Samuel Fuller najczęściej zajmował się autorskimi projektami - sam pisał scenariusze, sam reżyserował, a także pełnił rolę producenta. To umożliwiało mu tworzenie filmów bardziej osobistych, opartych na własnych pomysłach i wolności artystycznej. Jako inicjator mógł wykazać się własną kreatywnością, poruszać kontrowersyjną tematykę, nie podlegał nadzorowi wytwórni, traktujących reżyserów jak wyrobników, którym nadaje się odgórnie zlecone prace.
Był twórcą niedoskonałym, typem samouka, realizującego swe artystyczne ambicje w filmach niskobudżetowych, gdzie mieszał różne motywy, łącząc surową intensywność z inteligencją i wyczuciem wobec podejmowanych zagadnień. Filmy dalekie od doskonałości, sporo można im zarzucić, łatwo wyłapać pojawiające się, mocno widoczne błędy. Nie bez powodu doczekał się określenia prymitywisty. Dziś wszystkie ułomności warsztatowe stanowią nieodłączną cechę jego indywidualnego stylu i języka filmowego, jakim się posługiwał.
"The Crimson Kimono" (1959) zaczyna się niczym typowy film noir od sekwencji, w której ścigana striptizerka zostaje zastrzelona przez tajemniczego mordercę na zatłoczonych ulicach Los Angeles. Do wyjaśnienia sprawy zostaje oddelegowanych dwóch policjantów - Charles Bancroft (Glenn Corbett) i Joe Kojaku (James Shigeta). Trop prowadzi ich do Małego Tokio, azjatyckiej dzielnicy Miasta Aniołów. Obaj znają się doskonale, są przyjaciółmi i weteranami wojny w Korei, na dodatek razem mieszkają. W trakcie śledztwa zakochują się w tej samej kobiecie, młodej malarce Christinie Downs (Victoria Shaw), kluczowym dla dochodzenia świadku, co prowadzi do powstania między nimi konfliktu, powoli przybierającego na sile i kładącego się cieniem na długoletniej przyjaźni.
Jednak u Fullera intryga kryminalna stanowi ledwie pretekst do rozważań na znacznie poważniejsze tematy. W "The Crimson Kimono" wychodzi poza sztywne ramy gatunkowe, wysuwając na pierwszy plan dramat uczuciowy rozgrywany w trójkącie Charlie-Christine-Joe, spychając tym samym śledztwo policyjne z piedestału tak, że momentami wydaje się, że detektywi rywalizujący o względy dziewczyny zapomnieli o swoich obowiązkach, lecz ostatecznie zagadka zostaje rozwikłana. Charakter filmu zmienia się całkowicie, Fuller odchodzi od policyjnego procedurala na rzecz śmiałego współczesnego dramatu. Ale najważniejszy w ukazaniu relacji między trójką bohaterów jest kontekst dotyczący kwestii obyczajowych i spraw rasowych oraz powiązana z nimi konfrontacja z rasizmem. Wszak jeden z detektywów jest białym Amerykaninem, a drugi Amerykaninem o azjatyckim pochodzeniu.
Pod koniec lat 50. XX wieku związki międzyrasowe były w amerykańskim społeczeństwie tematem tabu. Filmy poświęcone tej tematyce jeśli się pojawiały, to raczej rzadko. A już nie do pomyślenia było ukazanie romansu białej amerykanki z Azjatą. Samuel Fuller w swojej twórczości z wielką lubością poruszał kontrowersyjne tematy, lecz czynił to w sposób bardzo delikatny, z wielką wrażliwością i wyczuciem, jak na humanistę przystało. Mimo że swoim reżyserskim stylem lubił zaskoczyć widza, a mówiąc bardziej obrazowo: agresywnie rzucić się na niego od samego początku. Stąd bardzo często w początkowych partiach jego filmów seks przemieszany był ze śmiercią - nie inaczej było w przypadku "The Crimson Kimono", gdzie najpierw striptizerka prezentuje wdzięki podczas występu, a niedługo później zostaje brutalnie zamordowana. Niemniej, choć Fuller lubił zaskoczyć, wprowadzić w stan napięcia, to nie starał się szokować tanimi chwytami, siląc się celowo na kontrowersyjność.
Jak na tamte czasy kulturę japońską przedstawił niestereotypowo, co było czymś absolutnie przełomowym. Myślę, że można powiedzieć, że pod tym względem wyprzedził swoją epokę. Do pokazanych różnych zwyczajów japońskiej tradycji, jak choćby do sceny uroczystości pogrzebowych w buddyjskiej świątyni, odnosił się ze staranną czcią, odchodził od schematu jarmarcznej egzotyki. Widać pewną głębię tematyczną i jej walory edukacyjne w ujęciu odrębności zwyczajów. A gdy zabiera widzów na na wycieczkę po japońskiej dzielnicy Los Angeles, pokazując zarówno obskurne uliczki, ciemne zakamarki jak i miejsca estetycznie wysublimowane, to widać że stanowi ono miejsce prawdziwego zainteresowania, które odkrywane jest przy zachowaniu szacunku do jego tradycji oraz funkcjonowania i że stanowi integralną część tkanki Los Angeles. Małe Tokio na stale wpisało się w społeczny krajobraz tego miasta.
Pełniejszy obraz humanizmu Fullera znalazł odzwierciedlenie w ukazaniu relacji w uczuciowym trójkącie. Wyraźnie kłóci się z krzykliwymi hasłami z plakatów filmowych, nastawionych na wywołanie skandalu i nadania kontrowersyjnej atmosfery, aby tym skuteczniej ściągnąć widzów do kin. Fuller w swoim filmie wiodącą postacią uczynił Joe Kojaku, ustawionego w pozycji siły, w której na ogół pokazywani byli biali mężczyźni. Kojaku nie ma w sobie nic ze stereotypowego, jak na owe czasy Azjaty. Zachowuje się bardzo podobnie jak jego partner, ubiera się tak samo, wyraża się podobnie, bez akcentu, pewne różnice dostrzegalne są jeżeli idzie o charaktery czy temperamenty, ale wzorzec kulturowy nie został pokazany z pogardą i poczuciem wyższości jako niezrozumiały zlepek dziwacznych, trochę egzotycznych przekonań czy czynności, zasługujących na unicestwienie. Bez wątpienia był to mocny wkład Fullera w rozwój społecznej świadomości. Dziewczyna wybiera Joe, bowiem między nimi wytworzyła się chemia, a nie dlatego, że Charlie był osobą podłego charakteru. W końcu obaj są porządnymi ludźmi, policjantami. Taki koncept też był swoistym novum, trudnym do zaakceptowania dla przeciętnych Amerykanów, którzy nie mogli pojąć, jak to możliwe, żeby biały przegrywał starania o kobietę będąc dobrym człowiekiem. Fuller do tego stopnia sprawnie żongluje wizerunkowym dualizmem postaci, że wplata w ich relacje miłosne kwestie "odwróconego rasizmu", udowadniając, iż dyskryminacyjnym sposobem myślenia posługują się wszystkie rasy, nie tylko biała. Świetnie oddaje to choćby jedna z najważniejszych scen w filmie - pojedynek kendo.
Sposób narracji preferowany przez Fullera nie zawsze wykazuje się spójnością, mimo to jest "do kupienia", w "The Crimson Kimono" wypada przekonująco, zwłaszcza, że narrację napędza kompleksowa, pomysłowa fabuła, przeszywająca muzyka jazzowa potęguje uczucie niestabilności, bogata charakterystyka, w skład w której wchodzą intrygujące rozmowy o sztuce, malarstwie, miłości, muzyce, kwestiach rasowych, uprzedzeniach, lojalności, przyjaźni - słowem służą ukazaniu złożonych charakterów postaci. Specyficzne poczucie humoru, specyficzny styl kadrowania (odejście od tradycji Fritza Langa dominującej w gatunku noir) i silne, typowe u Fullera, poczucie kompozycji. A kompozycja pełna stylistycznych ozdobników jest jednym z kluczowych elementów interpretacyjnych - zróżnicowane lokalizacje, ściany pełne obrazów i plakatów, sceny, w których panuje zgiełk, ciągły ruch; ludzie rozmawiają, chodzą, tworzą, pracują, samochody jeżdżą po ulicach. Wszystko to nadaje niesamowitej głębi, szczelnie wypełnia, w oczywisty sposób wzbogaca ten niezwykle krótki, trwający niespełna półtora godziny film. Niektóre z kompozycyjnych ozdobników urastają do rangi symboli i motywów stylu Fullera wykorzystywanych przez niego w kolejnych projektach.
Warto nadmienić, że dwóch aktorów prowadzących, czyli Shigeta i Corbett, którzy pokazali się z bardzo dobrej strony, wypadając bardzo przekonująco w swoich rolach, (Shigeta był kimś w rodzaju azjatyckiego Sidneya Poitier, a bardziej pamiętany był z roli prezesa Nakatomo ze Szklanej Pułapki) dopiero debiutowało na wielkim ekranie. Uzupełniony wsparciem ze strony aktorek, utożsamiających koncepcje yin i yang. Oprócz Christine ważną, choć drugoplanową postacią była Mac (Anna Lee), artystka-alkoholiczka. W ukazaniu postaci kobiecych Fuller wyszedł poza mizoginiczne ramy typowego kina noir. "The Crimson Kimono" był pierwszym z czterech filmów, na realizację których Fuller podpisał kontrakt z Columbia Pictures. Umiarkowanie dobre wyniki, mimo dobrego otwarcia, nie zniechęciły wytwórni do reżysera. Wręcz przeciwnie, zaoferowali mu większe środki finansowe i możliwość współpracy z bardziej znanymi aktorami przy kręceniu kolejnego filmu - "Underworld U.S.A.".
Na koniec ciekawostka. Sekwencja zabójstwa striptizerki została sfilmowana z dwóch kamer z ukrycia w naturalnym plenerze na ulicach w centrum miasta z niczego nieświadomymi przechodniami. Nagle na ulicy pojawiła się półnaga uciekająca kobieta, która pada w momencie, w którym następuje strzał. Ekipa filmowa zabrała jej ciało, a ludzie przekonani, że nastąpiło prawdziwe morderstwo wezwali policję, tak, że dubla i poprawki można było nakręcić po kilku godzinach, gdy policjanci opuścili miejsce zdarzenia.
vindom
Chyba nie widziałem jeszcze żadnego filmu Fullera. Przeglądając jego filmografię zauważyłem że nakręcił kilka westernów, jeden to nawet z Vincentem Price'em ("Baron Arizony" z 1950). Postaram się w najbliższym czasie obejrzeć któryś z jego filmów.
OdpowiedzUsuńJego westernów to nie widziałem jeszcze, podobnie jak filmów wojennych. Może zacznij od "Pickup on South Street" z Richardem Widmarkiem.
Usuń