H.P. Lovecraft ma niezwykłe powinowactwo we współczesnym horrorze; właściwie każdy reżyser horroru zawdzięcza mu równie wiele, jak innemu mistrzowi grozy, E.A. Poe. Ekranizacje jego dzieł nie należą jednak do najłatwiejszych - trudno jest przełożyć specyficzny język i klimat opowiadań, w których główną rolę grają Wielcy Przedwieczni; istoty zasiedlające i rządzące naszą planetę miliony lat temu, będące w głębokim śnie, z którego właśnie się przebudzają. Jednym z reżyserów, który ukochał sobie jego prozę, postanawiając przełożyć ją na język kinowego horroru stał się Amerykanin Stuart Gordon. Z pomocą przyjaciela, producenta Briana Yuzny, aktora Jeffreya Combsa, oraz kompozytorem Richardem Bandem stworzyli zgraną paczkę, dzięki której mogliśmy zobaczyć oryginalne spojrzenie na twórczość amerykańskiego pisarza. Wszystko zaczęło się w roku 1985 kultowym już dziś Re-Animatorem.
Re-Animator 1985
Film opowiada historię studenta medycyny, Herberta Westa (Jeffrey Combs), który po śmierci swojego profesora zostaje wydalony z uczelni w Zurychu i przeniesiony na Uniwersytet Medyczny w Miskatonic, gdzie jego profesorem zostaje marzący o sławie, przeceniany doktor Hill (David Gale). West zamieszkuje u jednego z najlepszych uczniów, Dana Caina (Bruce Abbott), zajmując jego piwnicę do własnych badań nad naturą śmierci. Gdy pewnego dnia znika kot Dana, odkrywa on, wraz ze swoją dziewczyną Megan (Barbara Crampton), że West ma dosyć mroczne zainteresowania. Po eksperymencie przywrócenia do życia zwierzęcia, Cain zostaje wydalony z uczelni przez dziekana Halseya, ojca Megan. To sprawia, że zaczyna pomagać koledze w eksperymentach z przywróceniem do życia człowieka. Pierwsza, niekontrolowana próba ożywienia zmarłego skutkuje tym, iż ciało wymyka się im spod kontroli, zabijając dziekana - on także zostaje ożywiony; popadając w szaleńczy obłęd, zostaje zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Doktor Hill uświadamiając sobie, co dzieje się na uczelni, próbuje przejąć badania Westa; ten zabija go, odcinając mu głowę. A to dopiero początek całej serii krwawych zdarzeń...
Ktoś zapyta, gdzie tu Lovecraft? Faktycznie, nie widać za wiele klimatu jego opowiadań, i choć rzecz dzieje się na fikcyjnym Uniwersytecie w Miskatonic, jest to tylko nawiązanie do twórczości pisarza. Opowiadanie Lovecrafta, które napisał w częściach, na zlecenie wydawcy humorystycznego "Home Brew", także nie należy do najpoważniejszych, oferując czytelnikowi nieco komicznych elementów. W filmie Gordona ten komizm zostaje przejaskrawiony do bólu, zaś film dryfuje z początkowego horroru w klasyczną już dziś komedię - horror z licznymi efektami gore. Krwi jest tutaj co niemiara, na planie zużyto jej prawie 100 litrów, co powoduje iż ten festiwal krwawych efektów jest dziś traktowany jako zapowiedź Braindead i całej fali filmów gore, gdzie bardziej niż fabuła, liczyło się przekraczanie granic dobrego smaku. Sam scenariusz mieszając wątki opowiadania Lovecrafta z motywami z Frankensteina Mary Shelley, nie licząc się z całą powagą jej opowieści, parodiuje ją. W filmie nawiązań do klasyki grozy jest więcej - wystarczy posłuchać głównego motywu muzycznego Richarda Banda, który bardzo mocno nawiązuje do tematu Bernarda Herrmanna, napisanego do Psycho Alfreda Hitchcocka. Sam obraz z dnia na dzień stał się obiektem kultu - jednym z tych filmów lat 80-tych, do których wraca się teraz z perwersyjnym uśmiechem na twarzy, mimo widocznych błędów i nie do końca sprecyzowanego klimatu. Wspominając o odtwórcach głównych ról należy wspomnieć o Jeffrey'u Combsie, którego West to wspaniale przerysowana postać naukowca, dążącego za wszelką cenę do udowodnienia swych racji; bardzo dobrze wypada też David Gale w roli doktora Hilla, tworząc postać antypatycznego lekarza - karierowicza. Producentem obrazu został Bryan Yuzna, który mocno wpłynął na Gordona w kwestii ekranizacji Lovecrafta, dodając od siebie wiele pomysłów, stając się długoletnim współpracownikiem reżysera, produkując późniejsze From Beyond, Dolls, czy choćby Dagona. Sam Yuzna tak zakochał się w tej historii, że stworzył kilka wariacji na jej temat - wyreżyserował i wyprodukował Bride of Re-Animator, oraz Beyond Re-Animator; oba zaskakująco udane, stworzyły wraz z filmem Gordona wspaniałą trylogię, momentami mniej lub bardziej nawiązującą do twórczości Lovecrafta. Najwierniejszym jego dziełom obrazem Yuzny pozostał jednak Necronomicon z 1993 roku, ekranizacja trzech opowiadań mistrza grozy. Ale nie o Yuznie dziś, lecz o Gordonie, który w rok po Re-Animatorze wyreżyserował kolejny obraz z serii "Lovecraft by Gordon".
From Beyond 1986
Fabuła krótkiego opowiadania Lovecrafta od tym samym tytułem to historia Crawforda Tillinghasta, widziana oczami bezimiennego narratora, którego Crawford zaprasza do siebie, celem pokazania nowego odkrycia. Okazuje się, iż znalazł on sposób na komunikację ze światem pozazmysłowym, niewidzialnym i niesłyszalnym dla naszych zmysłów, który istnieje obok nas. Opowiadanie jest krótką historią, będącą zapisem autorskich wizji, ledwie nakreślonym szkicem tego, co można zobaczyć w tytułowych "zaświatach".
Stuart Gordon rozbudował je w coś na kształt Re-Animatora, tworząc pełnometrażową wersję krótkiego opowiadania, po swojemu dopisując wiele nowych wątków i postaci. Do głównej roli zaangażował znów Jeffreya Combsa, za partnerów dodając mu Barbarę Crampton odtwarzającą postać pani psycholog Katherine McMichaels, oraz Teda Sorela, w roli doktora Pretoriusa. Po prologu, w którym Crawford zostaje znaleziony przy zwłokach doktora Edwarda Pretoriusa, zostaje on zamknięty w szpitalu dla obłąkanych, z którego wyciąga go pani doktor, zaciekawiona jego badaniami. Wraz z policjantem Bubbą (Ken Foree) udają się do mieszkania doktora, celem powtórzenia eksperymentu z "wywoływaniem" istot z innego wymiaru. Nie słuchając wskazówek Tillinghasta, zostają zaatakowani przez, przybywającego z innego wymiaru Pretoriusa, doświadczając jednocześnie kontaktu z zaświatami. Te okazują się na tyle ciekawe i wciągające, że początkowo sceptyczna pani doktor ma coraz większą chęć na kolejny kontakt. Niestety nie jest to takie proste - każda ingerencja w świat pozazmysłowy powoduje jego przeniknięcie do świata rzeczywistego, co skutkuje coraz większym chaosem...
Drugi obraz z serii lovecraftowskich inspiracji Stuarta Gordona pozostaje wierny klimatowi Re-Animatora, choć już bez humorystycznych wstawek. Podobne jest wykonanie potworów, efekty specjalne (przywodzące na myśl wspaniałą pracę Roba Bottina do The Thing Carpentera), oraz postać naukowca, grana przez Jeffreya Combsa. Postać powracającego z zaświatów doktora Pretoriusa to wspaniale skonstruowany gumowy potwór, rzecz niespotykana w dzisiejszym kinie grozy, zdominowanym przez wątpliwej jakości efekty CGI. I to właśnie te efekty, będące dziełem całej grupy specjalistów, m.in. Johna Carla Buechlera, reżysera wspaniałego Trolla, są tym, co zdominowało obraz Gordona. Fabuła niestety gubi się w natłoku krwawych efektów, których mamy tutaj co niemiara, jednak sama akcja wartko mknie do przodu, co rusz ukazując obrzydliwe przemiany bohaterów (wgryzające się w oczy(mózgi??) larwowate "trzecie oko" to pomysł iście diabelski).
Castle Freak 1995
Po dwóch, nakręconych w przeciągu dwóch lat, historiach opartych na prozie Lovecrafta Stuart Gordon zainteresował się innymi odmianami horroru - nakręcił we Włoszech dla wytwórni Full Moon Charlesa Banda nierówne Dolls w 1987, post-apokaliptycznego Robot-Joxa, przedziwną wampiryczną wizję Daughter of Darkness z Anthonym Perkinsem w głównej roli, niezłą ekranizację Pit and the Pendulum luźno opartą na twórczości Poego w 1991 roku, oraz hit wypożyczalni VHS, Fortress z bohaterem tamtych lat Christopherem Lambertem w 1992 roku. Dopiero w 1995 wrócił do prozy Lovecrafta skierowanym od razu na rynek wideo obrazem Castle Freak, znowu pod banderą wytwórni Full Moon. Nazywanie filmu ekranizacją prozy Lovecrafta jest trochę na wyrost, gdyż reżyser pożyczył tylko kilka wątków z opowiadania Outsider Amerykanina, całą fabułę tworząc właściwie od nowa.
Oto poznajemy Johna Rileya (Jeffrey Combs), jego żonę Susan (Barbara Crampton), oraz córkę Rebeccę (Jessica Dollarhide), którzy otrzymują w spadku położony we Włoszech ogromny zamek z licznymi pokojami i jeszcze liczniejszymi tajemnicami. John i Susan nie potrafią pogodzić się ze śmiercią ich synka, który zginął w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego ojca rodziny. W katastrofie ucierpiała też córka, stając się niewidomą - Susan nie potrafi wybaczyć mężowi całej historii, ich relacje z dnia na dzień stają się coraz gorsze; gdy okaże się, że na zamku prócz nich i starej gospodyni kryje się człekopodobny syn poprzedniej właścicielki, problemy małżeńskie zejdą na drugi plan...
Krótkie opowiadanie Lovecrafta Gordon kolejny raz rozwinął w długometrażową fabułę, dopisując wątki, z twórczości Lovecrafta zostawiając właściwie tylko zarys fabuły. Sam obraz to klimatyczny horror z mniejszą ilością krwawych efektów niż w poprzednich ekranizacjach; gdy jednak pojawiają się, są dosyć dobrze wykonane, oglądane po latach nadal wyglądają świetnie. Jeśli dodać do tego niski budżet i wątpliwą renomę wytwórni (większość filmów ze stajni Charlesa Banda to, oględnie rzecz biorąc, nieoglądalne kicze), można powiedzieć, że reżyser kolejny raz wyszedł z tematyki obronną ręką. Kolejny raz gwiazdą jest Jeffrey Combs, tym razem w roli umęczonego życiem alkoholika, oraz zadziwiająco dojrzała Barbara Crampton w roli oschłej żony. Ten mocno zapomniany film, pozostający w cieniu innych obrazów reżysera, powinien doczekać się odkurzenia, choćby ze względu na rzadką w jego twórczości powagę i brak (nawet wisielczego) humoru.
Dagon 2001
Młode małżeństwo, Paul i Barbara wybierają się w rejs w okolice Hiszpanii wraz z Howardem, partnerem biznesowym Paula i Vicky, jego żoną. W trakcie wyprawy dochodzi do wypadku na morzu, który przeżywają tylko Paul i Barbara. Szukając pomocy, docierają do małego portowego miasteczka Imboca (boca to z hiszpańskiego usta, czyli mouth; stąd już krok do Innsmouth), gdzie zostają jednak rozdzieleni, poznając mroczne sekrety jego mieszkańców; okazuje się, iż kultywują oni pradawny obrządek Dagona, składając hołd mrocznym morskim bóstwom. Nie są to normalni ludzie - mają skrzela, rybie błony między palcami, wydają dziwne odgłosy; są czymś w rodzaju krzyżówki człowieka z rybą. Paul o ich historii dowiaduje się od starego alkoholika Ezequiela, jedynej osoby w mieście, która nie zmieniła się w potwora (wręcz transowo zainscenizowana opowieść o powstaniu kultu - duże brawa dla reżysera). Wkrótce jednak zostaje pojmany i zamknięty wraz z Barbarą, cudem ocalałą Vicky, oraz starcem, oczekując na najgorsze...
Dagon Gordona to bezsprzecznie najlepsza adaptacja prozy Lovecrafta (w tym wypadku Shadow over Innsmouth) dokonana przez tego reżysera - wspaniale mroczny, duszny klimat, deszcz lejący się strumieniami, świetnie ucharakteryzowani ludzie-ryby; to wszystko składa się na jeden z najciekawszych obrazów opartych na twórczości pisarza. Kolejne postaci wyglądają znakomicie - czy będzie to blady,"rybi" ksiądz, kobieta z mackami zamiast nóg, niemy hotelowy portier, czy reszta mieszkańców - charakteryzacja tych postaci jest znakomita, tworząc niesamowitą, nawet jak na Gordona, galerię. Aktorstwo jest całkiem dobre, Ezra Godden w roli Paula niesamowicie przypomina młodego Jeffreya Combsa, i choć momentami jest nieco irytujący, da się go polubić; dobrze wypada Francisco Rabal w roli ostatniego człowieka niepodległego kultowi Dagona. W pamięć zapada także Ferran Lahoz w roli opętanego księdza - jego blada twarz z wybałuszonymi oczami i szaleństwem w nich wypisanym, pasuje tutaj jak ulał. Jedyne do czego można się przyczepić, to kilka słabszych, sztucznie wyglądających elementów - wykonane komputerowo macki nie wyglądają zbyt ciekawie, nieco psując klimat obrazu.
Na potrzeby tej produkcji, reżyser całkowicie zrezygnował z humoru, kreując mroczny, tajemniczy świat małej wioski zdominowanej kultem pradawnych bóstw. Akcja jest szybka, właściwie bez przestojów, z dobrze rozłożonymi akcentami; choć główny bohater przez cały film ucieka przed mieszkańcami, ogląda się to bardzo dobrze - również dzięki kapitalnie zaaranżowanym wnętrzom - wydaje się, że miasteczko pływa sobie gdzieś po oceanie - woda to główny żywioł z którym mierzy się główny bohater. Dla maniaków gore reżyser nakręcił też małą scenkę zdzierania skóry z twarzy - wyszła kapitalnie.
Dreams in the Witch House 2005
W 2002 roku reżyser i scenarzysta Mick Garris zaprosił wybranych przez siebie twórców horroru na wspólną kolację celem zaszczepienia w nich swego pomysłu - antologii krótkich, godzinnych filmów grozy; każda część miała być zrealizowana przez innego reżysera, w jego własnym stylu. Wśród zaproszonych osób znalazł się także Stuart Gordon; jemu to przypadła adaptacja wspaniałego opowiadania H.P. Lovecrafta p.t. Dreams in the Witch House, z której wywiązał się znamienicie. Pierwszy raz w swej karierze zrealizował obraz dosyć sztywno trzymający się fabuły opowiadania (nieznacznie zmieniając postaci, np. sąsiada Franka Elwooda z opowiadania zmienia na filmową Frances Elwood). Poznajemy w nim młodego studenta, Waltera Gillmana (Ezra Godden), który wynajmuje mały, obskurny pokoik, w którym chce dokończyć swoją pracę na temat teorii strun. Poznaje sąsiadkę Frances, samotną matkę z dzieckiem, oraz pana Mazurewicza, dziwnego starszego osobnika, który opowiada niestworzone historie o dziwnych gościach w hoteliku. Walter zaczyna miewać koszmary, w których nawiedza go wiedźma wraz ze swym chowańcem, szczurem o ludzkiej twarzy, Brownem Jenkinem. Przybywają oni z innego wymiaru rzeczywistości, celem przyjęcia ofiary z małego dziecka sąsiadki Waltera. On sam nie potrafiąc rozróżnić koszmarów od rzeczywistości, coraz bardziej zatracając się w paranoi.
Niespełna godzinna opowieść jest jedną z lepszych części I sezonu serii. Wierna duchowi Lovecrafta, skromnie zrealizowana, wydobyła na wierzch wszystkie składniki opowiadania - mroczny klimat domu, dosyć ciekawą i oryginalną intrygę, nieco sataniczną w treści, ciekawe teorie na temat zakrzywień czasoprzestrzeni. W roli głównej znów widzimy znanego już z Dagona Ezrę Goddena, nadal mocno przypominającego Jeffreya Combsa (który notabene był przymierzany do roli sąsiada Gillmana, Mazurewicza), zaś reszta bohaterów nie wyróżnia się niczym specjalnym (prócz wyjątkowego paskudnego Yevgena Voronina w roli Brown Jenkina). Film zyskuje dzięki klaustrofobicznej atmosferze, dobrej ścieżce dźwiękowej, oraz dobremu oddaniu klimatu opowiadania.
Dreams in the Witch House to jak na razie ostatnia ekranizacja prozy H.P. Lovecrafta dokonana przez Stuarta Gordona. Pozostaje życzyć mu kolejnych, gdyż zapewne ma w tym temacie jeszcze wiele do powiedzenia (ostatnimi czasy próbował swych sił na deskach teatru, proponując musicalową wersję Re-Animatora). Jak z perspektywy lat wyglądają dziś jego obrazy? Re-Animator jest nadal wspaniałą rozrywką, choć momentami na poziomie dosyć niskiego humoru, który nie przemawia do każdego; kultowym obrazem, do którego odwołują się rzesze twórców współczesnych komedii gore. From Beyond to przedziwna hybryda gatunkowa science fiction i horroru, z masą ciekawych, choć nierównych efektów specjalnych; dzieło lat 80-tych, obraz wpisujący się w ich klimat, subtelnie czerpiący z formy Re-Animatora. Castle Freak sytuuje się blisko włoskich, klimatycznych horrorów, nie tylko z racji osadzenia fabuły w tym kraju; to obraz de facto o potworze stworzonym przez nienawistnych mu ludzi, ale i o potworze tkwiącym w każdym z nas, najczęściej objawiającym się pod postacią nałogów. Dagon i Dreams in the Witch House to wreszcie dość wierne adaptacje klimatu i świata przedstawionego prozy Lovecrafta, momentami nadal naznaczona stylem reżysera. Miłośników horroru, którzy nie znają tych ekranizacji (szczególnie zaś Dagona, który wielkiej popularności nie zdobył), zachęcam do oglądnięcia powyższych obrazów; nie będzie to na pewno stracony czas.
haku
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz