wtorek, 17 czerwca 2014

"Mówi Riccardo Freda" - wyjątki z autobiografii reżysera.


Wiele lat temu Riccardo Freda wydał autobiografię, która jest jednocześnie zbiorem jego teorii na temat kina. Bardzo interesująca rzecz, niestety od długiego czasu nie wznawiana. Od kiedy miałem tę przyjemność otrzymać kopię od reżysera w postaci prezentu, chciałbym zacytować kilka fragmentów, które pozwolą najlepiej ukazać sylwetkę tego wspaniałego filmowca.
Luigi Cozzi w "Italian Horror Movies"

Kręciłem własnie Maciste at the Court of the Great Khan – film, z którego jestem bardzo dumny, ponieważ udało mi się w nim odtworzyć Chiny z okresu ery Ming, a także wspaniałą scenę trzęsienia ziemi, złożoną z ujęć trickowych, które sam wymyśliłem – gdy powiedziano mi, iż francuski dziennikarz chce umówić się ze mną na wywiad. Gdyby to był Włoch, odmówiłbym od razu, lecz skoro był z zagranicy, zgodziłem się na spotkanie. Nazywał się Simon Misrahi i na spotkanie przybył z dobrze mi znaną panią redaktor. Nastawiony byłem do nich sceptycznie, gdyż cały czas chwalili moje filmy, a już całkiem oszołomiła mnie informacja, iż chcą zorganizować retrospektywę mych filmów na prestiżowym Cinematheque. W Paryżu spotkałem szefa Cinematheque, Henriego Langlois. Zjedliśmy wspólny lunch w restauracji w dokach, rozmawiając o papieżu Janie XXIII, którego nazwałem "niszczycielem wartości Kościoła". Langlois powiedział mi, iż Rossellini był rozczarowany retrospektywą moich filmów, gdyż nie wydawała mu się uzasadniona. Odpowiedziałem mu, iż rozumiem zachowanie Rosselliniego , od czasu kiedy stwierdził, iż jest największym żyjącym włoskim reżyserem, a w mej opinii był bardzo inteligentnym człowiekiem, lecz na pewno nie dobrym reżyserem. Jego najbardziej znane filmy korzystały z momentu historycznego – zakończenie Wojny Światowej i okupacji hitlerowskiej dały im światowy rozgłos.

Dla mnie prawdziwe kino, to kino amerykańskie. By użyć paradoksu : myślę że nie można w żaden sposób porównać Raoula Walsha i Ingmara Bergmana: pierwszy oddycha kinem, drugi to niesamowicie inteligentny człowiek, niemniej jednak nie tworzący kina. Dla mnie filmy to akcja, emocje, napięcie,szybkość. Zarzucano mi, że kręcę za szybko. Często ujęcie robiłem jedno po drugim, zmieniając scenografię, lecz nie oświetlenie kadru. W ten sposób zyskiwałem przynajmniej godzinę przy jednym ujęciu. Co więcej, używałem trzech czy czterech kamer na raz, i tak dalej. Lecz nie tylko by zyskać czas i pieniądze. Im szybciej kręcisz film, tym bardziej podążasz za swą inspiracją. Jak powiedziałem, kino to akcja. Szczególnie dla reżysera.


Maciste at the Court of Great Khan

Nie interesują mnie banalne historie banalnych ludzi. Ani w kinie, ani w życiu codziennym. To cyniczne, wiem. Interesują mnie jednak bohaterowie żyjący w czasach konfliktów i przygód. Historia jest pełna pomysłów na filmy. Interesują mnie astronauci, a nie inżynierowie, którzy zbudowali statek kosmiczny. Taki De Sica na przykład byłby zapewne zainteresowany historią człowieka, który całe swe życie spędził na budowie statku, którym Gagarin wyleciał na orbitę: wraca do domu nocą, zmęczony i brudny; je zupę, całuje na dobranoc wnuczkę...pewnego dnia, w końcu, statek odlatuje... Mnie nie interesuje to kompletnie. Interesują mnie ludzie wędrujący do nieznanych światów. Jeśli bylibyśmy w stanie ukazać co czuje i czego doświadcza taki człowiek, to byłoby dla mnie spełnieniem. Wspomniałem De Sicę, lecz bez złych intencji. Od zawsze należało odnosić się do wielkich mistrzów i ojców neorealizmu. Gdy podróżuję, to interesują mnie głównie cuda natury, jak wodospad Niagara, żywioły, lasy... to właśnie mnie fascynuje, a nie na przykład człowiek pracujący w kamieniołomie. Patrzę na niego, współczuję mu, lecz nie jest to dla mnie rozrywką. To tylko zwykła czynność, a w neorealizmie te zwykłe prace są motorem całej opowieści.

W XIX wieku żył we Włoszech znany ówcześnie malarz, Teofilo Pattini, którego można nazwać przodkiem neorealistów. Jeden z jego obrazów, "Tragedia w mym domu" ukazuje mroczną chatę, gdzie leży umierający człowiek, przy którego ciele płacze mała dziewczynka. Krytycy zauważali w obrazie tragiczne znaczenia: mrok, śmierć, smutek, egoizm świata zewnętrznego. Dziś nikt nie wie, kim był ów Pattini, nikt już się nim nie interesuje. Gatunek filmowy, który mnie interesuje to horror, choć wolę lepsze, francuskie określenie "film d'epouvante". Kilkakrotnie tłumaczyłem już moją definicję horroru: nie ma on nic wspólnego z potworami, gdyż to tani sposób na przestraszenie ludzi, pasujący raczej do cyrku. Prawdziwa groza jest ukryta w nas, od dnia naszych narodzin aż do śmierci. To atawistyczny strach, mający źródło u ludzi pierwotnych, gdy ukrywali się oni w jaskiniach, gdy na zewnątrz szalały apokaliptyczne huragany i słychać było straszliwe odgłosy. Ci biedni przodkowie człowieka jedyne co mogli zrobić, to przytulić się do siebie. Pierwszy strach to ten przed ciemnością.

To prawdziwa groza: strach przed tym, czego nie widzisz, przed szmerem, który słyszysz i przyprawia cię o dreszcze. We wszystkich moich filmach drzwi otwierają się w ciemności, skrzypiąc i zgrzytając, a gąłąź zza okna uderza w nie jak ręka ducha. Duchy. Zaświaty. Zagadki, które ludzie ignorują. Duchy, lub też powracający, jak zwą ich Francuzi - "ci, którzy wracają". Wielu ludzi z powodu swej ignorancji woli omijać te tematy. Lecz ja wierzę, iż są częścią naszej rzeczywistości. Duchy straszą nas, a gdy okazują się nie być "prawdziwe", efekt jest nawet bardziej niepokojący. Pobudzają nasz strach przed nieznanym, przed ciemnością. Dla nas ciemność to śmierć. By odpędzać strach używamy wielu rzeczy, od whisky do telewizji. Pomagają nam zasnąć. Lecz nawet we śnie nie jesteśmy bezpieczni. Bo nasza podświadomość wypełnia nasze sny koszmarami... To Diabeł zakłóca nasze noce, to on rządzi naszą podświadomością. On sprawia, że stajemy się zazdrośni, chciwi, pożądliwi, on prowadzi nas do grzechu, w swej najokrutniejszej formie: od kazirodztwa do matkobójstwa. To kolejny powracający motyw moich filmów: człowiek jako zło, diabelska obecność. Człowiek ukrywający swe prawdziwe oblicze pod maską poważania, zdolny do najokrutniejszych zbrodni.

Zawsze fascynowała mnie magia, i jako dziecko, zamiast oglądać Czerwonego Kapturka, czytywałem Eliphasa Leviego, interesowałem się wampirami. Myślę, że one istnieją i mieszkają obok nas, nawet jeśli nie mają kłów i mogą umrzeć na zawał serca. Bycie wampirem to przebywanie z młodszą osobą polegające na wyzyskiwaniu jej sił, pomysłów, uczuć. Jeśli mieszkasz ze starszą osobą, zaczynasz myśleć o śmierci. By pomóc publiczności zrozumieć wyobrażenie współczesnego wampira, ukazałem starszą kobietę wypijającą krew młodej dziewczyny. Lecz, wierzcie mi, świat pełen jest wampirów wyciskających to co najlepsze w tobie, mimo iż nikt się ich nie boi. 

Każdy kraj, każdy historyczny okres – w Hiszpanii, Rosji, Włoszech, czy Starożytnej Grecji, może być bardzo interesujący do odtworzenia. Problemem głównym jest niewywołanie u ludzi śmiechu; musisz nakręcić film w jak najbardziej sensowny sposób. Poematy Homera opisują waleczne czyny, lecz jeśli nie opowie się ich w przekonywujący sposób, nie będą popularne przez tysiące lat. Dlatego o wiele trudniej nakręcić jest film dziejący się w przeszłości, niż kino współczesne. Niewielu reżyserów jest do tego zdolnych. Lata temu próbował tego Antonioni, gdy kręcił – niewymieniony w czołówce - Sign of the Gladiator. Nie udało mu się. Głównym problemem jest sympatyzować nam z ludźmi ubierającymi się w inny sposób i żyjącymi w odmiennych czasach. Musisz sprawić, by mówili językiem zrozumiałym dla współczesnego odbiorcy, a jednocześnie osadzonym w kontekście historii. Sekretem kina jest ukazanie otaczającego nas świata w taki sposób, by każdy kadr był niespodzianką dla naszych oczu, odsłaniającym swe piękno powoli. Musisz poszukiwać idealnej mieszanki różnych elementów, do czego potrzeba nabytego artystycznego smaku.


Beatrice Cenci
Włoscy filmowcy często gardzą swymi filmami. Według mnie potencjał filmów historycznych jest nadal nieodkryty. Swych sił w gatunku próbowałem dwukrotnie w The Mysterious Rider i Beatrice Cenci, lecz rezultat mógł być bardziej spektakularny, do czego potrzebny był jednak przemysł filmowy. Kręcąc fresk historyczny nie powinieneś walczyć, jak ma to miejsce we Włoszech, tracąc siły i energię na pokonywanie absurdalnych przeszkód. Potrzebujemy utalentowanych pomocników, którzy pomogą reżyserom w ich wizji, i oczywiście potrzebujemy dużo więcej pieniędzy. Myślę, ze reżyserzy są zbyt powolni, nawet w Hollywood. Przedprodukcja wymaga długiego czasu, a gdy kręcenie przedłuża się, tracisz swój entuzjazm, a na tym traci cały film. Wszystkie moje przygodowe filmy, jeżeli tylko miały odpowiedni scenariusz, starałem się nakręcić tak szybko, jak tylko było to możliwe. Ideałem byłoby nie wyłączanie kamery w ogóle. Nakręciłem The White Warrior w osiemnaście dni, zaś The Devil's Commandment w dwanaście. Jeśli miałbym na to więcej czasu, rezultat wcale nie byłby lepszy.

Lubię pracować pod presją. Reżyser nie ma prawa odpoczywać. Nie może pozwolić sobie na rozmyślania na planie filmowym. Najpierw należy odrobić zadanie domowe. Gdy przychodzę ranem na plan zdjęciowy, wiem już co będę kręcił przez cały dzień. Blasetti zwykł wypuszczać całą ekipę na pół godziny, i w tym czasie przygotowywał z operatorem następne ujęcie. Nie wydaje mi się, by była to dobra metoda. Kino przechodzi głęboki kryzys, a filmy są tworzone tak, jak książki przez Gutenberga. Powodem dla którego stworzyłem tyle filmów przygodowych jest moja miłość do tego gatunku i chęć pokazania, iż we Włoszech możemy zrobić film na takim samym poziomie, jak w Hollywood. Nikt w to nie wierzył, lecz nawet mimo małego budżetu i problemów technicznych myślę, że udało mi się to. Finałową scenę Black Eagle kręciliśmy na jeepie jadącym z pełną prędkością, ryzykując nasze życie. Gdy film wszedł na ekrany, reakcja publiczności na tę scenę była niesamowita.

Trzydzieści lat temu ludzie szaleli na punkcie filmu Rzym Miasto Otwarte. Mówiono, iż tak powinno wyglądać kino. Śmiałem się z tego, gdyż było to dla mnie zupełnie nieinteresujące. Często wyrażałem mą opinię, przez co narobiłem sobie wielu wrogów. Nadal jednak myślę, że realizm to najgorsza forma artystycznej wypowiedzi, bez cienia wątpliwości. Sztuka to przeobrażenie rzeczywistości oczyma artysty. Reżyser, malarz, rzeźbiarz, pisarz – każdego tyczy się ta prosta zasada. Kiedyś, wielkim malarzem był ten, który potrafił reprodukować rzeczywistość co do szczegółu – martwą naturę, modelkę, czy krajobraz. Następnie nadszedł kryzys, wielki kryzys impresjonizmu. Impresjonistów uważano za szaleńców, z powodu ich poglądu na oświetlenie: fioletowe cienie, czarne tła, zielone, czasem czerwone pola. Impresjonizm całkowicie zniszczył realizm. Śmieszy  mnie, iż kierunek, który został unicestwiony, powrócił znów jako nowa forma wypowiedzi w kinie.


tłum. haku

1 komentarz :

  1. Freda miał ciekawy pogląd na temat kina. Zgadzam się z nim co do Rosselliniego. "Rzym Miasto Otwarte" to nie jest prawdziwe kino, raczej reportaż, podobnie jak "Podróż do Włoch" (tego samego reżysera), który wygląda jak amatorsko nakręcona relacja z podróży. Ale już na przykład Vittorio De Sica potrafił wstrząsnąć odbiorcą (najlepsze przykłady to "Złodzieje rowerów" oraz "Matka i córka").
    Widzowie zbyt często zwracają uwagę na logikę i realizm, a przecież nie o to w filmach chodzi. Kino rządzi się innymi prawami niż rzeczywistość i należy o tym pamiętać, gdy ogląda się film, nawet taki który toczy się w znanej nam rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń