"W mroku nocy" (Night Moves) Arthura Penna jest jednym z najlepszych filmów kryminalnych, choć nie przebił się do takiej świadomości jak "Chinatown", "The Long Goodbye" czy "Dirty Harry" - sztandarowe przykłady odrodzenia neo-noir w intensywnym, acz krótkotrwałym romansie Hollywood z tym nurtem filmowym w okresie lat 70.
Powstał w roku 1975, a więc pięć lat po premierze "Wielkiego Małego Człowieka", bodaj szczytowego osiągnięcia w reżyserskim dorobku Penna. W okresie wyświetlania "W mroku nocy" nie zyskał sobie specjalnego uznania ani wśród krytyków, ani wśród widzów. Należycie doceniony został dopiero po latach. To zarazem ostatni, no może przedostatni jeśli liczyć "Przełomy Missouri", film Penna zasługujący na zaliczenie do grona najwybitniejszych dzieł tego reżysera. Penn, naczelny amerykański rewizjonista, dekonstruuje mit prywatnego detektywa kwestionując podstawy i założenia charakterystyczne dla gatunku kina noir. Harry Moseby (Gene Hackman) to staroświecki detektyw, ale ta staroświeckość nie jest nostalgicznym hołdem złożonym przeszłości, służy jedynie, aby pokazać jak bardzo główny bohater nie pasuje do czasów sobie współczesnych.
Moseby'ego poznajemy w chwili, gdy prowadząc jednoosobową agencję detektywistyczną dostaje od podstarzałej aktorki zlecenie znalezienia jej zaginionej nastoletniej córki-nimfomanki o imieniu Delly (Melanie Griffith). Sprawa jakby żywcem wyjęta z kart powieści Chandlera albo, przynajmniej, godna filmów z Bogartem. Moseby robi i mówi wszystko to, co prywatny detektyw robić i mówić powinien, lecz kompletnie nie rozumie sytuacji, w jakiej się znalazł, nie potrafi się w niej odnaleźć.
Nie jest bowiem typem ani Sama Sapde'a ani Philipa Marlowe'a. Nie jest typem cynika samotnie sączącego whisky w jakimś zaciemnionym podrzędnym lokalu, który jeśli trafi na trop sprawy, to bez względu na cenę, jaką przyjdzie mu zapłacić i okoliczności temu towarzyszące, nie odpuści i tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy połączywszy wszystkie wątki odsłoni prawdę ukrytą za parawanem wydarzeń. Nie, z całą pewnością Harry Moseby nie jest kimś takim. Moseby zanim rozpocznie śledztwo przekona się, że życie potrafi być bardzo frustrujące, a ceną uporczywego tkwienia w przeszłości, odmowy pójścia naprzód, przekładania kariery wolnego strzelca nad etat w nowoczesnej agencji, może być wysoka, może być przyczyną całkowitej klęski w życiu osobistym w postaci chociażby zdrady żony, Ellen, mającej po dziurki w nosie pierdołowatego charakteru męża, bo takim w istocie jest Moseby z tym swoim naiwnym jak u dziecka spojrzeniem.
Nie jest bowiem typem ani Sama Sapde'a ani Philipa Marlowe'a. Nie jest typem cynika samotnie sączącego whisky w jakimś zaciemnionym podrzędnym lokalu, który jeśli trafi na trop sprawy, to bez względu na cenę, jaką przyjdzie mu zapłacić i okoliczności temu towarzyszące, nie odpuści i tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy połączywszy wszystkie wątki odsłoni prawdę ukrytą za parawanem wydarzeń. Nie, z całą pewnością Harry Moseby nie jest kimś takim. Moseby zanim rozpocznie śledztwo przekona się, że życie potrafi być bardzo frustrujące, a ceną uporczywego tkwienia w przeszłości, odmowy pójścia naprzód, przekładania kariery wolnego strzelca nad etat w nowoczesnej agencji, może być wysoka, może być przyczyną całkowitej klęski w życiu osobistym w postaci chociażby zdrady żony, Ellen, mającej po dziurki w nosie pierdołowatego charakteru męża, bo takim w istocie jest Moseby z tym swoim naiwnym jak u dziecka spojrzeniem.
Jest to skądinąd całkiem zdolny detektyw, niemniej brakuje mu odpowiedniego charakteru. Na jego zachowanie z pewnością miało wpływ nieszczęśliwie dzieciństwo, po części pewnie też sportowa przeszłość. Moseby wcześniej był futbolistą, dopiero po zakończeniu przygody z zawodowym sportem został "człowiekiem do wynajęcia". To w jakimś sensie tłumaczy, dlaczego nie jest orłem intelektu. Potrafił odnaleźć własnego ojca, ale nie zdołał doprowadzić do konfrontacji z nim. Ograniczył się jedynie do roli biernego widza przyglądającego się ojcu z pozycji parkowej ławki.
Gdy dowiaduje się, że żona sypia z innym, z Marty Hellerem, nie potrafi zdobyć się na żaden zdecydowany ruch, stać go co prawda na konfrontacje z obojgiem wiarołomców, ale rozmowy z nimi pogłębiają w nim jedynie poczucie osamotnienia i goryczy. Sprawa odnalezienia nastolatki staje się zatem swego rodzaju terapią. W końcu Harry to typ człowieka, który bardziej woli zająć się cudzym życiem niż własnym, zwłaszcza, że własne życie dalekie jest od idealnego, a związek z żoną pozostaje czystą fikcją.
Trop wiedzie go na plan filmowy, gdzie poznaje byłego chłopaka zaginionej, mechanika Quentina oraz pilota-kaskadera, który również zdążył ją poznać, a który kieruje detektywa na Florydę. Moseby odnajduje dziewczynę na Key West w domu ojczyma, Toma Iversona (John Crawford), pilota czarterowca, oraz jego partnerki, Pauli (Jennifer Warren). Starając się przekonać Delly do powrotu domu, wikła się w romans z Paulą. Podczas nocnego rejsu dziewczyna w trakcie nurkowania znajduje wrak samolotu, a w nim zwłoki pilota, pod wpływem szoku decyduje się wrócić do matki, ale, czego jeszcze nie uświadomił sobie Moseby, sprawa daleka jest od rozwiązania, zaś znaków zapytania i zwłok zaczyna przybywać.
"W mroku nocy" jest filmowym wyzwaniem, bardzo dobrze napisanym, inteligentnym, unikatem o zawikłanej fabule. To taki film, jaki należy obejrzeć więcej niż raz, aby w pełni zrozumieć jego złożoność. Przy jednym seansie można się bardzo łatwo pogubić, stracić wątek w zalewie detali. Wszystko tam ma znaczenie. Bezsilność i rozpacz głównego bohatera idealnie odzwierciedla problem szachowy jaki stara się on rozpracować - szach-mat w trzech ruchach jakim został zaskoczony mistrz szachowy przez swojego przeciwnika. Nieszczęsny, zakłopotany Harry, bezsilny w swoich poszukiwaniach, za każdym razem kiedy wydaje mu się, że już nie wiele dzieli go od rozwiązania zagadki, musi niczym Syzyf zabierać się od nowa do pracy, rewidować swoje stanowisko. Nigdy nie dostrzega zachodzących zmian, nim nie staną się faktem, gdy będzie już za późno.
Sam proces śledczy wyłamuje się z ram charakterystycznych dla gatunku noir, podobnie rzecz ma się z lokacjami używanymi przez Penna. Moseby działa niekonwencjonalnie, nie porusza się po logicznym szlaku, zbierając kolejne wskazówki, których właściwe dopasowanie poprowadzi go ku rozwiązaniu, zamiast tego błądzi, nie dostrzega tego, co najważniejsze, co stanowi istotę sprawy. Obrazowo mówiąc popełnia ten sam błąd co mistrz szachowy, patrzy nie w tę stronę co trzeba, dlatego nie potrafi poskładać wszystkiego w całość, dlatego tkwi w swej bezsilności, myląc się raz po raz. Film świetnie pokazuje rozdźwięk pomiędzy staraniami detektywa, a tym, co dzieję się naprawdę. Śledztwo i faktycznie wydarzenia idą odrębnymi torami, a główny bohater kręci się w kółko nie potrafiąc znaleźć rozwiązania. Wspaniałą metaforą losu Harry'ego jest ostatnia scena "W mroku nocy".
Sam proces śledczy wyłamuje się z ram charakterystycznych dla gatunku noir, podobnie rzecz ma się z lokacjami używanymi przez Penna. Moseby działa niekonwencjonalnie, nie porusza się po logicznym szlaku, zbierając kolejne wskazówki, których właściwe dopasowanie poprowadzi go ku rozwiązaniu, zamiast tego błądzi, nie dostrzega tego, co najważniejsze, co stanowi istotę sprawy. Obrazowo mówiąc popełnia ten sam błąd co mistrz szachowy, patrzy nie w tę stronę co trzeba, dlatego nie potrafi poskładać wszystkiego w całość, dlatego tkwi w swej bezsilności, myląc się raz po raz. Film świetnie pokazuje rozdźwięk pomiędzy staraniami detektywa, a tym, co dzieję się naprawdę. Śledztwo i faktycznie wydarzenia idą odrębnymi torami, a główny bohater kręci się w kółko nie potrafiąc znaleźć rozwiązania. Wspaniałą metaforą losu Harry'ego jest ostatnia scena "W mroku nocy".
Tak, to bez wątpienia znakomity film, ma w sobie coś z ducha egzystencjalnych anty-kryminałów Friedricha Durrenmatta. Wyjątkowo pesymistyczny - każde światło nadziei gaśnie, jako iluzja. Nie dotyczy to tylko samego wątku śledztwa. Od pewnego momentu widac wyrażnie, że właśnie Paula mogłaby byc dla Moseby'ego tym uczuciowo-emocjonalnym wybawieniem, którego szuka najbardziej...
OdpowiedzUsuńGittes z 'Chinatown' zawodowo poległ, ale wygrał moralnie, Marlowe u Altmana odniósł gorzkie zwycięstwo.
Tu klęska detektywa jest kompletna, gdyż w jej wyniku zanegowana zostaje możliwośc zmiany własnego losu, jak i poznania prawdy, de facto morał sprowadza się do zakwestionowania
ludzkiego działania w ogóle. Tym bardziej to uderza, gdyż Moseby nie jest bynajmniej jakąś łajzą, czy słabizną. Ale nie tacy twardziele kończyli jako ostatni loserzy, gdy w paradę wdało się greckie fatum w aliansie z prawami Murphy'ego.
Penn zrobił potem jeszcze jeden bardzo dobry film, Dead of Winter'( Śmiertelnie Mrożna Zima ) z 87'. Doskonały thriller ( horror?), co ceni się tym bardziej, że z tym gatunkiem nie miał wcześniej do czynienia. 'Czworo Przyjaciół' z 81' był też całkiem OK. Z kolei 'Target' 85', to już taka mainstreamowo-gładka rzecz, poprawna, ale bez pazura.
Ładnie napisane, poważnie. Natomiast "Dead of Winter" jako thriller dobry, ale widać, że to już nie najwyższa forma. Ale w porównaniu do błahego i pustego "Targeta" wypada o niebo lepiej.
Usuń