środa, 26 lutego 2014

Jörg Buttgereit - Unikam oglądania swoich filmów.


Zamieszczony poniżej wywiad nie powstałby, gdyby nie życzliwość organizatorów Mobile Academy, którzy mieli odwagę zorganizować premierowy, kinowy pokaz filmu „Nekromantik”. Projekcja odbyła się pierwszego września 2006 roku, w warszawskim kinie Luna, w sekcji „Żywe Trupy – Horrory”, która była jednym z elementów multimedialnej konferencji pod hasłem „O duchach, upiorach, widmach i miejscach, w których żyją”. Obok filmu Buttgereita pokazano w tym cyklu również „Noc Żywych Trupów” George’a A. Romero. Wprowadzenie do obu filmów i dyskusję poprowadził Jörg Buttgereit.
Wywiad powstał w trakcie projekcji filmu „Nekromantik”.


UF: Kiedy nastąpił moment, w którym postanowiłeś zająć się sztuką filmową?
Jörg Buttgereit: Zdaje się, że zacząłem oglądać filmy, kiedy miałem cztery lata. Chodziłem wtedy do kina z ojcem i oglądaliśmy tam głównie horrory oraz japońskie opowieści o potworach, co wywarło na mnie ogromny wpływ. Imponujące było samo to, że w kinie można było doświadczyć czegoś więcej, niż w życiu. To robiło na mnie duże wrażenie, więc wydało mi się oczywistym, że następnym krokiem powinno być dla mnie robienie filmów.

UF: Urodziłeś się w zachodnim Berlinie – szczególnym miejscu na mapie współczesnej Europy. Czy wywarło ono wpływ na twoje filmy?
JB: W Zachodnim Berlinie nie trzeba było odbywać zasadniczej służby wojskowej, ponieważ był on strefą zamkniętą, przez co artyści z całych Niemiec decydowali się tam przenieść. W latach osiemdziesiątych pojawił się tam ruch punkowy, i Berlin stał się on głównym portem, do którego zmierzali uciekinierzy z całych zachodnich Niemiec. Wtedy wszyscy spotykali się tam, przez co w mieście zaczęły pojawiać się nowe nurty artystyczne. Najpierw nowe prądy pojawiły się w muzyce - wspomniany punk rock i muzyka niezależna, a także muzyka elektroniczna i industrial. Wielu moich przyjaciół pasjonowało się w tym czasie muzyką. Zresztą widać to nawet w moich filmach, gdzie muzyka jest zawsze komponowana przez aktorów. A ja nigdy nie widziałem siebie jako muzyka, więc zamiast tego postanowiłem zacząć robić filmy. To był jeden ruch, który zaistniał w Berlinie i nabrał cech kontrkultury, jak mi się wydaje, bowiem wszystkich nas nudziło to, co było w głównym nurcie i myśleliśmy, że powinniśmy to zmienić…

UF: Bardzo szybko dałeś się poznać, jako twórca szeroko pojętego kina grozy. Co, poza wpływami z dzieciństwa, zadecydowało o tym, że wybrałeś akurat horror?
JB: Głównie to, że w latach osiemdziesiątych w Niemczech ogromna ilość horrorów była dotkliwie cenzurowana albo zakazywana. To oczywiście martwiło mnie jako miłośnika kina i pierwsza część „Nekromantika”, którą zrobiłem po dziesięciu czy piętnastu krótkometrażówkach była właśnie rodzajem protestu przeciwko cenzurze i przeciwko temu, że zamykano tak wielu filmom drogę do rozpowszechniania w Niemczech. I to, co chcieliśmy zrobić, to nakręcić film i nie pokazując go cenzorom wprowadzić prosto do kin i pokazać ludziom. I tak to się dokładnie odbyło, a sam film był wyświetlany przez jakiś czas, aż do roku 1992, kiedy został on zakazany. No, a potem musieliśmy iść z tym do sądu i takie tam… (śmiech)

UF: Filmy pochodzące z początków twojej kariery to krótkometrażówki. Powiedz nam, jaki był w tamtym czasie (przed rokiem 1987) twój stosunek do robienia kina?
JB: Chodziło głównie o to, żeby się dobrze bawić. Wszyscy chodziliśmy jeszcze wtedy do szkół, a w weekendy po prostu próbowaliśmy nakręcić na nowo rzeczy, które widzieliśmy w telewizji czy w kinie. Bardzo szybko zdałem sobie wtedy sprawę z tego, że niemożliwością będzie dla mnie nakręcenie czegokolwiek poważnego… Więc, wystartowałem próbując robić rzeczy śmieszne.


UF: Słynne są historie o procesach sądowych, w których uczestniczyłeś w obronie swoich filmów. Czy możesz nam opowiedzieć o ich przyczynie i przebiegu?
JB: Sprawa zaczęła się tak, że w Niemczech jest konkretne prawo, które głosi mniej więcej, że jeśli „nawołujesz do przemocy” (cokolwiek to znaczy) - to robisz coś przeciwko prawu i przestajesz tym samym być artystą, a stajesz się przestępcą. I tak chciano postąpić z nami. Nie miało to nic wspólnego z użyciem sztucznych zwłok w moich filmach czy czymś w tym rodzaju (nawiązanie do popularnych pogłosek, jakoby przyczyną jednej z rozpraw miało być dowiedzenie, że użyte w „Der Todesking” zwłoki były prawdziwe – przyp. DM). Ogólnie rzecz biorąc - jest to prawo, którego używa się przeciwko neonazistom, lecz próbuje się je również stosować przeciwko twórcom horrorów.

UF: I jakie było zakończenie tego procesu ?
JB: Sprowadzono historyka kina, który zbadał film i orzekł w sądzie, że to czym się zajmuję jest sztuką i dzięki temu zwrócono nam kopie. Jednak przez całe dwa lata nie mieliśmy do nich dostępu. Do tego policjanci mieli nakaz przeszukania, co miało umożliwić im odnalezienie negatywów „Nekromantika 2” i uczynienie ich „niemożliwymi do użytku”. Tak brzmiało to na papierze, jednak w praktyce oznaczało po prostu, że gdyby je znaleźli, zostałyby zniszczone i to jeszcze przed rozpoczęciem przesłuchań w tej sprawie. Więc pechowo dla nich, a szczęśliwie dla nas - dowiedzieliśmy się o tym odpowiednio wcześniej, a co za tym idzie nie oddaliśmy im oryginału. Dzięki temu filmu przetrwał.

UF: Mimo tego, że twój dorobek obejmuje filmy dokumentalne, teledyski, krótkometrażówki, a ostatnio musical – wciąż jesteś rozpoznawany jako twórca „Nekromantika”. Czy po blisko dwudziestu latach wydaje ci się to błogosławieństwem czy przekleństwem?
JB: To zrozumiałe, że zagraniczna publiczność nie kojarzy rzeczy, które robię w Niemczech. Na dzień dzisiejszy mam w dorobku również osiem słuchowisk radiowych. Napisałem do nich teksty i sam je wyreżyserowałem. Powstały one w języku niemieckim, przez co nie są emitowane w innych krajach. To stanowi kłopot. Ale również moje filmy nigdy nie znalazły się w normalnej dystrybucji w wielu państwach, więc ciągle muszę je wspierać, i jak powiedziałem wcześniej – ciężko mi poważnie do nich podchodzić, ale widzę, że wciąż zachowały one tę siłę oddziaływania na ludzi. Co oczywiście bardzo mnie cieszy.

UF: Podkreślałeś nieraz, że kierujesz swoją twórczość do specyficznej grupy odbiorców. Czy wciąż liczysz się z ich zdaniem, czy stawiasz większy nacisk na spełnianie własnych ambicji twórczych?
JB: Jeżeli realizuję teraz słuchowisko radiowe, robie je dla dużo szerszej grupy, ponieważ stacje dla których je przygotowuję mają zasięg ogólnokrajowy i często powtarzają emisję po dwa, trzy czy cztery razy. Mam dzięki temu większą publiczność, ale z drugiej strony – zupełnie mi nieznaną, ponieważ nie stykam się z bezpośrednimi reakcjami na to, co robię. Wciąż jednak kontynuuję to, czym zajmowałem się wcześniej, ale teraz mogę wyrządzić więcej krzywd, bowiem liczba moich odbiorców w Niemczech jest większa. I ciągle nie mam pojęcia jak jestem odbierany, co jest dla mnie uczuciem bardzo, bardzo dziwnym… No i nieźle mi płacą… (śmiech)

UF: Po 19 latach udało się zorganizować, w końcu polską premierę kinową “Nekromantika”. Mimo braku twoich filmów w polskich kinach - w pewnych kręgach widzów uchodzisz za twórcę legendarnego. Czy czujesz się legendą?
JB: Cóż - nigdy nie wierzę w rzeczy, które sam tworzę. No i nie biorę moich filmów aż tak poważnie, jak ludzie zazwyczaj. Zdałem sobie z tego sprawę. Kiedy oglądam moje filmy, widzę dużo błędów i dociera do mnie, że nie mieliśmy na nic pieniędzy i że mógłbym zrobić to lepiej… Unikam więc oglądania swoich filmów – nawet teraz, kiedy w sali kinowej odbywa się pokaz mojego filmu, nie chcę go oglądać. Ale wciąż jedno mnie zastanawia – dlaczego ludzie biorą te filmy tak poważnie? Sam pamiętam wszystkie te historie, które towarzyszyły powstaniu filmu, pamiętam kłopoty jakie mieliśmy i jestem szczęśliwy, że w ogóle udało nam się go ukończyć (śmiech).

UF: Ponoć byłeś namawiany przez fanów do nakręcenia drugiej części „Nekromantika”. Powiedz nam, czy właśnie to zadecydowało o powstaniu tego filmu?
JB: Druga część „Nekromantika” znacznie różni się od pierwszej. To rozczarowało wielu fanów. Ale było to coś co nazwałbym „celowym rozczarowaniem”, bo zależało mi, żeby ten film był nakręcony z innego punktu widzenia - z punktu widzenia kobiety. Zdałem sobie sprawę, że większość fanów horrorów to mężczyźni i że wkurzało ich to, jak wiele jest silnych kobiecych postaci w moich filmach. Ale teraz jest inaczej. Kiedy film miał premierę, słyszałem głosy, że jest zbyt nudny, że to i że tamto… Ale kiedy dostał zakaz rozpowszechniania - wtedy widzowie zdecydowali się go polubić właśnie za to, że był filmem zakazanym (śmiech). Ale zdarzyło się przy tym coś dobrego, bowiem „Nekromantik 2” był pokazywany na festiwalach filmów dla kobiet, co bardzo mnie rozbawiło. Oczywiście, denerwowało mnie to, że jako mężczyzna nie mogę w nich uczestniczyć, ale sam fakt pokazywania go tam napawał mnie dumą.


UF: W każdym z twoich pełnometrażowych filmów mamy do czynienia z jedną realistyczną sekwencją. W „Nekromantiku” jest to sławna (czy niesławna) scena z królikiem. Z podobną sceną mamy do czynienia w kontynuacji. W „Der Todesking” są to ujęcia „Mostu Łez”. W końcu, w filmie „Schramm” włączasz do fabularnej fikcji zapis prawdziwego samobójstwa. Wyjaśnisz nam, czemu służą ci te sceny?
JB: Kiedy jesteś fanem horrorów, ludzie często zadają ci pytanie o to, czemu lubisz oglądać tego typu filmy. Drażniło mnie, kiedy fani odpowiadali, że interesują ich efekty specjalne i oglądają te filmy, żeby dowiedzieć się jak to działa i jak się to robi. W przypadku moich filmów, nie chciałem im dawać możliwości takiego taniego wytłumaczenia, więc zawsze włączałem do moich filmów coś, co było realistycznym zapisem albo przynajmniej na taki wyglądało. Chciałem uniemożliwić im tanie wymówki i sprowokować do zastanowienia się, co tak naprawdę pociąga ich w takich filmach i dlaczego chcą je oglądać.

UF: Muzyka zawsze wymieniana jest, jako jeden z najważniejszych elementów twoich filmów. Jak pracujesz z kompozytorami, że ich dokonania tak doskonale korespondują z atmosferą twoich filmów?
JB: Główną zasadą jest to, że muzyka jest komponowana w czasie, kiedy film jest ciągle w produkcji. Do tego często komponowana jest przez aktorów, którzy doskonale wiedzą o czym traktuje cały obraz. Tak jak człowiek, który komponował dla mnie muzykę na pianinie – zawsze dawałem mu małą próbkę tego, co chciałbym mieć, a on z łatwością realizował dla mnie całe partie. Efekt był taki, że mieliśmy zawsze gotową muzykę, gdy film wchodził w fazę post produkcji, dzięki czemu mogliśmy montować film w oparciu o muzykę. To pomagało w dużej mierze, jak mi się wydaje.

UF: Chciałbym teraz zapytać o jedną z moich ulubionych scen z twoich filmów. Kto wpadł na pomysł, aby Monika M. zaśpiewała „Scelette Delicieux” w drugiej części „Nekromantika”?
JB: “Nekromantik 2” jest pełen ironicznych żartów z kina artystycznego. Jest w nim czarno-białe artystyczne kino z dziwacznym dialogiem, i mamy też tę muzyczną część w stylu francuskiego romansu. Zainspirowały ją między innymi filmy z Catherine Deneuve, i z jednej strony ta scena kpi z filmów tego typu, ale z drugiej – jest ich pochwałą. Więc jest to przede wszystkim rodzaj hołdu, który nie wywodzi się z undergroundowego horroru i naturalnie jest przez to totalnie nieczytelny dla publiczności skupionej na horrorze.

UF: „Nekromantika 2” rozpoczyna jedno ze słynnych zdań Teda Bundy’ego. Hasło reklamujące film „Schramm” to słowa innego seryjnego mordercy – Carla Panzrama. Skąd te inspiracje?
JB: Już pierwszy „Nekromantik” silnie inspirowany był przez motyw seryjnego mordercy. Wcześniej znaliśmy ich biografie, a mój przyjaciel i współscenarzysta „Nekromantika” - Franz Rodenkirchen zbierał materiały do pracy uniwersyteckiej na temat Teda Bundy’ego i recepcji jego postaci przez media. Więc do momentu, w którym zabraliśmy się na kręcenie drugiej części „Nekromantika”, miał on już przygotowane rozmaite sentencje Bundy’ego gotowe do wykorzystania.

UF: Zainteresowanie mediów dla seryjnych morderców to faktycznie ciekawe zagadnienie. Czy nie wydaje Ci się, że związek między mediami i seryjnymi mordercami stał się absurdalny, kiedy na przykład Andrew Cunanan (seryjny morderca, którego ofiarą padł między innymi słynny kreator mody – Gianni Versace – przyp. red) planował zabójstwo Madonny, aby samemu stać się dzięki temu ikoną pop?
JB: Wydaje mi się jednak, że dziś sprawy nieco się zmieniły. W dzisiejszych czasach, gdy słyszy się na każdym kroku o groźbach ataków terrorystycznych, tego typu „deklaracje” - jeżeli możemy je tak nazwać, wydają się nie mieć możliwości odniesienia skutku. Więc, Madonna jest znów bezpieczna (śmiech).

UF: Twoje filmy są obecne na rynku od ponad dwóch dekad. Jak ci się wydaje, czy czasy dla twórców takich jak ty zmieniły się na lepsze? Spotykasz się dziś z większą przychylnością ze strony ludzi związanych z kulturą, czy nazwisko Buttgereit wciąż wywołuje postrach?
JB: Ciągle staram się, żeby moje nazwisko było poważniej traktowane w mojej ojczyźnie i ten proces częściowo już się odbył po tym, jak zacząłem pracować dla radia WRD i po tym jak zrealizowałem dokument o głupawych, japońskich, gumowych potworach dla telewizji („Die Monsterinsel” z 2002 roku – przyp. red ). Następnie japońska fundacja zaoferowała mi pieniądze na napisanie książki, której tematem były japońskie filmy o potworach („Monster Island: The Unauthorized Guide to Japanese Monster Movies” – wyd. angielskie: Critical Vision, 2006 – przyp. red). Dzięki temu moje nazwisko stało się bardziej godne zaufania, niż to miało miejsce wcześniej. Ale wciąż niemożliwym jest dla mnie zorganizowanie wystarczającego budżetu, żeby zrealizować pełnometrażowy film. Więc, jak widać - ludzie wciąż mają obawy co do mojej osoby. Kiedy pracuję z ludźmi ze stacji radiowych, ciągle słyszę od nich rzeczy typu: „…Widziałem twój film dziesięć lat temu i byłem totalnie zszokowany! Nigdy nie wyobrażałem sobie, że da się z tobą normalnie pracować…”. Więc wciąż jest mi trudno, ale pomogło to na tyle, że moje nazwisko w ogóle znajduje się na tej mapie. Mimo to, ciągle muszę gęsto tłumaczyć plany kolejnych projektów i udowadniać swoje racje we wszystkim, co zamierzam zrobić.


UF: Nie zrealizowałeś pełnometrażowego filmu fabularnego od ponad dziesięciu lat. Skąd taka długa przerwa?
JB: Wynika ona z tego, że nie mogłem uzyskać wystarczającego budżetu. Wszystkie dotychczasowe filmy były nakręcone bez pieniędzy i po czwartym z nich byłem zmęczony brakiem finansów i tym, że nie mogłem płacić ludziom, którzy ze mną pracowali. A kiedy kręciłem „Schramm” – miałem masę pomysłów, które chciałem w filmie wcielić w życie, jednak nie było mnie na nie stać, co było ogromnie frustrujące. Wydaje mi się, że film i tak wyszedł nieźle, ale w mojej głowie wyglądał on lepiej i to również było dla mnie frustrujące. Jeżeli na przykład realizuję teraz słuchowisko radiowe - mam na nie dwa razy więcej pieniędzy, niż udawało mi się zebrać na filmy, które zrobiłem dotąd. Poza tym, pracuję ze świetnymi aktorami. W Niemczech wszystkie filmy są dubbingowane, a ja bardzo często pracuję z aktorami, którzy dubbingowali role takich aktorów, jak Arnold Schwarzenegger, Jack Nicholson, czy Anthony Hopkins. Dzięki temu, dla niemieckiej publiczności moje słuchowiska są odpowiednikiem wysokobudżetowych filmów. Ale jest to coś, co oczywiście jest zrozumiałe wyłącznie w Niemczech.

UF: Czym w przyszłości zaskoczy nas Jörg Buttgereit?
JB: Mam teraz pomysł na napisanie sztuki teatralnej, opartej na moim ostatnim słuchowisku, którą zamierzam zatytułować „Captain Berlin vs. Adolf Hitler” (słuchowisko o którym mowa, to „Captain Berlin vs. Dracula” – przyp. red). Słuchowisko zostało dobrze odebrane, przy czym było dość dużym wyzwaniem dla radiosłuchaczy i prawdopodobnie teraz przerobię je na sztukę. W przyszłym roku chcę wydać książkę poświęconą filmowi „Nekromantik”, w której obok opinii nowych osób na temat filmu, chcę umieścić zdjęcia, które robiłem w trakcie jego realizacji. Miejmy nadzieję, że uda mi się także wypuścić nowe słuchowisko i być może uda mi się zrealizować także coś dla telewizji. Byłby to materiał poświęcony maniakalnym fanom horrorów. Mam kogoś, kto lubi ze mną pracować dla telewizji i moglibyśmy razem spróbować zrobić coś takiego. Podczas moich podróży, spotykam wielu szaleńców, dzięki którym dociera do mnie, że rzeczywistość może być dużo dziwniejsza, niż jakikolwiek film...


Wywiad przeprowadził w 2006 roku bloger Uszaty Fotel
Tekst nie jest autoryzowany.
Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum blogera.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz