poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dario Argento - Tenebrae. Krew jak śnieg.


Po nakręceniu drugiej części "Trylogii Trzech Matek", wysmakowanego Inferno, Dario Argento poczuł się zmęczony nie tylko tą historią, ale i ogólnie kręceniem horrorów zbytnio odległych od realizmu, nie podporządkowanych fabule. Tak twierdzi on sam, z historii wiemy jednakże, że do zmiany tematyki i powrotu do bardziej skoncentrowanej formy fabularnej przyczyniło się także niskie zainteresowanie wizjonerskim Inferno, spowodowane po części jego niezrozumiałością dla przeciętnego widza horroru. Te i inne czynniki przyczyniły się do powrotu do giallo, w którym reżyser zawsze czuł się jak ryba w wodzie. W 1982 roku sam gatunek praktycznie nie istniał, lecz, co ważniejsze, stał się ojcem amerykańskiego podgatunku horroru, zwanego slasherem (to slash - ciąć, siekać, rąbać), który zaczął święcić ogromne triumfy nie tylko na amerykańskim rynku, stając się jednym z pierwszych hitów wchodzących właśnie do sprzedaży odtwarzaczy taśm VHS, które spowodowały rewolucję w kinie domowym, porównywalną jedynie z wprowadzeniem kolorowych odbiorników.

Fabuła Tenebrae opiera się na postaci słynnego amerykańskiego pisarza krwawych, mocno seksistowskich thrillerów Petera McNeala (Anthony Franciosa), alter ego Argento (?), który po przyjeździe do Rzymu na promocję swej najnowszej książki, zaczyna być prześladowany przez tajemniczego fana, mordercę, szlachtującego swoje ofiary na podstawie opisów zabójstw z powieści swojego mistrza (slasher spotyka giallo?). Wraz z Peterem mordercę starają się wytropić detektywi Germani (Giuliano Gemma), oraz Altieri (Carola Stagnaro). Pisarzowi w promocji książki towarzyszy wierny agent Bullmer (John Saxon) oraz przyjaciółka Anne (Daria Nicolodi). Wszyscy oni stają się celem zamaskowanego mordercy, który zbrodnie popełnia w wyjątkowo brutalny i krwawy sposób, posługując się brzytwą. Podejrzenia początkowo padają na pisarza, jednak ten ma alibi doskonałe. Rozpoczyna się krwawa rozgrywka.


Dlaczego tak bardzo nienawidzi Pan kobiet, mordując je w swoich książkach, przepełnionych owłosionymi macho; czy pisze pan według ustalonego wzorca, czy tematy podrzuca Panu wydawca? - pyta pisarza podczas wywiadu zaprzyjaźniona dziennikarka w początkowych scenach obrazu. Widz zdaje sobie sprawę, że Argento stawia siebie w głównej roli - artysty naznaczonego piętnem mizoginisty, sadysty i jeden Bóg wie kogo jeszcze, człowieka, który upublicznia poprzez swe dzieła własne lęki i ukryte pożądania. Czy aby tak jest naprawdę? Może to tylko zabawa z widzem, przepuszczona przez charakterystyczne cechy gatunku, w którym to piękne kobiety są najczęstszymi ofiarami? Na często powracające pytanie odpowiedziała kiedyś jego córka Asia, twierdząc, iż tata ma traumę spowodowaną dzieciństwem u boku babci - jedynej kobiety, której szczerze nienawidził, która spowodowała u niego swoistą manię na ich punkcie. Ile w tym prawdy, nie dowiemy się prędko, reżyser na zadane pytanie o przemoc wobec kobiet w jego filmach, najczęściej odpowiada wymijająco, twierdząc iż mężczyzn morduje równie często.


Powrót do estetyki giallo w momencie królowania slasherów okazał się dla Argento strzałem w dziesiątkę; umowność i pewna ironia scenariusza także przyczyniła się do dużej popularności obrazu. Choć mocno realistyczny, opierający się na nieźle prowadzonej fabule, której kolejne wątki stopniowo znakomicie otwierają następujące po sobie obrazy pełne przemocy, obraz Argento ma także kilka scen, w których reżyser za pomocą zmiękczających filtrów kreuje oniryczną atmosferę, ukazując sny mordercy - oto jego mania bierze się z podświadomego lęku przed kobietami, mającego swój początek gdzieś w dalekiej przeszłości. Głównym magnesem przyciągającym całe rzesze fanów horroru są jednak efektownie wykonane zbrodnie: czy to przy pomocy brzytwy czy siekiery, są wspaniale wykonane przez ekipę pod przewodnictwem Giovanniego Corridori (m.in. Zombi 2, czy Contamination). Krew dosłownie leje się strumieniami. Nigdy wcześniej w obrazie Włocha nie było tyle krwi i golizny co w Tenebrae; to nie lata 70-te i "artystyczne gialli" w rodzaju Deep Red, ale dekada później, przepełnione dyskotekowymi rytmami, równie wielobarwne, jeszcze bardziej wyzwolone seksualnie lata 80-te. Niemniej jednak, muzyczny temat Claudio Simonettiego, oparty na wokoderowej repetycji jednego słowa: "paura" (wł. strach), jest równie chwytliwy jak poprzednie ścieżki dźwiękowe do jego obrazów.


Obraz ten pozostaje jedynym chyba tak autoironicznym komentarzem Włocha do własnej twórczości - przy inscenizacji kolejnych scen morderstw reżyser pomiędzy kadrami mruga do widza, igrając z jego przyzwyczajeniami. Oto mieszkające obok siebie przyjaciółki kłócą się zawzięcie, jedna z nich, półnaga, wydaje się idealnym celem mordercy. Kamera porzuca je jednak, wykonując nagle niesamowitą jazdę po ścianie budynku, obserwując wnętrza z każdej strony, "wchodząc" do pokoju drugiej z kobiet, która przygotowuje się do snu - podczas przebierania się, brzytwa mordercy rozcina jej śnieżnobiałą koszulę zabarwiając ją na czerwono; gdy myślimy, że to koniec całej sceny, druga z kobiet, zaintrygowana hałasem, postanawia sprawdzić, co dzieje się w mieszkaniu piętro niżej. Zabójca rozbija brzytwą żarówkę i atakuje kobietę. Również finał reżyser rozegra w podobny sposób, stopniowo ukazując widzowi tożsamość mordercy, choć rozgrywając go wieloplanowo, to z dramaturgiczną precyzją.

haku




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz