Z wypełnianiem misji, która legła u podstaw założenia bloga, radzimy sobie różnie, raz efekty są lepsze, raz gorsze, jak to w życiu, ale i tak realizowanie pewnych założeń wypada nam lepiej niż TVP, która szarpie finanse z abonamentu, zawsze jej mało, ciągle chce więcej, a efekt końcowy znany od lat - trylogie Sienkiewicza i Chęcińskiego plus "Znachor" na święta, ze dwa razy do roku "Czterej pancerni" i "Kloss", a na wakacje powtórki z "Klanu". U nas inaczej - miały być filmy mało znane w Polsce ? Miały. I będą.
W latach 70-tych, jak wiadomo, nastąpił bujny rozwój szeroko rozumianego kryminalnego kina gatunku. Do tej grupy można zaliczyć klasyczne kryminały, neo-noir, różnej maści thrillery, filmy detektywistyczne, policyjne, sensacyjne, mafijne itd. W Europie twórcy filmowi czerpali garściami z amerykańskiego kina, które filmami takimi jak "Dirty Harry" i "Francuski Łącznik" zapoczątkowały pewne trendy, wyznaczyły pewien kierunek, który następnie ochoczo został rozwinięty po drugiej stronie Atlantyku. We Włoszech masowo powstały "policyjniaki" i "giallo", Francja też nie odstawała w tyle - Verneuil, Giovanni, Deray, i nawet Melville, choć ten akurat tylko jeden film - "Un Flic" - reżyserowali, a Delon, Belmondo, Ventura i Montand grywali pierwszoplanowe role. Słowem karuzela filmowa kręciła się pełną parą i praktycznie co roku w ciągu dekady pojawiały się coraz to nowsze filmy. Oczywiście, ich jakość była mocno zróżnicowana, ale wśród filmowej masy nie zabrakło prawdziwych perełek. Tak była kinowa rzeczywistość, lecz tylko po jednej stronie żelaznej kurtyny. Po drugiej było gorzej, w takim PRL-u prym wiodły filmy wojenne i gatunek kina moralnego niepokoju. W tym drugim obowiązkowo byli intelektualiści z brodami, fajkami, powyciąganymi swetrami (warunek konieczny!), którzy wiedli dysputy i prowadzili spory czy lepszy idealizm czy względna wierność ideałom, czyli kawalerka dzielona z żoną, spodziewającą się dziecka, czy może pójście na układy z systemem, a więc konformizm, czyli dwa pokoje z kuchnią (przy dobrych układach kuchnia mogła być widna).
Wracając na Zachód, wszystko byłoby ładnie pięknie, gdyby nie jedna jedna rzecz. Francuskich produkcji kryminalnych z lat 70-tych można wymienić sporo, włoskich - jeszcze więcej. A jak przyjedzie do omawiania kina brytyjskiego, pojawia się problem. Istnieją dwie żelazne pozycje, które w jakimś tam stopniu są kojarzone przez fanów kina: pierwsza, "Get Carter" Mike'a Hodgesa otwiera dekadę lat 70-tych, druga, "The Long Good Friday" Johna Mackenzie zamyka. Oba filmy na swój sposób są przełomowe, oba zdefiniowały na nowo gatunek kina kryminalnego na Wyspach, oba doczekały się miana statusu filmu kultowego. Co więcej, oba należą do kanonu, wraz z dwoma najsłynniejszymi filmami Guya Ritchiego. Ale przecież trudno uwierzyć, żeby w przeciągu całego dziesięciolecia nie powstawały żadne wartościowe filmy albo, co gorsza, kręcono tylko takie, które po obejrzeniu szybko wyparowują z pamięci. Przy okazji recenzji "The Long Good Friday" napisałem, że "John Mackenzie wskrzesił brytyjski film gangsterski pogrążony w stagnacji od czasu "Get Carter"", z perspektywy czasu wiem, iż nie było to specjalnie fortunne założenie. To po prostu nieprawdopodobne, aby Brytyjczycy nie potrafili stworzyć filmów godnych uwagi. One na pewno gdzieś tam są, głęboko ukryte, spowite mrokiem zapomnienia. Nie tak znowu dawno, myślę, że nie będzie przesadą, jeśli napiszę: na zaprzyjaźnionym blogu, Mariusz z Panoramy Kina popełnił recenzję na temat "Sitting Target" (można przeczytać TUTAJ), jak się okazało, znakomitego dramatu sensacyjnego osadzonego w środowisku przestępczym z Oliverem Reedem w roli głównej. Skoro znalazł się jeden, znajdą się następne. Sam w swoich poszukiwaniach trafiłem na dwa takie filmy, o których dziś mało już kto pamięta, a które mają wszelkie dane na to, aby zająć miejsce w klasyce gatunku.
"Villain" (1971), reż. Michael Tuchner
Debiutancki film Michaela Tuchnera, reżysera, który w latach 80-tych kontynuował karierę w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował w telewizji, miał niesamowitego pecha. W 1971 roku na ekrany kin weszły "Get Carter" i "A Clockwork Orange", a przy takiej konkurencji mowy być nie mogło, żeby odegrał poważniejszą rolę. Dodatkowo jak zwykle opiniotwórczy krytycy zjechali film, publiczność też nie dopisała w sposób odpowiedni. Niby "Villain" ciszył się popularnością, ale ostatecznie nie trafił do dziesiątki najlepszych filmów roku.
Pozornie rzecz niewiele różni się od dziesiątek tytułów poświęconych życiu przestępców i policjantów, ale to jedynie pozór, jeśli spojrzeć głębiej, można zobaczyć, że ma do zaoferowania znacznie więcej. Gatunek, klasyfikujący obraz Tuchnera jako film gangsterski, jest punktem wyjścia. Stanowi środek, a nie cel. Jest to interesujący portret Wielkiej Brytanii i Brytyjczyków na początku lat 70-tych, kiedy epoka "swingin' sixties" odeszła do lamusa. Kolejne, świeżo rozpoczęta dekada nie była ani tak kolorowa ani tak radosna. Kraj wchodził w trudny okres gospodarczy, staczał się w dół, rosło niezadowolenie, system szwankował, panowała korupcja, wszech obecny seks i upadek obyczajów, nawet dobrego napadu nie można było zorganizować ze względu na rolę związków zawodowych, które w każdej chwili gotowe były do strajku.
Głównym bohaterem jest Vic Dakin (Richard Burton), wzorowany na prawdziwym gangsterze Ronnie Krayu, psychopatyczny szef gangu z East Endu, który na ekran wkracza w mocnym stylu - bije, a następnie podrzyna brzytwą gardło młodego, nieostrożnego kapusia, którego później wywiesza za okno. Dakin pewnego dnia otrzymuje cynk o sposobie przewożenia pieniędzy dla jednej z fabryk tworzyw sztucznych. Choć napady nie należą do specjalizacji jego grupy, pokusa łatwych i dużych pieniędzy brzmi zbyt kusząco, aby z niej zrezygnować. Do współpracy zostają wciągnięci konkurenci. Gangsterom nie bez przeszkód udaje się uciec z forsą, ale po dokonanym skoku zaczynają piętrzyć się problemy. Policja zatrzymuje członka bandy, który był odpowiedzialny za ukrycie łupu, a po piętach Dakina depcze niestrudzony inspektor Matthews (Nigel Davenport) ze Scotland Yardu, który tylko czeka, żeby gangster popełnił błąd. Większość filmu dotyczy konsekwencji napadu, ale o wiele bardziej istotne i ciekawsze są wątki poboczne, poruszające szereg kontrowersyjnych tematów.
Dakin nie jest zwyczajnym bandytą, jest bandytą ze skazą. Z jednej strony to psychopata, trzymający żelazną ręką swój gang, nie znoszący sprzeciwów, zabijający każdego, kogo podejrzewa, że może donosić policji. Szybko traci nerwy, nienawidzi konkurencji, uwielbia upokarzać ludzi i bardzo nie lubi, kiedy nie może dostać tego, czego chce. Z drugiej strony, dwoistość jego charakteru kontrastuje z sytuacjami z życia prywatnego. Mimo poważnego wieku (Burton w czasie kręcenia filmu miał 46-lat) ciągle mieszka z matką, z którą łączą go silne więzy, tak jak w przypadku Cody'ego Jarretta w "White Heat". Matka-staruszka pełni rolę królowej, której Vic, jako opiekuńczy syn, nadskakuje. Ale to nie wszystko, główny bohater, właściwie anty-bohater, to nietypowa postać w kinie gangsterskim także ze względu na orientację seksualną. O czym mało kto wie, Vic Dakin jest homoseksualistą, związanym z drobnym alfonsem i biseksualistą Wolfem Lissnerem (Ian McShane). Odważny obyczajowo jak na tamte czasy związek przybiera formę relacji sadomasochistycznej, bowiem Dakin często fizycznie wyżywa się na swoim kochanku. Wątek ten stał się przedmiotem cenzury, z filmu usunięto zbyt dosłowne sceny.
Na osobną uwagę zasługuje postać grana przez McShane'a. Wolfe w londyńskim półświatku nie liczy się, jest taką małą hienką, która gotowa jest na wszystko byle zarobić i mieć święty spokój. Jako alfons dostarcza kolejne dziewczyny, w tym swoją własną, Venetię (zjawiskowa Fiona Lewis) skorumpowanemu parlamentarzyście, który w podmiejskiej rezydencji urządza sobie w weekendy orgie, czy coś w tym stylu. Generalnie ma osobliwe zwyczaje seksualne, bardzo lubi młode kobiety w wieku swojej córki. Te skłonności zostaną wykorzystaną przeciw niemu. Wolfe na polecenie Dakina szantażuje posła, aby tamten dostarczył Vicowi niepodważalne alibi, dzięki czemu, przynajmniej na pewien czas, odsunąłby od siebie podejrzenia i zachował wolność. Świat przestępców nie byłby pełny bez policjantów. Nemezis Dakina to wspominany już inspektor Matthews, stanowiący odwrotność charakteru Dakina, spokojny, opanowany, skupiony na pracy, bardzo cierpliwy, stopniowo zbierający dowody i na tyle przewidujący, aby za sprawą intrygi przyczynić się do upadku Dakina.
"Villain" jako nieodrodne dziecko kina lat 70-tych pozostaje filmem brutalnym z wyraźnie zarysowanym tłem społecznym, wprost pokazującym przemoc. Bardzo sugestywna jest scena napadu na konwojentów. Akcja wymyka się spod kontroli, przypomina chaos na placu bitwy, po obu stronach są ranni, poszkodowani, w ruch idzie ciężki sprzęt. Niemniej nie brakuje i specyficznego czarnego humoru, kiedy oczekujący na samochód z forsą, bandyci żartują sobie, że ich ofiary w sobotnie popołudnie nie zagrają w rugby w komplecie. Za scenariusz i dowcipne dialogi, oddające różnicę charakterów czy pozycję społeczną, odpowiada para Dick Clement - Ian La Frenais, autorzy kilku sitcomów brytyjskich z lat 60-tych, a współcześni widzowie mogą kojarzyć ich z filmu "The Bank Job" (2008). Przy "Villain" współpracował z nimi Al Lettieri, aktor charakterystyczny znany z ról w "Ucieczce Gangstera" i "Ojcu Chrzestnym".
"The Squeeze" (1977), reż. Michael Apted
Mało kto dziś pamięta, że w dorobku Apteda istnieje taki film, który dowodzi, że nie trzeba być ani Amerykaninem, ani pracować w Hollywood, żeby umieć uchwycić autentyczność i realizm. "The Squeeze" to jeden z najbardziej perwersyjnych i brutalnych brytyjskich thrillerów kryminalnych. Został nakręcony w drugiej połowie lat 70-tych, czerpiąc wzorce zarówno z kina amerykańskiego, jak i produkcji angielskich w postaci "Get Carter" i "The Sweeney", znakomitemu serialowi, który na nowo zdefiniował gatunek kryminalny i spotkał się z tak dobrym przyjęciem, że na jego bazie jako spin-offy powstały dwa filmy kinowe.
Już początek sugeruje, że nie będzie to film taki jak inne, a główny bohater nie będzie typową postacią dla gatunku. Zaczyna się tak: Metro. Na stacji zatrzymują się wagoniki, z jednego z nich wytacza się mężczyzna, który nie potrafi utrzymać równowagi, dochodzi do ruchomych schodów. Po kilku niepewnych krokach upada i rozbija sobie głowę. Kończy w szpitalu. Okazuje się, że poszkodowanym jest Jim Naboth (Stacey Keach), były detektyw ze Scotland Yardu, nieporadny prywatny detektyw, samotny ojciec dwóch małych synów, alkoholik. Dosłownie totalna szmata. Łysiejący z zaczerwienionymi oczami, Naboth uzależniony jest od alkoholu w takim stopniu, że nawet przymusowy pobyt w klinice odwykowej, nie zdał się na nic. Zaraz po wypisaniu z kliniki idzie do najbliższego baru. Nie interesuje się dziećmi, jego jedynym zajęciem jest zdobycie i wchłonięcie alkoholu. Nie ma takiego alkoholu, którego Naboth by nie wypił, nawet sherry, za którą nie przepada.
Krocząc drogą ku samozniszczeniu, dostaje od losu szansę na odkupienie win, uporządkowanie życie, odzyskanie straconej stabilizacji. Jego była żona, Jill (Carol White) po tym gdy od niego uciekła, związała się z bogatym przedsiębiorcą Foremanem (Edward Fox), właścicielem firmy ochroniarskiej zajmującej się konwojowaniem pieniędzy w opancerzonych furgonetkach. Razem mają małą córeczkę. Pewnego dnia, będąc na spacerze, obie, matka z córką, zostają porwane przez kilku bandytów, którymi dowodzi Keith (David Hemmings), prawa ręka irlandzkiego bossa Vica (Stephen Boyd). Robota dosłownie wpada w ręce Nabotha - Foreman w napadzie szału składa mu wizytę, rozpaczliwie poszukując żony i córki. Niedługo później dostaje informacje od porywaczy, domagających się miliona funtów okupu. Nie jest to klasyczny okup, bowiem Foreman jako właściciel firmy ma wystawić bandytom jeden z furgonów przewożących taką właśnie sumę. Zrozpaczony, chcąc uniknąć kontaktów z policją, zwraca się o pomoc do Nabotha. Ten zaczyna węszyć wokół sprawy, a na wieść o tym bandyci nakazują biznesmenowi zabicie kłopotliwego detektywa. Ale Foreman z Nabothem postanawiają sfingować jego śmierć, aby dalej prowadzić śledztwo.
Problem w tym, że Naboth lata świetności ma dawno za sobą, nie jest żadnym Supermanem. Wielokrotnie partaczy dochodzenie, źle ocenia sytuację, wyciąga niewłaściwe wnioski, dokonuje złych wyborów oraz pakuje się w poważne kłopoty. Kolejne niepowodzenia sprawiają, że Naboth zaczyna sabotować własną pracę, nie potrafi wytrzymać bez zaglądania do kieliszka, upija się, traci przytomność. Okresowo jednak nie pije i odzyskuje nad sobą panowanie, a jego wysiłki, mocowanie z samym sobą, powoli przynoszą pewne efekty, co jest o tyle ważne, że prowadzi wyścig z czasem, aby uratować porwane. Na szczęście nie jest sam, może liczyć na pomoc Teddy'ego (Freddie Starr), drobnego złodziejaszka, którego kiedyś zamknął, a który dziś pełni rolę jego anioła stróża, próbującego powstrzymać go od kolejnych wyskoków.
Apted nie skupia się tylko na intrydze kryminalnej, ale równie mocno kreśli obraz jednostki, życiowego nieudacznika, starającego się, mimo słabej woli, pokonać własne demony i słabości. Nie wiem, na ile to zamierzone działania, a na ile zbieg okoliczności, lecz pewne rozwiązania pokazujące, jak wygląda walka alkoholika o własne człowieczeństwo zostały bardzo podobnie ujęte we "Flight" z Denzelem Washingtonem. Jest tam taka scena, kiedy ten pilot w noc poprzedzającą przesłuchanie zostaje zamknięty w odosobnieniu, ale i tak rano zostaje znaleziony kompletnie zalany. Tak i Naboth przed najważniejszym dniem, nie umie pozostać czystym. Teddy odnajduje go pod mostem, gdzie bierze udział w libacji z bezdomnymi. A wszystko podlane naturalistycznym sosem, ukazującym Londyn od najgorszej strony. Apted otaczającą rzeczywistość pokazywał wprost, bez żadnych upiększeń, taką jaką była. W "The Squeeze" Londyn nie jest żadną wspaniałą metropolią, dumą Anglii, bądź Europy. To miasto to plugawe piekło, rynsztok w którym funkcjonują ludzie najgorszego autoramentu, albo tacy, których los mocno doświadcza. Stąd wyeksponowanie dzielnicy, jaką trudno nazwać ekskluzywną, opuszczone fabryki, domy-meliny zabite deskami, ulice, na których walają się stosy śmieci, podejrzane knajpy, tanie salony masażu, ruiny itd.
Ale naturalizm lokacji, uproszczona intryga kryminalna. dobrze dopasowana do jasnej i klarownej wizji reżysera, to nie jedyna płaszczyzna, na jakiej ten film można rozpatrywać. Dzieło Apteda całkiem sporo mówi o upokorzeniach w życiu. A tych doświadczają praktycznie wszyscy bohaterowie filmu. Naboth za swoją nieporadność zostaje upokorzony przez gangsterów, którzy odbierają mu ubranie, zostawiając w samych butach, wysadzają pod domem, czerpiąc radość z tego, jak idzie w jednym bucie, drugim zasłania genitalia. Próbują go rozjechać, dodatkowo mając satysfakcje, że Naboth nie dba o własne życie, ale próbuje uratować flaszkę. Kolejne upokorzenie spotyka go od strony sąsiadów, których mija idąc do domu. Upokarzani są jego synowie, z których naśmiewają się koledzy w szkole, że mają ojca pijaka, właściwie nawet menela. Upokorzony zostaje Foreman. Bogaty biznesman w starciu z bandytami stoi na straconej pozycji. Mimo dużych pieniędzy jest bezradny wobec szantażu. Non stop upokarzany jest Teddy, którego Naboth traktuje jak śmiecia. Na szczęście Teddy jakby tego nie zauważa, niczym wierny pies stoi przy przyjacielu.
Jednak największe upokorzenie spada na Jill, Może jest to rodzaj pokuty za porzucenie synów, a może nie. Myślę, że różnie można to interpretować. W każdym razie porywacze zmuszają ją do wykonania dla nich striptizu. To jedna z najbardziej nieerotycznych scen w historii kina. Powiem więcej, to scena wstrętna, nieomal nieludzka, ale dlatego też tak bardzo perwersyjna. Kobieta zostaje sprowadzona do roli trofeum, biernego obiektu seksualnego, którą można swobodnie wykorzystać, bo w sytuacji, w jakiej się znajduje, nie będzie protestować. Nie ma wyjścia musi robi to, czego od niej zażądają. Striptiz przybiera ohydną formę, urasta do karykatury, kontrastującą z muzyką, w tle słychać "You make me feel brand new" The Stylistics, co jeszcze bardziej podkreśla odpychający charakter. A na sam koniec dostaje możliwość wyboru tego spośród nich, który będzie uprawiał z nią seks. Na szczęście upokorzenie dotyka przestępców, szczególnie Vica. Poznaje na własnej skórze, że to, co dajesz innym, wróci w tej samej formie. Nie zdradzę, o co dokładnie chodzi. Ale ze strony moralnej jest to działanie bardzo wątpliwe, z tego względu raczej rzadko gości na ekranach. Trudno jednak odmówić mu skuteczności.
Tak się rozpisałem, że zapomniałem parę słów poświęcić obsadzie. Na planie zebrano doskonały zespół aktorski, choć nikt nie był wielką gwiazdą gwarantującą kasowy sukces. Keach wypadł po prostu rewelacyjnie w roli człowieka, który nosi w sobie piekło i desperacko pragnie udowodnić, że jeszcze potrafi zrobić coś dobrego ze swoim życiem i odzyskać szacunek. Edward Fox jako zdesperowany mąż i ojciec jest bardzo wiarygodny, co zrozumiałe, bo w końcu poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Świetnie wypadł David Hemmings, który przyjął rolę łamiącego jego wizerunek. Keith, w jego wykonaniu, to majstersztyk. Na pozór łagodny, opanowany, w rzeczywistości skrywa mroczną naturę sadysty i zwyrodnialca. Ten wyraz oczu, mimika, drobne gesty świadczą o wszystkim. Dla Carol White była to jedna z nielicznych ról w latach 70-rych. Dobrze zapowiadającą się karierę przerwało uzależnienie od alkoholu i narkotyków. W jakimś sensie idealnie pasuje do tego filmu. Ostatni raz na ekranie pojawił się Stephen Boyd. Wyglądał paskudnie, przypominał starca, a miał ledwie czterdzieści kilka lat. Atak serca pozbawił go życia. Drobną rólkę otrzymał debiutujący Alan Ford, znany najbardziej z filmów Guya Ritchiego.
Ponury, nieprzeładowany akcją, jednocześnie bardzo energetyczny, dobrze opowiedziany, pełen suspensu. Apted ustawia wysoko poziom przemocy, okrucieństwo i brutalności, wprowadza nagość, wulgarny język, kwestionuje oceny moralne widza na wielu płaszczyznach. Ale daje też nadzieję. "The Squeeze" ma w sobie to coś, czego brakuje wielu dzisiejszym filmom. Jest wyjątkowy. Z całą pewnością zasługuje na lepszy los niż otrzymał. Tak jak jego główny bohater.
Kiedyś przeglądając filmografię Burtona trafiłem na tego "Villaina", gatunek (Crime/Drama/Thriller) mi oczywiście odpowiadał, ale odstraszyły mnie od seansu słowa kluczowe w rodzaju: "homosexuality", "gay lead character" itp. Tak więc, nie obejrzałem jeszcze, może wkrótce, "The Squeeze" też przede mną. Wierzę, że można jeszcze znaleźć jakieś perełki brytyjskiego kina sensacyjnego z lat 70, bo skoro Brytyjczyków stać na takie filmy jak "Get Carter" i "Sitting Target" to z pewnością nie są gorsi od Amerykanów, Włochów, Francuzów.
OdpowiedzUsuńJa niedawno obejrzałem film Sidneya Lumeta "Agresja" (The Offence, 1972). Reżyser to Amerykanin, ale to w dużej mierze brytyjskie kino ze świetnymi brytyjskimi aktorami: Seanem Connerym, Trevorem Howardem i Ianem Bannenem. Mimo iż film również jest oznaczony jako Crime/Drama/Thriller to niestety akcja zmierza w stronę kameralnego dramatu psychologicznego, więc pojawia się rozczarowanie (może nie u wszystkich, ale u mnie się pojawiło). Jednak wydaje mi się, że Sean Connery stworzył tu wybitną kreację, więc dla fanów aktora to pozycja obowiązkowa.
Miałem podobnie. Ten wątek powodował, że podchodziłem do tytułu z rezerwą, ale jak się okazało, że zostało to ograniczone, to jednak zdecydowałem się obejrzeć. W innym przypadku bym nie obejrzał.
Usuń"The Offence" oczywiście znam. Sama struktura tego filmu, rodzaj narracji zasługuje na wzmiankę. Tyle, że właśnie z uwagi na to, że jest w istocie dramatem psychologicznym, opierającym się na wątku kryminalnym, nie brałem go pod uwagę do gatunku filmów stricte kryminalnych.
Co do kreacji Connery'ego to wątpliwości być nie może. To jest wybitna rola, jedna z najlepszych. Może nawet najlepsza. Ale też dość charakterystyczna dla epoki, w której powstała. Tak się mi się wydaje, że echa tego są widoczne w "Deceiver" (1997) z Timothy Rothem i Michaelem Rookerem.