Poniższy wywiad przybliża sylwetkę Stuarta Gordona, którego obrazy, oparte na twórczości H.P. Lovecrafta, zostaną wkrótce opisane w blogu.
O Re-Animatorze, Pauline Kael napisała, “Ten horror o studencie medycyny z zielonawo - żółtawym serum, dzięki któremu przywraca zmarłych do ohydnej, nieprzewidywalnej aktywności zbliża się do klasyki jarmarcznej grozy—im więcej krwi, tym większa zabawa.To jak Bunuel w rytmie pop; żart trafia do widza na poziomie niskobudżetowego komiksu, jednak bez świadomości swego surrealizmu... Barbara Crampton jest głupiutką córką dziekana (który później towarzyszy jej podczas zhańbienia)." Jaka była Twoja reakcja na tą i podobne, entuzjastyczne recenzje, dzięki którym film trafił do kanonu kina grozy?
Byłem całkowicie zaskoczony, gdyż wydawało mi się, że stworzyłem film, który krytycy będą nienawidzić. W sumie dzięki temu podejściu wyszedł tak dobry film. Nie martwiłem się o krytykę, ani o sukces, ponieważ jedyne co chciałem zrobić, to: zrobić film taki, jaki chciałem, oraz taki, jakiego oczekiwali ode mnie fani. Myślę, że to Robert Egert odkrył film w Cannes i dzięki jego recenzji inne były utrzymane w równie entuzjastycznym tonie. Zawsze byłem zapalonym czytelnikiem Pauline Kael, więc kiedy przeczytałem, że film się jej podobał, byłem szczęśliwy.
Czy uważasz, że w horrorze, fani znacznie bardziej napędzają ten biznes, niż w wypadku innych gatunków kina?
Fani horroru to zdecydowanie najbardziej lojalna grupa miłośników kina. Są po prostu niesamowici. Po pierwsze, są wszechstronnie oczytani, dzięki czemu mogę bez problemów dyskutować z nimi o Lovecrafcie, czy Poe. Po drugie, nie lubią jednak wszystkiego, co tworzy się w gatunku. Są niezmiernie dyskryminacyjni. Jeżeli o nich chodzi, są to ludzie, którzy pragną poznać i dowiedzieć się o jak największej sferze oddziaływania horrorów; chcą wiedzieć wszystko.
Wydaje się, że każdy z Twoich filmów nawiązuje do ambicji, władzy, chciwości, od Honey, I Shrunk the Kids, gdzie ambicja, dosłownie i w przenośni kurczy dzieci naukowca, do Re-Animatora, gdzie prowadzi do straszliwych naukowych odkryć. Czy chciałeś wypowiadać się negatywnie o ludzkiej ambicjonalności?
Myślę, że te filmy są o marzeniach, o ich sile. Horror o sile marzeń może być mroczny, gdy marzenia staną się naszymi koszmarami. Zasadniczo u ich źródła leży stara śpiewka : uważaj na to, czego sobie życzysz.
Co sądzisz o terminie "torture porn"?
Nienawidzę go. Słowo "porn" jest tutaj wrzucone tylko dla efektu, horror od zawsze kojarzył się z porno. Tortury zaś to coś, co istnieje w dramacie od zawsze; Szekspir używał ich już w Królu Learze. Szczerze mówiąc, każdy kto używa tego terminu, nie jest fanem horroru.
Biorąc pod uwagę ich przemoc, filmy takie jak Pit and the Pendulum, czy Dagon, mogą być uważane za "torture porn", choć czerpią z klasycznego horroru.
Są w nich tortury. Ja jednak uważam, że horror odzwierciedla społeczeństwo, więc, jeżeli od dekad mamy filmy, w których widać tortury, znaczy to, że nasz rząd je popiera; ostatnimi czasy tortury są na pierwszych stronach gazet, mamy też polityków, jak Dick Cheney, którzy twierdzą, że są one konieczne dla naszego narodowego bezpieczeństwa. Musi to więc zostać odzwierciedlone w sztuce.
Filmy, do których używa się tego terminu, to obrazy w stylu Saw, czy Hostel, powstałe po szczegółowych informacjach o więzieniu Abu Graib i jemu podobnych. Czy zdecydowana reakcja przeciwko takim filmom jak Hostel Eli Rotha odbija po prostu zbyt wielką trudność zrozumienia rzeczywistości przez ludzi?
Horror ma to do siebie, że flirtuje z tematami, o których nie mamy ochoty rozmawiać—zaczynając od najbardziej podstawowego - śmierci. Wszystkie horrory o niej opowiadają, zaś ludzie omijają ten temat na co dzień. Horror omawia i eksploruje tematy, których unika się w codziennym dyskursie społecznym, dlatego ma tak wielką moc.
Co myślisz o współczesnym trendzie do przerabiania obrazów z lat 70-tych i 80-tych, lub też tworzenia do nich nazwiązań?
Myślę, że to bezcelowe.Nie lubię tego kierunku w kinie. Dla mnie tworzenie kina, to wypowiedź reżysera na interesujący go temat; kiedy studia wynajmują reżyserów teledysków do stworzenia remake'u, to już świadome, duże przedsięwzięcie komercyjne.
Czy jeśli miałbyś okazję, zmieniłbyś coś w swoich obrazach?
Żadnego z mych obrazów nie nakręciłbym na nowo. Nie jestem też dorby w sequelach. Wychodzę z założenia, że jeżeli raz zrobiłeś coś w danym stylu, następnym razem zrób to inaczej. Choć często po stworzeniu obrazu zaczynasz sobie uświadamiać, że coś chciałbyś jeszcze od siebie dodać, to nieuniknione. Planowałem nakręcić House of Re-Animator, jednak straciłem swoją szansę, chcąc umieścić go w Białym Domu za kadencji Busha. Teraz jednak cieszę się, że tego nie zrobiłem.
Jak na przestrzeni lat zmieniał się rynek dla Twoich obrazów?
Jestem szczęśliwy, że ludzie nadal je oglądają.
Co należy zrobić, aby stać się "Mistrzem Horroru"? (nawiązanie do serii "Masters of Horror", do realizacji której Stuart Gordon został zaproszony - przyp. haku)
Wiesz, na początku to był właściwie rodzaj żartu. Tytuł powstał z dokumentu "Masters of Horror", w którym przeprowadzano wywiady z twórcami. Dopiero producent, scenarzysta i reżyser Mick Garris uświadomił sobie, iż nic nie wyjdzie z pojedynczych spotkań z autorami filmów; wymyślił więc wspólną kolację twórców horroru; tak powstała cała seria. Siedzimy sobie wszyscy przy jednym stole, gdy do stolika obok ktoś przynosi wielki tort dla świętującej tego dnia osoby, i Guillermo del Toro prosi nas, byśmy wstali i zaśpiewali “Sto Lat”, po czym Guillermo mówi “Mistrzowie Horroru życzą Wam sto lat.” Fantastyczne. Po tym spotkaniu przyszły kolejne, na których Mick Garris zaproponował poważną współpracę.
Edmond to nietypowa rzecz to przeniesienia na ekran. Jak doszło do współpracy z Davidem Mametem?
Rozmawialiśmy o tym latami. W rzeczy samej, myślę, ze napisał scenariusz niedługo po napisaniu sztuki, jeszcze w latach 80-tych. Gdy zaczęliśmy kręcić film, blisko współpracowaliśmy, nie odchodząc zbytnio od klimatu oryginalnej sztuki.
Co Cię w niej zaciekawiło?
Kolejny raz walka o coś, o czym ludzie nie chcą mówić , tym razem rasizm, kolejne tabu współczesnego świata. Film mówił o tym, iż każdy jest rasistą, z czym wielu się nie zgadza, choć to prawda; część ludzkiej kondycji. Wystarczy choćby, byś znalazł się w długim korku samochodowym, i wychodzą wtedy z Ciebie rzeczy, o które się nie podejrzewałeś.
Edmond oraz Stuck ukazywały erupcję horroru w codziennym życiu. Czy zresztą istnieje coś takiego, jak "normalne życie"? Czy jesteśmy skazani na stanie się potworami?
Nie sądzę, żeby istniało coś takiego jak "normalność" (śmiech). Choć każdy chciałby taki być. Uważam, że każdy ma w sobie potwora, w taki czy inny sposób. Wiele moich filmów jest o potworach - nie o walce z nimi, lecz o byciu nimi.
Czym zwróciła twoja uwagę oparta na faktach historia filmu Stuck?
To historia zwykłego człowieka, opiekuna starszych osób, który staje się potworem. Jak do tego doszło? Po przeczytaniu o tym w gazecie, nie mogłem przestać myśleć o tej historii. Interesuje mnie kino, teatr, ale najbardziej jednak prawdziwe życie. Tym, co powinien tworzyć artysta jest umieszczanie życia w artystycznych ramach.
Dlaczego zmieniłeś główną postać, Brandi?
Nie była dla mnie ważna jej rasa, Nazwałem ją imieniem znajomej mi dziewczyny, która była murzynką o jasnej karnacji, z zielonymi oczami. Jest tutaj element zaskoczenie widza: "ona jest czarna, czy biała, czy może po prostu naśladuje czarną?".
Edmond i Stuck ukazują gorzki portret rasizmu. Wybór Obamy na prezydenta dał nadzieję, czy pogłębił różnice?
Myślę, że to wielka, wspaniała rzecz . W rzeczy samej wydaje mi się, że to jedyna dobra rzecz, jaka pojawiała się dzięki administracji Busha. Bo gorzej niż za ich rządów już być nie mogło. Lecz nie wydaje mi się, żeby jego elekcja miała wpływ na zastopowanie rasizmu. Ludzie nadal będą czuli irracjonalny strach, którego łatwo nie uda się pozbyć.
Te obawy wychodzą na wierzch w dzisiejszych czasach.
Dorastałem w Chicago, pamiętałem dzień, kiedy Martin Luther King zdecydował się na wyjście na ulice. Burmistrz Daley powiedział wtedy, “Cóż, w Chicago nie mamy problemu z rasizmem"; odpowiedź Kinga brzmiała: “Więc nie powinno być z tym problemu, czyż nie?” Ludzie, którzy do tej pory myśleli, że w mieście nie ma problemu z rasizmem, przejrzeli na oczy widząc, jak wiele jest do zmiany. Wierzę w to, że lepiej wyjść z problemem na ulicę i pokazać go, niż tłumić go wewnątrz, za zamkniętymi drzwiami.
Widziałem na zdjęciach w Internecie, że uczestniczyłeś w strajku Gildii Pisarzy. Czy uważasz się za aktywistę?
Całkowicie. Myślę że zrobiłem wtedy dużo więcej, niż wszystko do tej pory. Strajk scenarzystów był pierwszym w którym brałem udział, idąc w pierwszym rzędzie; dlatego uważam się za aktywistę.
Jak Twoje zaplecze teatralne i polityczne lat 60-tych wpływa na Twoją pracę?
Myślę, że lata 60-te nauczyły nas, że każdy rodzaj sztuki może być polityczny. Mieliśmy wokół nas mnóstwo zawirowań, które odzwierciedlały się w naszej sztuce. Te wydarzenia po prostu były wokół mnie i pozostały do dziś w mojej twórczości. Oznacza to, że cokolwiek zrobię, będzie mniej lub więcej skażone polityką.
Na desce kreślarskiej z pomysłami masz wpisany rok 1968...
Liczę na to, że pomysł wypali, gdyż jest on pewnym wyzwaniem dla mnie; pierwszy raz będę tworzyć historię miłosną. Wraz z żoną jesteśmy częścią tej historii, dotyczy ona m.in. tego, w jaki sposób się poznaliśmy i zakochaliśmy; także naszej późniejszej działalności i zatrzymania po adaptacji sztuki Peter Pan (w 1968 Stuart Gordon i jego przyszła żona zostali aresztowani pod zarzutem obsceniczności, adaptując sztukę Peter Pan - przyp. haku)
A więc film będzie traktował o polityce i jej wpływie na Twoją pracę?
Całkowicie. Film będzie koncentrował się na polityce lat 60-tych, tym bardziej, iż myślę, iż nie powstał jeszcze dobry film o tych latach, który był w stanie uchwycić ich zawirowania i przekształcenia.
Edmond powiedział: "Za każdym strachem stoi pragnienie". Czy zgadzasz się z tym?
Myślę, że lęki zmieniają nasze życie; zawsze chcemy jak najlepszego dla naszych bliskich, więc towarzyszy nam strach, że ich utracimy i coś złego się z nimi stanie. Istnieje cały podgatunek popularnych ostatnio filmów o dzieciach, które mordują swych rodziców; wydaje mi się że teraz nowym lękiem społeczeństw jest strach przed własnymi dziećmi. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Myślę, że to po prostu kwestia pokolenia, stare nie rozumie już nowego, młodego, któremu powinno ustąpić miejsca. Być może to technologia tworzy linię podziału między nami - "Och, tata jest zbyt głupi, żeby rozszyfrować e-mail".
rozmawiał James Morgart, tłum. haku
Dobry chłop z tego Gordona, chociaż na ogół , gdy bierze się za Lovecrafta, za bardzo go ponosi. Z 'Reanimatora' zrobił czarną komedię gore, z 'From Beyond' - wygięty do spodu mindfuck... i trzeba przyznac, że jako takie własnie, te filmy znakomicie wypaliły. Ale samego Loviego, to tam, jak dla mnie za mało.
OdpowiedzUsuńNajlepiej wyszło mu pierwsze pół godziny 'Dagona '- uwodzicielsko-nastrojowe,swobodne wprowadzenie do ' Shadow over Innsmouth', z którym chyba tylko prolog ' Dark Waters' może stawac w konkury. Ale potem znowu mu się włączyły jakieś niedojebane,krotochwilne patenty i ten film już do końca balansuje między tonacją na serio i na jaja. W sumie to i tak go lubię, ale nie bez niedosytu.
Tak najbardziej ,,po bożemu'' to zekranizował 'Sny w Domu Wiedżmy' w MOH - wyszło zajebiście ( znam kolesia, który wygląda identycznie, jak ten Brown Jenkins :D )W ogóle uważam, ze Lovecrafta nie powinno się za bardzo ''poprawiac''.
Muszę w końcu obejrzec ' Stuck' i 'Dolls', o których siła dobrego słyszałem.
Co do Dreams in the Witchhouse zgadzam się w zupełności, to "Gordonowski Lovecraft" najbliższy twórczości pisarza. Jednak najbardziej lubię właśnie Dagona, któremu faktycznie blisko momentami do Dark Waters, a momentami do jakiegoś szajsu rodem z Full Moon. W przyszłym tygodniu przypomnę tutaj te filmy. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze Pit and the Pendulum, gdzie Henriksen był niewyżytym seksualnie inkwizytorem.
OdpowiedzUsuń