piątek, 20 czerwca 2014

Shoot to Kill


Obowiązkowa pozycja dla fanów kina lat 80-tych. "Shoot to Kill" (1988) Rogera Spottiswoode'a, znanego z takich hitów jak "Air America", "Szósty Dzień" i "Jutro nie umiera nigdy", to przykład "buddy movie" utrzymanego w konwencji thrillera, w którym dwie zupełnie nie pasujące do siebie osoby w wyniku okoliczności zmuszone są do podjęcia współpracy, a po przebrnięciu przez czyhające niebezpieczeństwa, pokonują wzajemne uprzedzenia i zawiązuje się między nimi nić przyjaźni. Patrząc z dzisiejszej perspektywy jest to film zapomniany i niedoceniany na tle podobnych powstałych w tym okresie.

Trudno mówić o oryginalności, jeśli scenariusz czerpie z dobrze znanych, wielokrotnie widzianych motywów i nie oferuje za wiele niespodzianek. Fabuła stereotypowa dla formuły gatunku, od początku do końca przewidywalna. Z góry wiadomo jak zakończy się cała ta historia. To, co wyróżnia "Shoot to Kill", sprawia, że nie jest to tylko szablon gatunkowy, tylko coś więcej, to obsada. W rolach głównych wystąpili Sidney Poitier i Tom Berenger. Ten pierwszy powrócił do aktorstwa po dziesięcioletniej przerwie, a drugi był świeżo po nominacji do Oscara za "Pluton" Olivera Stone'a.


Poitier gra agenta FBI Warrena Stantina zmagającego się z poczuciem winy i odpowiedzialnością za śmierć dwójki zakładników zabitych przez psychopatycznego mordercę (Clancy Brown), który porwał ich, aby wymusić okup w postaci drogocennych kamieni. I, gdy jego żądania zostały spełnione, nie zawahał się pozbyć porwanych przez siebie ludzi, a następnie uciekł, wymykając się obławie. Trop wiedzie do północno-zachodniego stanu Washington, gdzie, jak się okazuje, morderca zabił po raz kolejny, a swej ofierze ukradł tożsamość i wmieszał się do grupy turystów, którą w górskie tereny prowadzi przewodniczka Sarah (wtedy jeszcze szczupła Kirstey Alley). Agent FBI domyśla się, że jeden z turystów jest poszukiwanym mordercą, który będzie próbował wykorzystać wyprawę, aby przedrzeć się przez granicę do Kanady. Ponieważ sam potrzebuje przewodnika, miejscowi kierują go do Jonathana Knoxa (Tom Berenger), chłopaka Sarah, dobrze obeznanego z terenem. Obaj od razu nie przypadają sobie do gustu, poza tym Knox uważa Stantina za typowego mieszczucha, który nie jest przyzwyczajony do trudów i tempa i będzie tylko opóźniał akcję. Niemniej Stantin napędzany pragnieniem powstrzymania sadysty podejmuje wyzwanie.

W takcie pościgu leci standardowy tor przeszkód pośród leśnej głuszy: wspinaczki górskie, niepewne półki skalne, urwiska, dzikie zwierzęta, wąwozy, rwące potoki i most linowy, który zostaje zniszczony przez mordercę po przeprawieniu się na drugą stronę, tak, że Knox, uratowany przez Stantina, tylko cudem unika śmierci. Na dalszym etapie wędrówki role odwracają się i to postać Berengera ratuje towarzysza, co prowadzi obu do zmiany zdania o sobie nawzajem. Sceny akcji, szybkie tempo, nienachalne elementy humorystyczne (scena z grizzly, który chyba wcześniej nigdy nie widział murzyna), napięcie potęgowane poprzez cięcia i płynne naprzemienne przechodzenie w ukazywaniu sytuacji i relacji między ścigającymi, a położeniem w jakim znajduje się grupa turystów, wśród której przebywa zbrodniarz, sukcesywnie eliminujący poszczególnych jej członków, na końcu biorąc Sarah na zakładniczkę. Tutaj dość długo osoba mordercy pozostaje w ukryciu, scenarzyści starali się maksymalnie utrudnić rozpoznanie czarnego charakteru, zmylić widza, podsuwali mylne tropy, zwłaszcza, że turystów grali aktorzy drugoplanowi specjalizujący się w rolach przestępców.


Duet Poitier-Bereger tworzy dobraną parę, jest między nimi chemia. Relacja skrzy się humorem wynikającym ze zderzenia dwóch kompletnie odmiennych osobowości, których na pierwszy rzut oka więcej dzieli niż łączy. Starzejący się agent FBI, typowy mieszczuch, który nie radzi sobie na prowincji, a swoim niedostosowaniem i brakiem odpowiedniego przygotowania doprowadza partnera do pasji. Knox, młody prowincjusz cierpiący na kompleks dużego miasta, gniewny, nieobyty, trochę pyskaty. Kirstey Alley wypadła z kolei całkiem poprawnie, jako zadziorna przewodniczka, mająca być kolejną ofiarą mordercy. W końcu postać mordercy skutecznie przerażającej w swojej roli, czym podkreśla nastrój całego filmu. Psychopata potrafiący szybko dopasowywać się do nowych okoliczności, doskonale kamuflować swój prawdziwy charakter i skłonności pod maską dobroduszności i ujmującego sposobu bycia. Sporo jednak w tej kreacji niekonsekwencji wynikającej ze scenariusza.

Największy problem "Shoot to Kill" stanowi pełna niejasności, niedorzeczności i braku logiki wydarzeń fabuła. Już sam koncept główny, czyli agent FBI i cywil w pojedynkę ścigający niebezpiecznego mordercę może budzić zastrzeżenia. Podobnie jak zakończenie, które w ostatnich kilkunastu minutach zostaje przeniesione z lasów do wielkomiejskiej scenerii. A to dwie najbardziej rzucające się w oczy nieścisłości, oczywiście, takowych jest znacznie więcej. Niby w filmach tego gatunku zwartość i logika fabuły to kwestie drugorzędne, bez znaczenia w porównaniu do klimatu, tempa akcji i relacji pomiędzy dwójką bohaterów, która musi pokonać wzajemne uprzedzenia, aby pokonać wszelkie stające im na drodze trudności, ale jednak nie sposób pominąć tak mocno rzucające się w oczy niedoróbki. Mimo" Shoot to Kill" pozostaje ekscytującym, skrojonym idealnie pod gusta miłośników specyficznej sensacji z lat 80-tych filmowym fast foodem, nie roszczącym sobie głębszych pretensji artystycznych, a stanowiącym kino rozrywkowe w najprostszej postaci, które nie nudzi, i które po prostu przyjemnie się ogląda.

2 komentarze :

  1. "Shoot to Kill" nie widziałem. Roger Spottiswoode miał dobry debiut. "Terror Train" (1980) z Jamie Lee Curtis. Slasher z akcją w pociągu. Berenger po "Plutonie" mógł trochę inaczej pokierować swoją karierą. Rozmienił się na drobne i napieprzał po 2-3 tytuły rocznie. Recenzowany tytuł do zobaczenia, chociażby ze względu na grizzly :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że miał dobry debiut, bo pisałeś o nim u siebie, a ja po lekturze tego tekstu, obejrzałem ten film. Naprawdę bardzo porządna rzecz, zwłaszcza, że lubię filmy (thrillery, szpiegowskie, horrory, itp.), których akcja rozgrywa się w pociągu. Szkoda tylko, że "Terror Train" w porównaniu do innych obrazów Spottiswoode'a nie ciszy tak wielką popularnością.

      Usuń