czwartek, 16 października 2014

Michael Caine - Szpieg Uniwersalny.


Kto jest najsłynniejszym filmowym szpiegiem wszech czasów? Bez wątpienia James Bond. A kto jest najsłynniejszym aktorem grającym w filmach szpiegowskich? Cóż, to zupełnie inna sprawa. Na myśl od razu przychodzi Sean Connery: siedem Bondów na koncie; występy w ekranizacjach "Polowania na Czerwony Październik" Toma Clancy'ego i "Wydziału Rosja" Johna Le Carre. Oprócz tego role w niespecjalnie udanych "Rewolwerze i Meloniku" oraz "Lidze niezwykłych dżentelmenów". To wszystko stawia go na czele listy aktorów specjalizujących się w rolach szpiegów, znacząco wyprzedza Rogera Moore'a, który również zagrał w siedmiu Bondach oraz w serialu "Święty", którego na dobrą sprawę tylko jeden odcinek bezpośrednio dotyczy szpiegostwa ("The Fiction Makers" z 1966 roku). Czy ktoś jeszcze? Nasuwa mi się jedno nazwisko, aktora, który niewątpliwie był zaangażowany w więcej wysokiej klasy filmów szpiegowskich niż ktokolwiek inny - Michael Caine. Okazał się szpiegiem uniwersalnym za sprawą determinacji, talentu i odrobiny szczęścia. I idealnego wyczuciu czasu.

SEZON NA SZPIEGÓW

Jak każdy entuzjasta kina szpiegowskiego wie, w połowie lat 60-tych ten gatunek kina przeżywał szczyt zainteresowania. Tacy aktorzy jak Sean Connery, Roger Moore i Michael Caine byli częścią aktorskiej generacji, która wypłynęła na fali popularności serii o Bondzie, zapoczątkowanej filmem "Dr No" z 1962 roku. Prawdę mówiąc, Caine miał związki z 007 wcześniej, niż rozpoczęła się Bondomania: przyjaźnił się z Seanem Connerym, kiedy nie byli jeszcze uznanymi aktorami, obaj spotykali się i jadali wspólnie, gdy Connery załapał się do musicalu "South Pacific". Według biografii Caine'a, producent Josh Logan poszukiwał krzepkich mężczyzn, aby podkreślić realizm chóru śpiewającego piosenkę "Nie ma to jak Dama". Dlatego poszukiwał kulturystów, a tym wtedy zajmował się Connery. Nieco później Caine i Connery pracowali wspólnie przy brytyjskim filmie telewizyjnym "Requiem for a Heavyweight".

Następnie Caine wspomina spotkanie z Rogerem Moorem, którego poznał w 1960 roku na ulicy przed jednym z teatrów - w tym czasie, Caine występował dla BBC w monodramie "The Compartment". Jak twierdzi, trochę starszy Moore, opromieniony sławą za grę w serialu "Ivanhoe", podszedł do niego i pochwalił za rolę w powyższym spektaklu. "Po 30-tu latach przyjaźni z Rogerem - napisał Caine w 1992 roku - wciąż mogę policzyć dzielące nas różnice na palcach jednej ręki, niektóre z nich pojawiły się w trakcie naszego pierwszego spotkania. On był sławny, przystojny, elegancki i hojny. Ja byłem ponury, brzydki, niechlujny i skąpy. Od tego czasu doścignąłem go w dwóch cechach. Dwie z czterech to niezły wynik".

Zaistnienie kilku innych związków z Bondem pomogło Caine'owi rozpocząć karierę w przemyśle filmowym. W 1964 roku, zagrał w swoim pierwszym filmie "Zulu", do którego muzykę skomponował John Barry, autor głównego bondowskiego motywu muzycznego oraz ścieżek do kilku obrazów serii. Krótko po premierze "Zulu", Caine poszedł na kolację do londyńskiej restauracji "Pickwick". Później napisał, że w dwie minuty zmieniło się całe jego życie. Producent serii o Bondzie, Harry Saltzman również był w lokalu - wtedy połowa producenckiego duetu mającego na koncie Dr No, Pozdrowienia z Rosji, kończącego pracę nad Goldfingerem. Poszukując nowego projektu, Saltzman zakupił prawa do powieści Lena Deightona i wyraźnie dawał do zrozumienia, że chciałby szpiega całkowicie różniącego się od wizerunku utrwalonego przez Seana Connery'ego. Szpieg myślący, ktoś, kto nie zawsze potrafi zdobyć dziewczynę, tajny agent nerwowo reagujący na broń. Szpieg, który w ogóle nie chce być szpiegiem. Kto mógłby być tym nowym tajnym agentem?

Cóż, Saltzman widział "Zulu" i zaprosił Caine'a do swojego stolika. Producent, który w opinii Caine'a, nie był specjalnie dobrym rozmówcą, pochwalił jego występ. Zapytał aktora, czy byłby zainteresowany zagraniem nie tylko w "The Ipcress File", nad którym trwały początkowe prace, ale przede wszystkim siedmioletnim kontraktem. Caine wyraził na to zgodę. Twierdząco odpowiedział również na pytanie, czy zna twórczość Deightona - czytał jego pierwszą powieść. Dwie krótkie odpowiedzi, które zmieniły jego życie.

SZPIEG Z KLASY PRACUJĄCEJ

Jak się okazało, Caine nie był pierwszym wyborem Saltzmana. Ten zaszczyt spłynął na Christophera Plummera, który wolał jednak zagrać z Julie Andrews w "The Sound of Music" (Plummer zagrał w 1975 roku razem z Cainem i Connerym w "Człowieku, który chciał być królem"). Po przyjęciu propozycji Caine uznał, że rola Harry'ego Palmera może być ekscytującym doświadczeniem. W trakcie wczesnych przygotowań do "The Ipcress File" Caine mieszkał przez jakiś czas z kompozytorem Johnem Barrym. Pamiętał, że pewnej nocy Barry cały czas grał na fortepianie i nie pozwalał mu spać. Rankiem aktor dowiedział się, że był pierwszą osobą, która usłyszała przewodni motyw muzyczny do "Goldfingera".


Innym jego współlokatorem był aktor Terence Stamp, który miał przyjaciela, który także miał przyjaciela z wyraźnym rosyjskim akcentem, który kiedyś się u nich zatrzymał. Kilka dni później do mieszkania przybyli agenci MI5, aby sprawdzić, czy Caine również był przyjacielem Rosjanina. Wyszło na jaw, że był on sowieckim szpiegiem zamieszanym w aferę Profumo. Caine dowiedział się, że komunistyczny szpieg wrócił do swej ojczyzny, gdzie kilka tygodni później został zlikwidowany; uznał to za ciekawe, choć niezamierzone doświadczenie, przygotowujące do roli.

Na wiele sposobów "The Ipcress File" (mający premierę w 1965 roku), pierwszy film z serii o Harrym Palmerze, ustanowił wzór, na którym bazował sukces Michaela Caine'a. Palmer był bohaterem klasy pracującej wrzuconym w świat intryg. Odpowiedzialnym przed ludźmi, którzy wywodzili się z wyższych klas, a którym nie ufał. Według Larsa Sauerberga, postać Palmera mocno różniła się od tych, które stworzyli Fleming i Le Carre, czyniąc bohaterami dżentelmenów pewnego rodzaju; Deighton stworzył szpiega o bardzo ironicznym nastawieniu do otaczającego go świata.

Palmer nie chciał działać jako dżentelmen, twierdząc, że nie lubi grać w szachy, bo woli gry, w których łatwiej można oszukiwać. W przeciwieństwie do komandora Bonda z Brytyjskiej Royal Navy, Palmer był sierżantem Wojsk Lądowych. Wolał herbatę od alkoholu. Jego zwierzchnikiem nie był Admirał, a Pułkownik Ross, który postrzegał swojego agenta jako człowieka niesubordynowanego, bezczelnego i podatnego na działania łamiące prawo. Agent 007 i Palmer dzielili jednak jedno zamiłowanie - wykwintne jedzenie, chociaż Palmer bardziej był zainteresowany w jego przyrządzaniu niż spożywaniu. Jedno z tajnych spotkań ze swoim szefem zorganizował w sklepie spożywczym. Jako pasjonat bardzo wysoko cenił muzykę klasyczną, czyli coś, wobec czego Bond nie wykazywał specjalnego oddania.

Chociaż on sam nie znalazł wielu związków z postacią, rola była przedłużeniem tego, co Michael Caine sądził o swingującym Londynie lat 60-tych. Według jego wspomnień z 1992 roku, w każdej dziedzinie, począwszy od muzyki, a skończywszy na modzie, film uchwycił okres, kiedy brytyjska klasa pracująca dosadnie dała o sobie znać, mówiąc: Oto jesteśmy. Cockneye'owski styl Michaela Caine'a (urodzonego w 1933 roku w południowym Londynie) idealnie pasował do gry buntowniczo nastawionego everymana, pracującego jako tajny agent. On (Michael Caine) też wywodził się z biednej robotniczej rodziny, a mając trzydzieści jeden lat, długo czekał na aktorski sukces. Opisując siebie jako ambitnego i twardego (widział jako dziecko bombardowany Londyn podczas II wojny światowej, a jako żołnierz walczył w wojnie koreańskiej), Caine miał zarówno odpowiednią prezencję, jak i doświadczenie, które dodawały głębi jego występom na ekranie. W czasie burzliwej dekady, kiedy jedno pokolenie otwarcie oskarżało o całe zło tak zwany "establishment", fikcyjny tajny agent, który podzielał ten punkt widzenia, szybko zaskarbił sobie sympatię widzów. Nie tylko jako Harry Palmer, ale i w późniejszych filmach szpiegowskich, Caine z dobrym skutkiem wcielał się w inteligentnych samotników, którzy nie są zadowoleni z tego, że zostali wciągnięci w brudne interesy oraz bardzo często byli rozgrywani i wykorzystywani tak przez swoich wrogów jak i zwierzchników. Krótko mówiąc, na początku swojej szpiegowskiej kariery, Caine był idealnym aktorem do grania  tajnych agentów.

Jak wszyscy czytelnicy powieści Lena Deightona wiedzą, postać Harry'ego Palmera w książkach jest bezimienna, nie posiada nazwiska. Jak przypomina sobie Caine, Saltzman i inni pracujący nad filmem siedli razem pewnego wieczora, aby wymyślić nazwisko dla głównego bohatera filmu. Znany producent chciał, żeby szpieg był zwyczajnym człowiekiem, który potrafiłby zniknąć w tłumie, dlatego powinien nosić pospolite imię. "Harry" - zasugerował Caine, nim zdążył zdać sobie sprawę, że mógł obrazić szefa. Ale Saltzman szybko się zgodził, dodając, że najnudniejszą osobą, jaką znał, był mężczyzna noszący nazwisko Palmer. I tak właśnie powstał Harry Palmer.

Ponownie we wczesnych stadiach produkcji, atrybuty Caine'a pozwoliły mu określić charakter postaci. Saltzmanowi spodobał się fakt, że nosił okulary, mówiąc, że większość aktorów nie umiało i nie umie używać ich w filmach. Ponadto poprzez noszenie okularów ludzie wyglądają bardziej zwyczajnie. Caine'owi spodobał się pomysł noszenia okularów, bowiem byłoby to coś, co stanowiłoby charakterystyczny znak Harry'ego Palmera, dzięki któremu aktor nie musiałby identyfikować się z graną przez siebie postacią, w przeciwieństwie do Seana Connery'ego, któremu trudno było odkleić od siebie łatkę Bonda. W kolejnych rolach wystarczyło, by Caine zdjął okulary i stawał się kimś innym.

Po rozmowach z Lenem Deightonem postanowiono, że Palmer będzie szpiegiem, który uwodzi kobiety gotując dla nich. Twórca "Palmera", Len Deighton, również pomógł wpłynąć na zmianę narracji jego filmowego wcielenia. Deighton pisał bowiem przepisy kulinarne pojawiające się w "London Observer", których wycinki były przylepione na ścianach kuchni bohatera. Trik polegający na rozbiciu dwóch jajek jedną ręką przekraczał możliwości Caine'a. W filmie skorzystano z dublera, w scenie tej wykorzystano rękę samego Lena Deightona.

SEQUELE  HARRY'EGO PALMERA

Po podwójnym sukcesie - "The Ipcress File" i komedii "Alfie", 32-letni Caine powrócił do roli Harry'ego Palmera w "Funeral in Berlin" (1966). ("Alfie", o dziwo, miał związki z filmem o Bondach. Harry Saltzman pomógł Caine'owi dostać tę rolę, a reżyserem był Lewis Gilbert, odpowiedzialny później za jednego Bonda z Connerym i dwa z Rogerem Moorem). Reżyserem "Funeral in Berlin" był Guy Hamilton, były oficer wywiadu, mający na koncie świetnie przyjętego "Goldfingera". W opinii Caine'a Hamilton bardziej pasował do ekskluzywnego świata Bonda, niż do naturalistycznego "Berlina". Caine'owi wydawało się, że niemieckie miasto naprawdę miało jakąś specjalną, tajemniczą atmosferę, która nie została właściwie uchwycona w filmie. Przypomina także, że w trakcie zdjęć żołnierze z Berlina Wschodniego umyślnie błyskali światłem w obiektyw kamer, utrudniając życie ekipie i zmuszając ją do zmiany lokacji. Ponieważ ekipa nie miała dostępu do słynnego Checkpoint Charlie, nieopodal zbudowała jego wierną replikę.


Zdjęcia plenerowe były największym problemem dla ekipy odpowiadającej za trzecią część przygód Harry'ego Palmera zatytułowaną "Billion Dollar Brain" (1967). Film reżyserowany był przez Kena Russella, twórcę nastawionego na  kręcenie filmowych widowisk, zaś niektóre sceny były kręcone w Helsinkach, a filmowcy musieli zachować ostrożność stąpając po lodzie. Sam Caine wyczuwał, że fabuła nie należy do udanych, co przekładało się na  brak napięcia. Mimo to film ma kilka dobrych scen i jeden bardzo pomysłowy zwrot akcji. W latach 50-tych antyradzieckie filmy pokazywały dzielnych Jankesów walczących z komunizmem. W "Billion Dollar Brain" obłąkany amerykański generał używał tej samej retoryki, ale teraz przeciwstawiają mu się wspólnie Brytyjczycy i Sowieci. Czasy się zmieniły.

"ŁADNIE ODPICOWANY, ALE STARZEJE SIĘ. TAK JAK TY." (Harry Palmer Michaela Caine'a opisujący wóz kolegi  - szpiega w "Funeral in Berlin").

W kolejnych dekadach Caine występował w innych ważnych filmach szpiegowskich, nawet jeśli nie zawsze podobały mu się wyniki jego pracy. Bez wątpienia, ekranowe występy Caine'a w kinie szpiegowskim były nierówne. W 1974 roku zagrał w "The Black Windmill" Dona Siegela. Odczucia publiczności i krytyków odnośnie historii tajnego agenta, który odkrywa, że rząd nie zamierza pomóc mu w odbiciu syna porwanego przez szantażystów domagających się w zamian diamentów, były mieszane. Scenariusz został oparty na książce Clive'a Egletona "Seven Days to a Killing".

W tej samej dekadzie Caine był częścią gwiazdorskiej obsady superprodukcji "The Eagle Has Landed" (1976), opartej na powieści Jacka Higginsa pod tym samym tytułem (w obsadzie znalazł się również Donald Sutherland, kolejny aktor pamiętany z wielu ról w filmach szpiegowskich). Choć "The Eagle Has Landed" zdobył spore uznanie w roku premiery, czas nie był łaskawy dla scenariusza, który pominął w stosunku do literackiego pierwowzoru wiele istotnych motywów dotyczących szpiegostwa. Według Caine'a film nakręcony na brzegach Tamizy nie był zły, ale ucierpiał wobec braku zainteresowania ze strony reżysera, Johna Sturgesa. Najwyraźniej Sturges przyjmował zlecenia tylko wtedy, kiedy potrzebował pieniędzy na sfinansowanie swoich wędkarskich ekspedycji na morzu. Nie interesował się filmem w okresie postprodukcji, nie nadzorował też montażu, procesu tak ważnego dla każdego reżysera.

CZŁOWIEK - ZAGADKA.

Oczywiście z upływem lat role musiały się zmieniać. W latach 60-tych Caine mógł być "młodym gniewnym", ale w filmie takim jak "The Jigsaw Man" (1983) Caine był już starszym mężczyzną, bardziej doświadczonym w rzemiośle szpiegostwa. W tym, niestety słabym filmie, historii o brytyjsko - rosyjskim podwójnym agencie wysłanym do Anglii, aby odzyskać listę sowieckich agentów, którą zostawił tam lata temu, Caine zagrał z wielkim Laurencem Olivierem. Zdaniem Pete'a Stampede'a "jednym z powodów, dla których "The Jigsaw Man" okazał się filmowym bałaganem, były kłopoty finansowe głównego producenta, któremu środki skończyły się w połowie produkcji". Jednym z głównych inwestorów był Johnson Matthey, skompromitowany bankowiec. W Wielkiej Brytanii film, mimo głośnej obsady, jako jeden z pierwszych został od razu wydany na rynku VHS i jak myślę, miało to na celu uznanie filmu za totalną klapę, od której nie trzeba będzie odprowadzać podatków. Na planie nie obeszło się bez przykrych incydentów, będący w podeszłym wieku Laurence Olivier zasłabł w czasie zdjęć, przez co musiał zajmować się nim sztab pielęgniarek.


Większość recenzentów wskazuje jednak nie na grę aktorską, ale na scenariusz, jako najsłabszy punkt filmu. Co więcej, biorąc pod uwagę, kiedy film powstał, mocno denerwującą i rażącą jest ścieżka dźwiękowa, która brzmi jakby wyjęto ją wprost z filmu telewizyjnego z lat 70-tych. A jednak istnieje kilka interesujących aspektów wartych dyskusji. Postać Caine'a, Philip Kimberly, zostaje pokazana jako angielski uciekinier, który kiedyś był szefem MI6, a teraz żyje w Moskwie. Porównania do autentycznych zdrajców wywodzących się z kręgu Cambridge (słynna "piątka z Cambridge") są aż nadto oczywiste, a takie nazwiska jak Philby, Burgess, Blount i reszta są wspomniane na początku filmu. W kolejnej scenie mającej pozory rzeczywistej, Caine zostaje poproszony o wejście w łatki fałszywego szpiega o nazwisku Kazinski, który ma wrócić do Anglii, aby odzyskać listę agentów, którą nieopatrznie tam zostawił. Żeby oszustwo nie wyszło na jaw, przechodzi on operację plastyczną. Intryga została oparta na rzeczywistych wydarzeniach nawiązując do ucieczek mających miejsce w latach 80-tych, kiedy rzekomi sowieccy zdrajcy wrócili do swoich ambasad. Grający tą rolę Caine posługiwał się dwoma akcentami: jednym typowym dla angielskiego gentlemana, którym kiedyś był, drugim zaś dla Rosjanina, którego udawał.

Niestety zawiła fabuła traci wszelki suspens, nie rozwijając dobrze historii. Czy Kimberly pracuje na swoje konto, czy dla Rosjan? Czy Kimberly po tym, kiedy został zdemaskowany, pójdzie do więzienia, czy ucieknie do Szwajcarii, żeby pracować na własne konto? I czy Penny zakocha się w agencie, który śledził ją przez lata, mając nadzieje, że doprowadzi go do znalezienia listy? Cóż, trzeba powiedzieć, że te pytania nie zostaną odkryte dla zaangażowanych widzów.

Ale nawet w latach 80-tych Caine nadal mógł być tajnym agentem w typie everymana. W doskonałym "The Holcroft Covenant" (1985), gra on naiwnego architekta, który zostaje wciągnięty w spisek mający na celu odbudowanie ruchu nazistowskiego. Ponownie występuje w roli stworzonej przez jednego z najlepszych autorów powieści szpiegowskich - w tym wypadku przez Roberta Ludluma. Caine mówiąc o tym obrazie, wyróżniał dynamiczną reżyserię, dobrze napisane dialogi, oraz znakomite kreacje aktorskie jako najważniejsze elementy filmu. Zagrał nieświadomego cywila, który triumfuje dzięki podstępowi, doświadczeniu w odczytywaniu ludzkich zachowań oraz zwyczajnej przyzwoitości i wierze w wartości moralne.


Jednakże aktor nie polubił tego filmu. Zgodził się na występ jedynie dlatego, że reżyserem był John Frankenheimer, odpowiedzialny za "The Manchurian Candidate", ulubiony film Caine'a. Pierwotnie główną rolę miał grać James Caan, ale wycofał się w ostatniej chwili. Nasz bohater będąc już w charakteryzatorni po raz pierwszy zapoznał się ze scenariuszem, który uznał za niezrozumiały. Cóż, czasem aktorzy nie są najlepszymi sędziami własnej pracy.

Nawet wtedy, gdy Caine grał profesjonalnego szpiega, nie rezygnował z pokazania pełnego wymiaru człowieczeństwa poprzez swoich bohaterów. Przykładem niech będzie występ w opartym na prozie Fredericka Forsythe'a "The Fourth Protocol" (1987), w którym Caine został przeciwstawiony późniejszemu agentowi 007, Pierce'owi Brosnanowi. Film reżyserowany przez Johna Mackenziego, z którym Caine pracował przy adaptacji powieści Grahama Greene'a "Honorary Consul", to trzymający w napięciu pojedynek pomiędzy profesjonalistami, w którym aktor gra obrońcę Anglii przed amoralnym spiskiem uknutym w celu podgrzania zimnowojennej atmosfery. Ponownie postać Caine'a była bardziej detektywem niż typowym bohaterem kina akcji, protestującym kiedy agent KGB i zabójca (w tej roli Brosnan), został zastrzelony, oskarżając swoich zwierzchników o niejasne motywacje. Mimo że był współproducentem filmu, aktor w swoich wspomnieniach krytykował go, zarzucając, że był typowym angielskim filmem, w którym "za dużo się gada" i brakuje mu widowiskowych scen akcji, tak ważnych, żeby odnieść sukces w Hollywood. Nic innego w całej jego karierze nie mogło być bardziej ironiczne - seria o Jamesie Bondzie już dawno została zamieniona w masę efektów specjalnych, minimum dialogów i eskapizm akcji - Caine, "myślący szpieg" w przebraniu Harry'ego Palmera, domaga się więcej wątków bondowskich w swoich scenariuszach...

POWRÓT HARRY'EGO PALMERA

Najbardziej widoczna zmiana miała jednak miejsce w dwóch filmach z 1995 roku, "Bullet to Beijing" i "Midnight in St. Petersburg", w których Michael Caine ponownie zagrał Harry'ego Palmera. Kiedyś Palmer był zmuszony szantażem do szpiegowania dla rządu Jej Królewskiej Mości, ceniąc sobie wolne weekendy. Teraz, w po - zimnowojennej erze, w wyniku redukcji personelu przechodzi na przedwczesną emeryturę. W "Bullet to Beijing" Palmer zakłada w Moskwie własną agencję wywiadowczą, odrzuca zaloty młodej agentki i staje się mentorem dla młodego protegowanego, granego przez syna Seana Connery'ego, Jasona (zaś filmowego, możliwego syna Palmera). Nie dość że spełniający wymagania, o których Caine wspominał w dyskusji o "The Fourth Protocol", to na dodatek całkiem przyzwoity dla fanów filmów szpiegowskich zainteresowanych niezłą fabułą, dobrze napisanymi postaciami i dobrą obsadą.

SPOKOJNY AMERYKANIN

Caine w końcu zdecydował się zagrać w filmie dalekim od wyznaczanych przez serię o Bondzie standardów kina szpiegowskiego, w 2002 roku występując w cenionym obrazie "The Quiet American", pierwszym hollywoodzkim filmie w całości nakręconym w Wietnamie, z błogosławieństwem tamtejszego, komunistycznego, rządu. W drugiej kinowej adaptacji powieści Grahama Greene'a, napisanej w 1955 roku, Caine gra cynicznego dziennikarza, Fowlera, dając "popis, który wydaje się być doskonale wyreżyserowanym. Nie ma w nim żadnej sztuczności, niepotrzebnej energii, żadnych sztuczek, żadnego wysiłku. On tam po prostu jest". Zdaniem krytyka Rogera Eberta "narratorem filmu jest postać Caine'a, którego konwersacyjny ton, przesycony ale i zmęczony mądrością, przywodzi skojarzenia z ukrywanym cynizmem znanym z narracji otwierającej inny znakomity film oparty na dziele Greene'a - "The Third Man".

W komentarzu do wydania DVD, reżyser Philip Noyce powiedział, że Caine został obsadzony jako Fowler, ponieważ był aktorem, który potrafił dobrze ukazać człowieczeństwo i zaufanie do postaci, która dla publiczności mogła być niejednoznaczna. Poza tym wszystkim, Fowler był starym mężczyzną, żonatym z dużo młodszą kobietą. Obsadzenie Brendana Frasera jako postaci w powstałym trójkącie miłosnym było problematyczne, gdyż w powieści Alden Pyle był przede wszystkim postacią bez głębi, która ograniczała się do wypowiadania idealistycznych frazesów. Kiedy bomba, którą umieścił, zabija niewinnych cywilów zamiast wojskowej parady, Pyle wierzy, że takie są koszta demokracji, która nie może obejść się bez "strat ubocznych". Osoby zaangażowane w ten projekt twierdziły, że największą różnicą między książką a filmem było dodanie postaci Frasera większej głębi, byleby dla podkreślenia dramatyzmu mógł być na równi z postacią graną przez Caine'a. Prawdziwi agenci CIA doradzali, żeby bohater był nieco bardziej wiarygodny. 


Jak się okazało, pierwsze pokazy testowe miały miejsce w Nowym Jorku na dzień przed atakami z 11 września. Nic dziwnego, że dystrybutor z Miramax nie palił się z wypuszczeniem pełnego przemocy filmu do kin, który zniechęciłby widzów w USA (w Wietnamie bilety zostały zniszczone, nie tyle z powodu niełaski wśród widzów, a z uwagi na zalew masy marnej jakości pirackich kopii, które sprzedawano przed kinami). Ale Michael Caine interweniował u Harveya Weinsteina, szefa Miramax, aby pokazywać "The Quiet American" na festiwalach filmowych, gdzie film został świetnie przyjęty przez krytyków.

SZPIEG - MENTOR

Czy życzenie Caine'a polegające na udziale w wysokobudżetowej Bondowskiej superprodukcji kiedykolwiek się ziści? Cóż, aby umocnić swoją pozycję szpiega-mentora, Caine został ojcem Austina Powersa w "Austin Powers: Goldmember" (2002), trzeciej części szpiegowskiej parodii Mike'a Myersa. Zrównany z ziemią przez krytykę za całokształt, "Goldmember" pokazuje, że Caine potrafi podejść z dystansem do tego, co kiedyś robił na poważnie.

Jaki jest przepis Michaela Caine'a na sukces w filmach szpiegowskich? Na pewno dużo szczęścia, gdyż miał możliwość pracować przy filmach opartych na książkach najlepszych pisarzy z gatunku literatury szpiegowskiej - Lena Deightona, Roberta Ludluma, Fredericka Forsythe'a, Jacka Higginsa. Pracował z najlepszymi reżyserami i gwiazdami aktorskimi pokroju Roberta Duvalla czy Laurence'a Oliviera. I, mimo że nie jest klasycznie wykształconym aktorem, Caine pozostawał profesjonalistą, chwalonym przez współpracowników, krytyków i widzów. To znaczy wtedy, kiedy filmy były dobre, a najczęściej takie były. 

Ale poza tym, co pozornie oczywiste, Michael Caine jest szczęściarzem doskonale dobierającym role, pasujące do jego wizerunku, odpowiednio podkreślające wiarygodność postaci, miast ról opierających się nie na scenariuszu a na akrobatycznych i kaskaderskich popisach. Za okularami krył się nieustannie pracujący umysł, bez względu na to, czy tropił zdrajców na własnym podwórku jak w "The Ipcress File", czy był traktowany jako pionek w większej grze jak w przypadku "The Holcroft Covenant". Tak więc nominuję go do miana "Aktora Wszech czasów w Filmach Szpiegowskich" i niniejszym zobowiązuje go do zachowania tajemnicy na temat tej nagrody. Nie chciałbym go zdemaskować. Mike Myers może planować sequel.

Tekst, na podstawie" "Michael Caine: a Spy-ography" Wesleya Brittona opracował vindom


16 komentarzy :

  1. Zerknąłem na swoją listę ulubionych filmów szpiegowskich i nie znalazłem na niej żadnego filmu z Caine'em ;) Muszę przede wszystkim obejrzeć "Pakt Holcrofta" i "Teczkę Ipcress".
    Podobały mi się wspomniane w tekście filmy "Orzeł wylądował" i "Człowiek, który chciał być królem". Michael Caine to świetny aktor jest, można go z czystym sumieniem nazwać "aktorem wszech czasów" i to bez żadnego podziału na gatunki. Mnóstwo kapitalnych ról ma na koncie, z ostatnich jego kreacji bardzo lubię Harry'ego Browna, który mimo imienia Harry bardziej chyba przypomina Jacka Cartera z filmu Mike'a Hodgesa niż szpiega Harry'ego Palmera.

    "Czy życzenie Caine'a polegające na udziale w wysokobudżetowej Bondowskiej superprodukcji kiedykolwiek się ziści?"
    Podobno Christopher Nolan marzy o zrealizowaniu filmu o Bondzie, więc gdyby do tego doszło to Caine pewnie by zagrał, jest przecież ulubionym aktorem Nolana.

    "...muzykę skomponował John Barry, autor głównego bondowskiego motywu muzycznego oraz ścieżek do kilku obrazów serii."
    Nie wiem dokładnie jak to było z tym głównym tematem muzycznym. W czołówce "Doktora No" wpisany jest niejaki Monty Norman, ale on już później nigdy przy tej serii nie pracował, mimo że ponoć żyje do dziś. Pojawiają się więc przypuszczenia, że to John Barry mógł być właściwym autorem "James Bond Theme". Wiesz może coś więcej na ten temat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam motyw skomponował Monty Norman, jednak jego aranżacja nie przypadła do gustu producentom, którzy poprosili o nowy aranż Barry'ego, który ostatecznie znamy jako motyw główny.
      Potem były procesy, choć Barry sobie przypisywał autorstwo tematu, przegrał bodajze dwa procesy.
      Oryginalnie temat był oparty na Good Sign, Bad Sign Normana:
      https://www.youtube.com/watch?v=g6EuzGhIyRQ

      Warto w tej kwestii zobaczyć także ten filmik, który chyba wszystko rozwiązuje
      https://www.youtube.com/watch?v=8jjywVmz2EI

      Usuń
    2. Mnie Holcroft zbytnio do gustu nie przypadł, dlatego jeśli mogę coś zasugerować to żebyś nadrobił w pierwszej kolejności trylogię Palmera z lat 60-tych. A Holcrofta później, podobnie jak dwa filmy z Palmerem z lat 90-tych. Mam do nadrobienia "The Jigsaw Man", a z nowszych filmów z Cainem bardzo przypadł mi do gustu "Spokojny Amerykanin", mimo widocznego przechyłu ideolo.

      Widzę, że już Kuba kwestię muzyki w Bondzie wyjaśnił. :-)

      Usuń
    3. Dzięki, Kuba. Nie wnikałem głębiej w ten temat, więc teraz mi się rozjaśniło ;)
      Dodam, że John Barry skomponował do "From Russia with Love" alternatywny (że tak powiem) temat bondowski (tzw. "007 theme"), który też pojawiał się w kilku kolejnych filmach cyklu i jest dość rozpoznawalny: https://www.youtube.com/watch?v=46Zp3eBsJc4

      @ Vindom: Kolejność nie ważna. Ważne, żeby w końcu to obejrzeć ;) Tylko że zawsze mi jakieś inne zaległości wpadają w ręce, głównie francuskie i włoskie, na brytyjskie już nie starcza czasu.

      Usuń
    4. Skąd ja to znam, he he. Mnie ostatnio na wiele rzeczy brakuje czasu, na przykład na kino francuskie. Trochę tytułów do nadrobienia jest. Bardzo klimatyczny jest "Dernier domicile connu (1970)" z Lino Venturą i Marlène Jobert. Grają tam parę policjantów szukających świadka, który ma zeznawać na ważnym procesie, ale zamiast tego zniknął i nikt nie wie, gdzie jest. Nawet również szukający go gangsterzy. Para bohaterów mocno niedobrana i wygląda to tak jakby pitbull prowadził sprawę razem z ratlerkiem - że się posłużę takim psim porównaniem. A wspominam dlatego, że widziałem dość interesującą kopię - francuski film z rosyjskim dubbingiem i angielskimi napisami.

      Usuń
  2. Tych piegów nie idzie zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałem żadnego Palmera, kiedyś pewnie się to zmieni. Michael Caine jest ciekawym przypadkiem aktora , który z powodzeniem grywał i twardych i brutalnych facetów , nie mając sprzymierzeńca w swej raczej delikatnej fizjonomii i obliczu typowego ,, jajogłowego''. Świadczy to bez wątpienia o mocnym aktorskim charakterze , pozwalającym wewnętrznej sile promieniować z wnętrza granych postaci . Caine budując bohatera łączy inteligencję, dającą mu przewagę, z brutalnością nieodmiennego jej egzekwowania . Stąd piękna seria pamiętnych zabijaków na schwał : ,, Get Carter'' ,, To Late Hero'' ,,Play Dirty'' ,,The Wilby's Conspiration'' etc.
    Przeciwnie przywołany tu inny egzemplarz miękkiego z powierzchowności ,cockneya' - Terence Stamp. Ten się wyłącznie specjalizował w rolach dekadenckich i lekko zeschizowanych osobników , ale raz zdarzyło mu się zagrać nawróconego killera w westernie ,, Blue'' Silvia Narizzano 68' . Stamp pojechał ,,metodą'' :D - jego twardziel w każdej scenie, czy nawet ujęciu zakłada na twarz jakąś minę z zestawu ,, The Man Who Fell To Earth'' , non stop zapodaje tiki nerwowe bez żadnego związku z odgrywaną emocją , uśmiecha się co chwila, jakby mu ordynator psychiatryka w tym momencie pierwszą przepustkę wypisywał i jeszcze nosi debilną przyczeskę a la środkowy Richard Harris. Mógł być z drugiej strony naćpany, co też możliwe. W każdym razie takiego neurastenicznego księcia Myszkina w żadnym westernie nie było ani wcześniej, ani póżniej.
    Wracając do Caine'a , z jego ról w kryminałach warto wyróżnić ,, Sleuth'' Mankiewicza 72' wg sztuki Anthony 'ego Shaffera ( Wicker Man) , gdzie stoczył pasjonujący pojedynek z Laurence Olivierem . Rolę Olivera. starszy już Caine zagrał w remake' w reżyserii Kennetha Branagha pod tym samym tytułem, gdzie w jego bohatera z poprzedniego filmu wcielił się Jude Law.
    Caine wystąpił m.in. w adaptacji ,, Maga'' Johna Fowlesa, prywatnie jednej z moich ulubionych książek , ale nie oglądałem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A co by oddać Stampowi sprawiedliwość - jak mu odpowiednio przybyło lat, zdecydowanie się w rolach zdeterminowanych bohaterów kina bandyckiego poprawił ( ,, Limey'' Sondenbergha ,, The Hit'' Frearsa )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "The Hit" widziałem jakiś czas temu. Doborowa obsada - oprócz Stampa, John Hurt i młody Tim Roth.

      Świetny jest motyw muzyczny Watersa i Claptona. Szukałem po sieci, ale nie znalazłem takiego w stanie czystym, tylko ripowanego z filmu, gdzie po 2. minutach melodia idzie dalej, ale jest zagłuszona dialogami z filmu.

      Nie wiem dlaczego, ale Hiszpania dla brytyjskich gangsterów upadłych bąx emerytów to jakaś ziemia obiecana. I wszyscy tam uciekają. Coś podobnego było w "The Deal" z 2005 roku, albo w irlandzkim serialu kryminalnym "Love/Hate".

      Usuń
  5. Muzykę do ,, The Hit'' skomponował Paco de Lucia ( klasyczna gitara i flamenco non stop ), a w początkowej scenie w sądzie skazani gangsterzy śpiewają Stampowi kawałek ,, We'll meet again, don't know where, don't know when..'' który poleciał też w końcówce ,, Dr. Strangelove'a'' , jak już atom puścili .
    Tam był w ogóle jakiś Waters ?
    Stamp był znakomity z tym swoim dziwnym stoicyzmem, podkręcającym zagadkowość jego intencji .
    Do tego wszystkiego hoża sucz andaluzyjska Laura del Sol.
    Lubię ten film, z niego paruje taki egzystencjalny pure nonsens.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sprawdziłem i zwracam honor - tam faktycznie jest jeden numer Watersa i Claptona. Nie wiem , czy nie jest to przypadkiem jakiś przerobiony kawałek z płyty Watersa ,, Pros and Cons of Hitchhiking'' która wyszła też w 84' , gdzie Clapton był głównym gitarzystą

    OdpowiedzUsuń
  7. A do Hiszpanii ich ciągnie na stare lata pewnie i sentyment historyczny , chęć pooddychania chwałą dawnych wieków. Tam Angole pod lordem Wellingtonem wpierdolili Napoleonowi , który był wszędzie indziej niepokonany. Tam ich lubią. A i do vaterlandu rzut beretem, jakby się Costa del Sol znudziło i nostalgia za klifami w Dover w łeb wchodzić zaczęła. Ronnie Biggs tak dobrze nie miał.

    OdpowiedzUsuń
  8. Flamenco to ja nie lubię. Słuchałem sobie specjalnie na spokojnie całego soundtracka, ale to stanowczo nie moje klimaty. A numer Watersa z Claptonem najlepszy.

    Ten stoicyzm to fajny, ale to zwykła maska, spada z twarzy Stampa w samej końcówce, gdzie zaczyna skamleć, że to nie ten moment, że za wcześnie, że miał być Paryż. Niemniej rola kapitalna. Hurt też wypadł znakomicie - ten chłód i pełen profesjonalizm, nic osobistego.

    OdpowiedzUsuń
  9. To był rodzaj ściemy dającej pozór, ze on ma coś w zanadrzu i jakąś tajemniczą gierkę prowadzi , co wyszło na jaw w finale , ale przez większą część filmu przydawało dodatkowego napięcia.
    Mi się Tim Roth podobał, jak wpierdolił tym wszystkim muchachom z tawerny . Hurt miał w sobie coś nieludzkiego, grożny był.
    Flamenco, to tez raczej nie moja bajka, ale Paco to genialnie , tak po swojemu robił, duzo bluesowych tonów do tego wrzucał. Do tego filmu imo pasowało, grało z tymi pustkowiami i słońcem.

    OdpowiedzUsuń
  10. Znowu Simply wyrażasz się bardziej precyzyjnie ode mnie, lepiej oddając istotę rzeczy. Ja nawet uważam, że ta gra, przyjmowane pozy, całość tego zachowania to stanowiła główną oś napięcia. Oglądałem i zastanawiałem się, jak on będzie chciał się z tego wyplątać i co trzyma w zanadrzu. Finałowy obrót sprawy był dla mnie pewnym zaskoczeniem.

    Na mnie Roth nie zrobił wielkiego wrażenia, za bardzo dawał się manipulować pozostałym bohaterom.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dlaczego ,znowu' ? :D
    Dokładnie, to wszystko było tak silne i angażujące przez cały film, że na końcu aż głupio się było przed samym sobą przyznać, że film w jakimś stopniu nie spełnił oczekiwań :P Choć wszystko tu było logiczne i wiarygodne, może nawet za bardzo.
    Tim był od walenia po ryju, nie od myślenia. Jako taki wypadł super.

    OdpowiedzUsuń