Włoskie poliziottesco to rzecz szalenie popularna, ale jakoś nigdy nie przekonało mnie na tyle, żeby stać się moim ulubionym gatunkiem filmowym. Oglądam okazyjnie, jeśli zdarzy się taka możliwość. Kanonu nie znam, w temacie mam spore braki, dlatego to, co ostatnio obejrzałem, opisałem w kilku słowach, nie podejmując próby zmuszenia się do napisania czegoś dłuższego. Wiem, że wypadłoby to sztucznie. A tak wypadło krócej i chyba ciekawiej.
"Shoot First, Die Later" (El Verdugo de la Maffia, 1974), reż. Fernando Di Leo
Pierwsze poliziottesco nakręcone przez Fernando Di Leo od czasów słynnej trylogii mediolańskiej, uchodzącej za najlepsze i najbardziej reprezentatywne filmy gatunku. Widoczne silne inspiracje kinem amerykańskim w typie "Francuskiego Łącznika" i "Brudnego Harry'ego", czyli dziełami, które na nowo zdefiniowały film policyjny.
Bohaterem jest policjant Domenico Malacarne (Luc Merenda), będący przeciwieństwem Harry'ego Callahana (który co prawda jest na bakier z prawem, ale służy dobrej sprawie), który jawnie przyjmuje łapówki od przestępców, w zamian przymykając oko na pewne sprawy i przekazując informacje. Jednocześnie uchodzi za niezwykle skutecznego w swoim fachu (czym zyskuje uznanie kolegów i ojca, także pracującego w policji) oraz skromnego, bowiem stroni od mediów, upatrujących w nim współczesnego herosa. W pewnym momencie Malacarne zostaje postawiony w obliczu bardzo poważnych kłopotów - mafia zaczyna eskalować żądania, nie przyjmuje do wiadomości odmowy, wywiera presję na opłacanym przez siebie stróżu prawa. Nie chcąc ugiąć się pod szantażem, Domenico podejmuje niezwykle trudną decyzję niosącą za sobą poważne konsekwencje - rozpoczyna krucjatę przeciwko przestępcom.
Interesująca, stylowa wariacja na temat "brudnych gliniarzy", w której pobrzmiewa antykorupcyjna przestroga i moralizatorstwo. Di Leo pokazał jakie konsekwencje może mieć współpraca z bandytami, jak cienka jest granica między dobrem a złem i jakie negatywne skutki może mieć pójście na kompromisy z własnym sumieniem. Fabuła przemycająca krytykę włoskiego systemu społeczno-politycznego, jest charakterystyczna dla pesymistycznych, wyzbytych złudzeń obrazów lat 70-tych.
Film Di Leo zawiera wszystkie niezbędne elementy typowe dla gatunku - mroczną historię, duże natężenie brutalności, intensywne sceny akcji, szybkie tempo, funkową muzykę autorstwa Luisa Bacalova, stałego współpracownika reżysera oraz życiową rolę Merendy. Mocne kino, niepozbawione elementów humorystycznych rozładowujących napięcie, w którym eskalacja przemocy przypomina niekiedy sceny rzezi. Okrucieństwo form i zachowań nie mających zahamowań bohaterów, potrafiących nawet bez wyraźnego powodu znęcać się nad bezbronnym zwierzęciem. Idealnie skomponowany i zbalansowany, solidny film, który jednak klasykiem nie został.
"Gang War in Milan" (Milano Rovente, 1973), reż. Umberto Lenzi
Debiut gatunkowy kultowego reżysera, który w przeszłości z sukcesami zajmował się innymi gatunkami - między innymi spaghetti westernami, peplum, filmami szpiegowskimi i giallo. Filmowa wprawka poprzedzająca "Almost Human", klasyk kina kryminalno - sensacyjnego we Włoszech. Nieortodoksyjny "policyjniak" skupiający się na walkach toczonych w mediolańskim środowisku przestępczym.
Mediolańscy sutenerzy, którym przewodzi alfons z zasadami, Salvatore Cangemi (Antonio Sabato), prowadzą wojnę z francuskimi handlarzami narkotyków, nie zgadzając się na rozprowadzanie ich towaru na swoim terytorium oraz na krzywdzący podział zysków. Podobne starcie obu nacji pokazał Lucio Fulci w "Contraband", z tą różnicą, że w jego obrazie Włosi byli przemytnikami. Konflikt w zastraszającym tempie zaczyna przybierać na sile - od drobnych zatargów ewoluuje do rozlewu krwi i wymyka się spod kontroli. Żadna ze stron nie zamierza ustąpić, a na wojnie, jak na wojnie - wszystkie chwyty są dozwolone, byle tylko skutecznie pozbyć się konkurencji.
Jak na debiut w kinie policyjnym, film wypada solidnie. Żeby nie było wątpliwości - nie jest to żadne wybitne dzieło, ale trzyma się ram gatunku. Dla Lenziego największe laury za "poliziottesco" miały dopiero nadejść. Brutalna walka, do której policja w ogóle się nie miesza, gdzie na porządku dziennym są strzelaniny, porwania i stosowanie elektrowstrząsów; kobiety, mimo że zajmują się prostytucją, gwałci się, a bywa, że torturuje i oblewa twarze kwasem. Mizoginiczne ukazanie roli kobiet, sprowadzonych do roli przedmiotów. Typowe dla okresu i kraju, w którym film został nakręcony.
Ostra w wymowie rywalizacja dwóch zwaśnionych stron, podszyta kwestiami historycznymi i społecznymi. Akcja toczy się powoli, spowolnienie tempa prowadzi do erupcji przemocy w krótkich, okresowych wybuchach agresji. Dodatkową atrakcją wprowadzającą ożywienie, niczym w rasowym kryminale, są twisty fabularne. Brutalne poliziottesco, wprost dla fanów.
"Street Law" (Il Cittadino si Ribella, 1974), reż. Enzo G. Castellari
Drugie po "High Crime" poliziottesco Castellariego, w którym ponownie w roli głównej wystąpił Franco Nero. Szybkie otwarcie w iście hitchcockowskim prologu, gdzie dochodzi do "trzęsienia ziemi". Brutalna, pełna agresji sekwencja napadu na bank, a następnie ucieczka z miejsca przestępstwa. Ale wbrew pozorom (na co mogłoby wskazywać nazwisko reżysera), nie jest to film akcji made in Italy, a dramat kryminalny, w którym pojawiają się efektowne sceny akcji.
Zwyczajny obywatel Carlo Antonelli (Franco Nero) zostaje porwany przez przestępców, brutalnie pobity, a w końcu porzucony. Ofiara bandytów, okoliczności i systemu, której policja odmawia udzielenia pomocy zasłaniając się brakiem dowodów i biurokratycznymi przepisami. Wzburzony indolencją stróżów prawa Antonelli postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i w pojedynkę wymierzyć sprawiedliwość.
Wymowa filmu jest jasna - krytyka panującego systemu sprawiedliwości - policja ofiary traktuje gorzej niż przestępców; z dużą dawką pogardliwości, jako zło konieczne, nawet wtedy, kiedy otrzyma dowody, nie potrafi bądź nie chce podjąć czynności operacyjnych. Główny bohater przechodzi przemianę, początkowo uchodzi za mięczaka bez silnego charakteru, zaś w obliczu rosnących rozczarowań, zawodów, doznanych upokorzeń i braku skuteczności policji, mężnieje, twardnieje, staje się człowiekiem czynu, bezwzględnym dla tych, których chce ukarać. Staje się kimś w rodzaju miejskiego mściciela.
Stąd nader często pojawia się maniera porównywania filmu Castellariego do powstałego w tym samym roku amerykańskiego hitu - "Życzenie Śmierci" i pojawiające się zarzuty wobec włoskiego reżysera o kopiowanie schematów. A podobno to jednak Castellari nakręcił swój film wcześniej. Oczywiście pewne podobieństwa nasuwają się same. Tak jak w "Życzeniu Śmierci" Nowy Jork urasta do miasta pełnego gwałcicieli i seryjnych morderców, tak oglądając "Street Law" można dojść do wniosku, że Mediolan to prawdziwy raj dla przestępców nie niepokojonych przez policję. Film udany, z dobrym zakończeniem, chociaż daleko mniej efektownym niż prolog, braki te jednak wynagradza stopień dramaturgii i napięcia. Klimatyczny finał uznać można za jeden z najlepszych w gatunku poliziottesco.
vindom
Ja też oglądam okazyjnie i wielu kanonicznych dzieł nie widziałem. Ale te które oglądałem przypadły mi do gustu i utkwiły w pamięci. "Bandyci w Mediolanie" Lizzaniego, "Revolver" Sollimy czy choćby trylogia kryminalna Fernanda Di Leo ("Il Boss" rozgrywa się w Palermo, więc nie jest to do końca 'trylogia mediolańska') - większość tych filmów oglądałem w oryginalnej wersji, ale wbiły mnie w fotel, świetnie się je oglądało po prostu.
OdpowiedzUsuńPowyższe trzy jeszcze przede mną, szczególnie miałbym ochotę na film Castellariego, bo widziałem jego inne polizio, "Il grande racket" (1976) i bardzo mi się podobało.
Revolver to chyba najlepszy film Sollimy.
OdpowiedzUsuń