaś filmy zacząłem kręcić w wieku lat ośmiu, kiedy to ojciec kupił mi kamerę. Od początku interesowała mnie mroczna strona mojego miasteczka, rzeczy które chciałem zachować dla przekazania mych odczuć innym ludziom.
ARGENTO: A więc ta pierwsza kamera ma dla Ciebie znaczenie fundamentalne?
CARPENTER: Nie tylko ona – prócz kamery ojciec przekazał mi swoją miłość do muzyki – był nauczycielem muzyki, przy którym dorastałem. To on stał się ścieżką dźwiękową mojego życia. Z drugiej strony była mama, która obdarzyła mnie swoją wielką wyobraźnią. Tak więc nieograniczona wyobraźnia, kamera i zamiłowanie do muzyki popchnęły mnie w kierunku reżyserii. Zacząłem interesować się kinem i trochę przez przypadek, będąc w odpowiednim miejscu i czasie, zostałem reżyserem.
ARGENTO: Studiowałeś w Los Angeles, ale nie na UCLA, gdzie trafia większość studentów filmówki, ale na USC, gdzie do nauki kręcenia filmów podchodzi się poważnie, i utrzymuje wysoki poziom nauczania. Każdy, kto kocha kino, jest tego świadomy.
CARPENTER: Masz rację. Na USC uczysz się o kinie wszystkiego: kręcenia, udźwiękowienia, oświetlenia, montażu, aktorstwa, scenopisarstwa, reżyserii itd. To z niej pochodzi moja cała wiedza filmowa. Porozmawiajmy może teraz o Twoich początkach ...
ARGENTO: Cóż, ja pochodzę z filmowej rodziny i od małego byłem blisko kina. Moja mama była fotografem, zaś ojciec pracował jako producent. W wieku osiemnastu lat przerwałem szkolną naukę, zaczynając pracę w gazecie piszącej o kinie. Myślę, że byłbym świetnym dziennikarzem piszącym recenzje i rozmawiającym z ludźmi kina; tego jednak chciałem ponad wszystko uniknąć, gdyż zacząłem interesować się głębiej samym procesem powstawania filmów. Momenty, dzięki którym tak bardzo przybliżyłem się do kina to według mnie seria szczęśliwych wypadków wspartych moją z początku nieświadomą potrzebą kręcenia filmów. Początkowo pisząc recenzje, pasowało mi to, lecz jak tylko zacząłem się zajmować tym tematem coraz bardziej zawodowo, kierując się w stronę scenariuszy, które nawet nie zostawały zrealizowane, czułem się spełniony – to była dla mnie najlepsza praca pod słońcem – ja i moja maszyna do pisania. Potem zostałem reżyserem, co już nie było dla mnie tak wielką radością. Wiem, ze jesteś innego zdania, twierdząc że pisanie scenariusza to najgorsza część tej pracy, w przeciwieństwie do kręcenia. Dla mnie jest zupełnie inaczej – uwielbiam pisanie, zaś samo kręcenie, z masą ludzi na planie i tym całym zamieszaniem…Napisałeś wiele scenariuszy pod różnymi pseudonimami, co sprawia, że jesteś produktywnym scenopisarzem – dlaczego więc nie lubisz tego momentu?
CARPENTER: Jest bolesny. Reżyserowanie to przebywanie na jednym planie z aktorami, oświetleniowcami, operatorem i to jest to, co kocham najbardziej. Pisanie scenariusza to proces odmienny - intelektualny, analityczny wybór konkretnych słów i obrazów. Na planie zaś rozmawiam z aktorami, obsługą, czując się jak w domu. Piję litry kawy i wypalam paczki papierosów, to miejsce, gdzie chciałbym być zawsze – plan filmowy.
Pytanie prowadzącego rozmowę:
Skąd biorą się Wasze strachy?
Skąd biorą się Wasze strachy?
ARGENTO: Śmiertelnie trudne pytanie, które często zadaję samemu sobie. Muszę przyznać, że nie wiem skąd pochodzi mój strach, dla mnie to bardzo instynktowna sprawa. Chcąc być szczerym – a często nieszczerze odpowiadam na to pytanie, gdyż ludzie chcą wiedzieć o źródłach tego strachu – nie wiem skąd się to bierze. Z najgłębszych myśli, być może sięgających nawet mojego dzieciństwa. Może korytarz w domu z mojego dzieciństwa był za długi? Może to jest odpowiedź…? Tak jak dla Johna pierwszym horrorem był wspomniany "It Came From Outer Space", dla mnie był nim "The Phantom of the Opera" (wersja z 1943 roku, z Claude Rainsem, reżyserowana przez Arthura Lubina), który zmienił moje życie, pomagając mi w odkryciu nieznanego do tej pory świata. Nie znałem świata duchów, straszliwych namiętności, ludzi żyjących pod powierzchnią ziemi – nie byłem sobie nawet tego w stanie wyobrazić, przez co byłem tym zafascynowany. Potem, będąc młodym chłopcem zapadłem na przewleką chorobę, która przykuła mnie do łóżka na wiele miesięcy, bez mocy poruszania się – cierpiałem na ostry gościec stawowy – co sprawiło, że zacząłem czytać książki z biblioteki mojego ojca. Czytałem wszystko: eseje, sztuki Szekspira…Pewnego dnia natrafiłem na zbiór opowiadań Edgara Allana Poe i opętańczo się w nich zakochałem. Jego opowiadania doprowadziły mnie do odkrycia drzwi, które raz otwarte, nie zamykają się już nigdy, a za którymi za każdym razem czai się inna, wspaniała opowieść. Wielu ludzi pyta mnie o to, dlaczego nie tworzę obrazów w innym gatunku – dla mnie jest to po prostu niemożliwe; jak to się ma w stosunku do Ciebie? Skoro już znalazłeś te drzwi, przekroczyłeś ich próg, czując intensywne ale i destrukcyjne uczucia, nie da się ich ot tak zamknąć, wrócić i zacząć nagle opowiadać o normalnym, codziennym życiu; ty który masz opowiadać o fantazjach, potworach czających się w szczelinach podłóg, czy o dziewczynie, która odkrywa, że jej szkołą baletową rządzą wiedźmy...Jak masz się z tego wycofać?
CARPENTER: Zgadzam się w zupełności, choć moja odpowiedź na to pytanie jest dużo prostsza, przez co raczej nudna. Moi rodzice przeprowadzili się z północy Stanów na południe w okresie segregacji rasowej, przez co staliśmy się intruzami, obcymi na obcej ziemi, otoczonymi zewsząd niezrozumiałą dla mnie nienawiścią. Dorastałem w raju stworzonym przez moją rodzinę, ale na zewnątrz naszego domu ludzie o innej kulturze mieli swoje uprzedzenia rasowe i religijne, które mocno mnie raniły, przez co czułem się zupełnie zagubiony. Ucieczką od tego stanu stały się dla mnie filmy – oglądając je zacząłem się identyfikować z mrocznymi postaciami – wampirami, potworami, duchami… To też były wyizolowane postacie, zupełnie jak ja; do dziś opowiadam w moich obrazach o ludziach będących uwięzionych w pewnym otoczeniu, lub też oblężonych przez istoty z zewnątrz. Chciałbym, by moja odpowiedź była równie poetycka jak Twoja.
ARGENTO: To nie były słowa poety, lecz osoby uzależnionej, uzależnionej od filmów niczym narkoman. Twoja jest piękna...Powiedz mi coś więcej o Twoim zespole. Zbudowałeś wokół siebie grupę pomocników, która została z Tobą na długi czas. Poznałem kiedyś Dana O’Bannona, znakomitą i bardzo inteligentną postać. Powiesz mi coś o reszcie z nich?
CARPENTER: Po początkowo dosyć trudnym okresie zacząłem wynajdywać przyjaciół na uniwersytecie, którzy równie mocno jak ja kochali kino. Na pierwszym roku było nas 99-ciu, każdy z mocnym postanowieniem zostania reżyserem, aż do czasu, kiedy nasz nauczyciel powiedział: „Może jednemu z was się uda”. Każdy więc zaczął wierzyć w to, że będzie tym jedynym, zaś najdziwniejszą rzeczą jest to, że najlepsi z nas, ci których podziwiałem najmocniej, nigdy nie tylko nie pojawili się w Hollywood, ale nawet nie nakręcili jednego, jedynego obrazu. Myślę, że aby tworzyć filmy potrzeba mieć w sobie coś w rodzaju nienaturalnej obsesji, tworzącej odrębną, nową jakość…Grupa, jaką udało mi się zbudować, dzieliła ze mną tę obsesję, zaczynając od kina niskobudżetowego. Mój pierwszy obraz kosztował mnie 60 tysięcy dolarów, zaś swoją premierę miał w moje urodziny. To było niesamowite, do końca w to nie wierzyłem; roiłem sobie nawet historię w rodzaju podjeżdżającej pod dom limuzyny, z której wysiada człowiek i z nienagannym akcentem wypowiada coś w rodzaju: „Panie Carpenter, zapraszamy do naszego studio, chcemy aby nakręcił Pan dla nas film”. Lecz to się nie stało, nikt nie zainteresował się naszym projektem. Zadecydowałem więc, że będę pisał scenariusze: w Hollywood można nieźle zarobić na pisaniu skryptów, które nigdy nie dojdą do realizacji. Liczyłem, że uda mi się w tej pracy odnieść sukces, lecz oszukiwałem sam siebie – chciałem być reżyserem! A więc wraz z przyjaciółmi zagryźliśmy zęby i krok po kroku zaczęliśmy urzeczywistniać nasze marzenie…
ARGENTO: Chciałbym też co nieco poruszyć temat szkoły i zespołu. W rzeczy samej, gdy byłem nieco młodszy również miałem swoją grupę ludzi, z którymi dyskutowałem o kinie, z których ja sam czułem się najmniej utalentowany, inteligentny i z najmniejszym entuzjazmem. Z tych prawie trzydziestu osób byłem przekonany, że jakaś połowa zostanie wielkimi twórcami; ostatecznie tylko mnie się udało…Czasami spotykam te osoby z przeszłości – zostali prawnikami, nauczycielami; natychmiast jak tylko ich spotkam, chcę zapytać: „Jak to się stało, jak mogło mi się udać, skoro tobie nie poszło?”. Może przez moja upartość, bo nie trzeba być geniuszem, żeby kręcić filmy, trzeba być precyzyjną osobą, tak sądzę. W każdym bądź razie chciałem poruszyć jeszcze jedną kwestię – tworzymy te horrory, przelewając na nie całą naszą energię, jednocześnie być może uwalniając jakieś ukryte w nas moce. Czy nie myślałeś kiedyś nad taką sytuacją, by otworzyć puszkę Pandory, w której jest całe Twoje szaleństwo, wszystkie okropieństwa i przerażające innych rzeczy, które mogłyby sprawić, że skończysz jak Poe, czy Van Gogh?
CARPENTER: Od kiedy zacząłem realizować, czy to horrory, czy science fiction, zawsze podczas ich kręcenia spałem dobrze. Ten niepokój w jakiś sposób przekazuję mojej ekipie, staram się pozostać niewzruszony. To nie tak, że boję się moich filmów, gdyż zawsze jestem w nich po stronie człowieka, nie identyfikuję się ze złem, potworami, czy mordercami; staję po stronie obrońców. Dzięki temu sypiam dobrze, wiodę spokojne życie, oglądam telewizję. Niczego więcej nie potrzebuję.
ARGENTO: Cóż, jest więc jakaś nadzieja dla mnie; mam obsesję, że pewnego dnia, np. podczas golenia moja puszka Pandory otworzy się i wypuści ze mnie te wszystkie straszne rzeczy, które są schowane gdzieś głęboko…Myślę, że powinniśmy zapytać się nawzajem o jeszcze jedną ważną rzecz – panie Carpenter, czy wierzy pan w magię istniejącą w naszym niespokojnym świecie?
CARPENTER: Muszę Cię rozczarować. Nie wierzę w nadnaturalne fenomeny, demony, duchy, UFO, czary…Żyjemy w czasie i przestrzeni, mamy tylko jedno życie, które musimy uczynić jak najlepszym. Wierzę jednak, że ekran telewizyjny może urzeczywistnić nasze lęki, marzenia, nadzieje i tylko dzięki niemu fantastyczne światy mogą zaistnieć. Jestem realistą, czego nie dotknę, w to nie uwierzę, choć jeśli ktoś dziś zobaczy gdzieś na niebie UFO, ja też chciałbym w tym uczestniczyć.
ARGENTO: Nigdy nie widziałem statku obcych, nie spotkałem też żadnej wiedźmy; z kulturowego punktu widzenia jednak to bardzo ciekawe zagadnienia, których nigdy w stu procentach nie można odrzucić. Wszystkie te wydarzenia rozgrywają się w moim umyśle, podczas bezsennych czy koszmarnych nocy, wielokrotnie. Gdy zacząłem robić film o wiedźmach, przejechałem całą Europę w poszukiwaniu choćby jednej i choć wiele osób spotkałem i wydałem masę pieniędzy, nie zobaczyłem nigdy niczego, poza zwykłymi zbiegami okoliczności…Podobnie jak Ty nie wierzę w świat nadnaturalny. Chciałbym teraz zapytać Cię, czy jesteś lewicowcem, czy prawicowcem?
CARPENTER: A jak myślisz?
ARGENTO: Myślę, że jesteś święty, więc nie stoisz po żadnej stronie.
CARPENTER: Muszę to więc wyjaśnić. Kocham mój kraj, lecz nie boję się go krytykować za chybione pomysły rządzących. Mamy za wiele McDonaldów, za dużo czasu poświęcamy celebrytom, jest cała masa naszych złych wyborów. Jestem też jednak kapitalistą, którego interesuje zarabianie pieniędzy. Jeżeli ktoś teraz zaoferuje mi konkretną sumę, mogę zrobić z nim film. Film, który będzie jednak moim tworem, ponieważ zawsze oddaje się im w całości; nawet jeżeli nie wyjdzie dobrze, mam wtedy świadomość, że to moje dzieło...Moi rodzice byli demokratami, babcia przeżyła Wielki Kryzys, więc moja rodzina docenia wartości, jakie nam daje opieka socjalna. Z drugiej strony w rodzinie ojca był słynny patriota, który jako jeden z Ojców Rewolucji przegonił z Ameryki Francuzów i Brytyjczyków. Nigdy nie pogoniliśmy Włochów, oni zawsze byli mile widziani…Także nie myślę w sposób ani prawicowy, ani lewicowy, staram się być humanistą. Chciałbym pewnego dnia odrzucić wszelkie uprzedzenia i całą nienawiść wobec innych, zacząć od początku. Może to brzmi głupio i pretensjonalnie, ale tak myślę.
ARGENTO: Myślę, że teraz czas na coś lżejszego – mówisz o sobie jako o świetnym pilocie, ponoć często przylatywałeś na plan własnym helikopterem. Czy to prawda, że to jedna z Twoich największych fascynacji?
CARPENTER: Pilotowanie helikoptera to coś zupełnie niesamowitego. W latach 80-tych podczas kręcenia "The Thing" używaliśmy wielu helikopterów, z którymi na co dzień obcowałem na planie. Taka maszyna może lecieć w górę, w dół, w bok, do tyłu, to zupełnie jak latanie we śnie. Patrzyłem więc na tych pilotów i myślałem sobie: „To musi być proste, muszę też tego spróbować”. Skoro robię filmy o odważnych bohaterach, sam też powinienem wykazywać się odwagą. Pierwszy raz oczywiście nie był najlepszy, gdyż jest kilka skomplikowanych komend podczas pilotowania helikoptera, jak na przykład podczas awaryjnego lądowania. Mój instruktor wyłączył silnik i zaczęliśmy spadać jak kamień z nieba; w ostatniej chwili wykonywał ostry manewr i opadliśmy, delikatnie dotykając podłoża. Powiedział do mnie wtedy: “Teraz wiesz, jak wygląda awaryjne lądowanie”. Ja odpowiedziałem mu: „Czy my się przypadkiem nie rozbiliśmy?" Kocham helikoptery, bo są tak inne od samolotów – te muszą lecieć naprzód, potrzebują prędkości, zaś helikopter może stać w miejscu, czy cofnąć się. Oczywiście, jest to bardziej niebezpieczne, lecz ja zawsze odpukam w niemalowane.
ARGENTO: No tak, my Włosi wolimy dotykać innych miejsc, jesteśmy banalni..."Escape from New York" to piękny obraz, który dodatkowo okazał się wielkim sukcesem, choć to dziwna pozycja w Twojej filmografii. Co chciałeś przekazać tym filmem?
CARPENTER: Ten obraz był silnie zainspirowany opowiadaniem "Planet of the Damned", w którym kryminalista jest zesłany na planetę będącą najgorszym miejscem w całym Wszechświecie, po to, by wykonać pewną misję. Po przeczytaniu go stwierdziłem: “Przenieśmy akcję na Ziemię! Gdzie jest najgorsze miejsce? Oczywiście to Nowy Jork”. Postać grana przez Kurta Russella to powracający w moich obrazach ostatni sprawiedliwy człowiek w Ameryce, pośród reszty całkowicie skorumpowanej. Świetnie pracowało mi się przy tym obrazie, lecz nie kręciliśmy go w Nowym Jorku. Powiedz mi, czy to prawda, że w Turynie jest Twój plac?
ARGENTO: Tak, a dowiedziałem się o tym od taksówkarza…Chciałbym teraz zapytać Cię o Twoje starcia z cenzurą, jeżeli do takowych dochodziło?
CARPENTER: W Stanach Zjednoczonych po nakręceniu obrazu pokazujesz go komitetowi cenzorskiemu, złożonego głownie z krytyków, ale i z nauczycieli, czy choćby gospodyń… To oni decydują co można zaakceptować, a co nie – potem już do reżysera należy dokonanie ewentualnych zmian i modyfikacji. Za każdym razem jest inaczej, każdego roku co innego może być niewłaściwe, czasem cenzorzy są nastawieni bardzo konserwatywnie, innym razem liberalnie. Przejścia z cenzurą miałem już przy jednym z moich pierwszych filmów - "Assault on Precint 13", w którym jest scena zabójstwa dziecka z rewolweru, na co komitet zareagował opinią, iż może być oglądany tylko przez dorosłych. Przemontowałem więc ujęcie i pokazałem im na nowo, na co przystali. Potem udało mi się dogadać z dystrybutorami i film ukazał się w kinach w pierwotnej wersji, z oryginalną sceną. Teraz nie jest już tak łatwo przechytrzyć cenzurę. Przy moim ostatnim filmie także miałem przejścia z cenzurą, która powiedziała mi coś w ten deseń: “Możemy ukazać przemoc tylko wtedy, kiedy jest czymś umotywowana, nie możemy pozwolić na chaotyczne i bezsensowne akty przemocy”, przez co musiałem wyciąć kilka scen. Seks i przemoc to dwie rzeczy, których nie można pokazać, z drugiej strony jednak widzowie tylko na to czekają. Co o tym sądzisz?
ARGENTO: Problemy z cenzurą miałem przy każdym moim obrazie, włoska cenzura jest okropna. Na szczęście dziś mamy nowe prawo, które podobnie jak we Francji czy Hiszpanii, pozwala wypuścić film w wersji nieokrojonej, jedynie poddanej podziałom wiekowym, zwykle dozwolonej od 18 roku życia. To bardzo pozytywna sprawa, przynajmniej w stosunku do problemów z cenzurą w przeszłości. Myślę, że cenzura jest dziś dużo bardziej subtelna, ale i bardziej uprzykrzająca życie filmowcom, stosowana najczęściej w tej postaci przez największe wytwórnie. Zmuszają Cię do cięć, czując się największymi cenzorami na świecie, nawet zanim pokażesz obraz komitetowi cenzorów. W każdym wypadku nienawidzę cenzorów. Kiedyś napisałem coś w rodzaju opowiadania do jednej z angielskich gazet, nazwałem je „Independent”. Opowieść o chłopaku i dziewczynie, która wkrótce ma urodzić dziecko; wieczorem zasiadają przed telewizorem na seans "Opery" w reżyserii Dario Argento. Zaczynają więc oglądać ów obraz i po trzydziestu minutach dziewczyna czuje się źle, wymiotuje, po czym zostaje zabrana do szpitala, gdzie traci dziecko. Dlaczego? Bo cenzor wyciął tyle scen z obrazu, że zmienił go nie do poznania. A więc jej chłopak w akcie zemsty zaczyna mordować jeden po drugim cenzorów, w taki sam sposób, jak w scenach wyciętych przez nich z obrazu! Swego czasu odbyłem podróż po kilku europejskich krajach, z myślą o nowej kampanii: „Cenzorzy do więzienia!” Musimy ich piętnować! Gdy ktoś wchodzi do muzeum i rozdziera na strzępy obraz, co z nim robimy? Dlaczego do więzienia nie pójdzie cenzor robiący to samo z filmem? W tym wypadku chciałbym na dodatek, by prawo zadziałało wstecz – chciałbym zobaczyć w więzieniu tych wszystkich, którzy mają teraz 70,80 lat, a w przeszłości cięli niemiłosiernie moje filmy, zaś w szczególności ludzi z wytwórni Orion, który wycięli z mojej „Opery” 25 minut. 25 minut!!!
CARPENTER: W nowej epoce politycznej poprawności w Ameryce myślę, że Twoje filmy byłyby zakazane, przez co zdecydowanie się z Tobą zgadzam i przyłączam się do Twojej kampanii.
ARGENTO: No tak, choć polityczna poprawność zmienia się z dnia na dzień…Pamiętam jedno ze spotkań z publicznością po premierze jednego z moich początkowych filmów: z natury jestem nieśmiały i podczas takich konferencji czuję straszny lęk. W każdym razie powiedziałem kilka słów o filmie, po czym zaczęły się pytania publiczności. Dobrze ubrani ludzie, świetne kreacje i nagle pytania: „Czy nie wstyd Ci pokazywać na ekranie tyle krwi, przemocy, za to można zostać aresztowanym?” Próbowałem się bronić, ale nie wiedziałem jak, w tym momencie wstała jakaś zdenerwowana dziewczyna i zaczęła krzyczeć: „Jesteś draniem, faszystą i oszustem, ukazującym te wszystkie cierpiące kobiety! Mam nadzieję, że jakaś feministka skopie Twój tyłek!". Nie wiedziałem co powiedzieć, więc wypaliłem: „Sam skopię jej tyłek, jeśli będzie trzeba!". To było moje pierwsze, wręcz halucynacyjne doświadczenie, cała sala była przeciwko mnie, byłem zdesperowany, niezdolny do obrony. Na sali był też znany francuski pisarz i krytyk, który w swojej autobiografii pisał, że gdy zarzucono mu faszyzm, co dzień stawał przed lustrem i mówił do siebie: “Nie jestem faszystą". Patrząc jednak w lustro dzień w dzień, odkrył w sobie jakąś cechę fizyczną, która w jego mniemaniu była “faszystowska”; coś w rodzaju zbyt głęboko osadzonych oczu, czy zbyt mocnych brwi. Zaczął ją nieudolnie zakrywać, co doprowadziło do tego, iż w końcu uznał się za faszystę.
CARPENTER: Co sądzisz w takim razie o krytykach, czy są oni według Ciebie częścią tego biznesu, jako ochrona filmowców, czy pewnych wartości?
ARGENTO: Jakich wartości? Ja szanuję wartości, cenzura nigdy. Pamiętam jak kiedyś jeden z nich powiedział do mnie te słowa: „Nigdy w życiu nie zaznałem strachu”. Zapytałem jak to możliwe, np. podczas burzy, upadku ze schodów, czy choroby małżonki? Odpowiedział, że nigdy, całe życie był kimś w rodzaju dominatora. Wtedy stwierdziłem, że jest szalony, gdyż jedyne co zdominował to własne szaleństwo. Cenzura zaznaczyła się mocno w moim życiu. Opowiem Ci, jak wyglądała sytuacja podczas premiery “Dawn of the Dead” mojego przyjaciela George’a Romero, która miała miejsce właśnie w tym kinie, w którym teraz się znajdujemy, wiele lat temu. Były tłumy, wszyscy wiwatowali. Jako że byłem współautorem scenariusza i pomagałem przy realizacji muzyki, byłem wśród ekipy producenckiej. Podzieliliśmy więc świat na połowę – powiedziałem George’owi że zajmę się promocją obrazu w Europie, kontaktami z krytyką, będę załatwiał jak najlepsze pokazy kinowe filmu i tak dalej. I co? We Włoszech obraz został zakazany osobom poniżej osiemnastego roku życia, we Francji został odrzucony. Poprosiłem o możliwość wycięcia kilku scen, o co wcześniej poprosił mnie Romero, po to, by film jakoś tam zaistniał. Bez szans. We Francji istniało prawo, według którego film mogłeś wypuścić do kin dopiero po osiemnastu miesiącach od dokonania w nim cięć. A więc po półtora roku byłem tam znów, z obrazem z którego wycięto dosłownie dwie sceny - film znów został odrzucony. Zakomunikowałem to ze wstydem George’owi, na co on wściekł się i zapytał mnie, co z tym zrobimy? Powiedziałem, że spróbuję znowu za półtora roku, co zrobiłem po dokonaniu kolejnych cięć. Werdykt: „Odrzucony po raz trzeci”. Po sześciu latach ustanowiono nowe prawo, dzwonię więc do Romero i mówię że nastały nowe, bardziej liberalne rządy, co jest dla nas jakąś szansą. Ustaliliśmy jednak, że pokażemy im oryginalną, niepociętą wersję filmu i zobaczymy co się z nim stanie. Film został zaakceptowany.
CARPENTER: W USA cały przemysł działa inaczej, nigdy nie musiałem stawić czoła takiej sytuacji. Zapewne z tego powodu, że każdy film, który jest niepokojący, jest skazany na cenzurę, nie tylko komisyjną, ale ogólnie rzecz biorąc, medialną. Z jakichś powodów włodarze myślą, że niepokojące sceny mogą być złe dla widza. Toczy się u nas cały czas debata, w której większość rozmówców narzeka na przemoc w filmach, stawiając je za źródło wszelkiego zła, przede wszystkim morderstw do jakich dochodzi w szkołach – w ten sposób najłatwiej znaleźć winnego w osobie reżysera i producentów filmu. Dla wielu Amerykanów filmy jakie tworzę, są na granicy pornografii. Ostatnio na ekrany kin w USA wszedł „Fight Club”, który przez większość środowisk został momentalnie i jednogłośnie potępiony. Myślę, że to podejście nie zmieni się nigdy. Gdy byłem dzieckiem, psychologowie mówili, że czytanie komiksów i oglądanie filmów w rodzaju "Godzilli" uczyni z nas idiotów. Stara śpiewka. Najprościej stwierdzić, że przemoc w filmie spowoduje rozrastanie się przemocy w realnym życiu. Podobne rozmowy toczono przy okazji “Natural Born Killers”, który miał popychać ludzi do zbrodni. Jedyny raz, kiedy wydarzenia z filmu miały miejsce później w rzeczywistym świecie, miał miejsce w 1904 roku, kiedy to po premierze „The Great Train Robbery” ludzie zaatakowali i obrabowali pociąg w Ohio. To było bardzo dawno temu.
ARGENTO: To nie my jesteśmy odpowiedzialni za to, co jest wytworem społeczeństwa, za ukazanie tych sytuacji. Włoscy malarze ery Renesansu ukazywali na swych obrazach naprawdę okrutne i straszliwe rzeczy – wyobrażenia Diabła, tortury dokonywane na świętych, nikt jednak za to nie chciał wsadzać ich do więzień. Caravaggio nie był prześladowany za swoje obrazy, ale za hazard czy wywoływanie awantur. Co do “Natural Born Killers”, podobna sytuacja miała miejsce lata wcześniej, przy okazji projekcji we Włoszech westernu z Clintem Eastwoodem pt. „Hang’em High”. Opowiadał mi o tym Sergio Leone. Film był takim przeniesieniem spaghetti westernu na grunt amerykański, raczej bez ostrych i gwałtownych scen, ale jakiś widz w Genewie po obejrzeniu filmu powiesił się. No i rozpoczęła się niesamowita kampania przeciwko temu filmowi, który według Leone był „westernem dla dzieci”, jak kiedyś się o nim wyraził. Nie wierzę w to, że ludzie pod wpływem filmu będą rabować banki, czy wymierzać na własną rękę sprawiedliwość, tylko dlatego, że zobaczyli to w filmie. Przykłady takich działań mają we własnym sąsiedztwie, miejscu, gdzie się wychowali. Filmy nie mają z tym nic wspólnego, będąc tylko fantazjami ich reżyserów. Znam oczywiście Twoją opinię o niektórych reżyserach, którzy pracują jak roboty, robiąc filmy bez emocji, dla dużych wytwórni, zmuszeni przez nie do wielu ustępstw. To nie reżyser zmienia świat, lecz wydarzenia, które on może później przedstawić na taśmie filmowej. Kiedy ukazujemy strachy i lęki społeczeństw, dokumentujemy istniejące wydarzenia, mówimy o nich prawdę. W dzieciństwie dorastałem wśród miłośników kina wojującego, dlatego stałem się jego przeciwnikiem, nie wierzę w tego rodzaju kino.
CARPENTER: Nie wierzysz że kino może zmienić otaczający nas świat? Że zabiera nas w niedostępne miejsca, dostępne tylko dzięki wyobraźni? Czy kino nie jest dla ciebie najważniejszą z XX–wiecznych sztuk? Czy nawet jeżeli nie zmieni świata, to nie ma mocy poruszania, straszenia i zmieniania nas, ludzi? Czy kino nie jest tak ważną częścią ludzkiej działalności, że nie możemy zapominać o jego niesamowitej mocy - urzeczywistniania naszych snów? Jak wyglądałby świat bez filmów? Ja w to wierzę i uważam że kino zmienia mnie i moje życie, mam też nadzieję, że moje filmy czynią to samo wobec innych ludzi. Kino pozwala Ci rozmawiać z innymi ludźmi w tym samym języku, zdobywać ich serca. To moc o której mówię, siła sztuki, która przekracza wszelkie granice. Myślę, że czas na wspólnego drinka i oglądnięcie jakiegoś meczu w telewizji!
ARGENTO: Oczywiście, patrząc na to z tego punktu widzenia, to Carpenter ma rację, ja zaś się mylę; tak nie jest. Ja mówiłem o innym aspekcie, o zmienianiu przez kino naszej rzeczywistości. Dla mnie jedyna rzeczywistość, która istnieje, to kino. Przytoczę tu słowa z wywiadu ze Stanleyem Kubrickiem, jaki kiedyś przeczytałem, a w którym reżyser opowiadał o pięknie Grecji, Partenonu, ateńskich uliczek, na co dziennikarz zapytał go: „Boże, znasz tak wspaniale Grecję! Ile razy tam byłeś?”. Stanley odpowiedział: “Nigdy, ale widziałem o niej wiele filmów popularnych i dokumentalnych”. Kino odzwierciedla coś głębszego niż rzeczywistość.
Link do fragmentu rozmowy na kanale YT
Link do fragmentu rozmowy na kanale YT
wywiad opracował i przetłumaczył haku
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz