Pierwszy obraz Masahiro Shinody jaki widziałem to "Pale Flower". Zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że postanowiłem obejrzeć kolejny wyreżyserowany przez niego film. Wybór padł na "Samurai Spy" (1965), stanowiący połączenie kina samurajskiego ze szpiegowskim. Samurajowie to nie jest gatunek, który jakoś szczególnie lubię, właściwie, jeśli mnie pamięć nie myli, to liczbę widzianych tytułów o japońskich mistrzach oręża mógłbym zliczyć na palcach obu rąk i i wcale nie musiałyby to być ręce z kompletem palców. Wszystkiego raptem kilka pozycji.
Akcja "Samurai Spy" osadzona została na początku XVII wieku w pierwszych latach panowania Szogunatu Tokugawa. A dokładniej rzecz biorąc w schyłkowym okresie czternastu lat rozciągających się między bitwą pod Sekigaharą, w wyniku której klan Tokugawa rozbił klan Toyotomi, zapewniając sobie dominującą pozycję, a oblężeniem Osaki w 1614 roku zakończonym ostatecznym zmieceniem rywala z powierzchni ziemi przez Tokugawa, co umożliwiło im przejęcie kontroli nad Japonią. Czternaście lat przyniosło przymusowe zawieszenie broni, ale perspektywa kolejnego konfliktu wydawała się tylko kwestią czasu, zwłaszcza, że ani jedni ani drudzy nie marnowali czasu, dalej walczyli, ale zupełnie innymi metodami, chciałoby się powiedzieć - metodami nietradycyjnymi. Kraj stał się areną działalności zwalczających się grup szpiegowskich. Tajnym agentom klanu Tokugawa przewodzili Tatewaki Koriyama i Sakon Takatani, a szefami siatki szpiegowskiej Toyotomi byli Shigeyuki Koremura i Takanosuke Nojiri.
Nastały bardzo niepewne czasy, wspomnienia wielkiej bitwy ciągle były żywe, pojawiło się wielu zdeklasowanych samurajów, znajdujących zajęcie i sposób zarobkowania w napadach na bezbronną ludność. Napięcie towarzyszyło wzajemnej podejrzliwości. Nikt nikomu nie ufał, wszędzie doszukiwano się spisków i wpływów szpiegów. Zawierane sojusze okazywały się nietrwałe, feudałowie mający znaczenie na scenie politycznej lawirowali, starając się zyskać jak najwięcej korzyści, dlatego bardzo często zmieniali strony konfliktu. Lojalność zachowywali tylko wobec samych siebie. Zadaniem tajnych agentów było przemierzanie kraju, zbieranie informacji na temat rywala oraz baczna obserwacja posunięć feudałów, aby dowiedzieć się, kogo będą popierać w wypadku wojny.
Gdzie dwóch się bije, tam pojawia się i trzeci. Oprócz zwaśnionych Tokugawów i Toyotomich, toczących między sobą swoistą zimną wojnę, istniał trzeci klan - Klan Sanada, formalnie neutralny, nieopowiadający się za żadną ze stron. Ponieważ fabuła filmu jest bardzo zawiła, bardzo łatwo się pogubić w natłoku informacji, dotyczących czy to osób, czy to wydarzeń i związków między nimi, ograniczę się do krótkiego zarysu sytuacji. Głównym bohaterem "Samurai Spy" jest Sasuke Sarutobi, tajny agent klanu Sanada. Podróżując po Japonii, zdobywa masę informacji, które następnie przekazuje swemu panu, Yokimurze Sanadzie, uważnie studiującemu dokumenty i rozważającemu, po której stronie powinien się opowiedzieć. Czy dochować formalnie wierności Toyotomim, czy przejść na stronę Tokugawów. Klan Sanada wyraźnie wyłamywał się z obowiązującego schematu polegającego na zawiązywaniu chwilowych pragmatycznych sojuszy. Podczas jednej z kolejnych misji Sasuke Sarutobi przypadkowo spotyka przyjaciela, Mitsuakiego, podwójnego agenta pobierającego pieniądze od obu klanów, który niespodziewanie wyjawia, że Tatewaki zdradził i zamierza przejść na stronę stronnictwa z Osaki (siedziba Toyotomi), oddając im listę szpiegów Tokugawy. Zachowujący bezstronność, podobnie jak jego pan, Sasuke zostaje wciągnięty w rozgrywkę między rywalizującymi grupami, której finał może zmienić układ sił politycznych w państwie.
Kontekst historyczny zostaje silnie uwypuklony, ale w taki sposób, że nawet ktoś zupełnie niezorientowany w historii Japonii będzie w stanie zrozumieć o co chodzi w przedstawionych wydarzeniach. Przynajmniej w kwestii podstawowej, bowiem jasnym jest, że istnieją dwa stronnictwa walczące o władzę. Tutaj nie ma większych problemów, takowe pojawiają się, gdy dochodzi do wprowadzenia kolejnych postaci. Jest ich tak dużo, są tak bardzo ruchliwe, a przy tym tak często zmieniają stronnictwa, że nie sposób za nimi nadążyć. Sam kilkakrotnie w trakcie seansu łapałem się na tym, iż zupełnie straciłem rozeznanie kto jest kto, komu jakie przyświecają intencje i w końcu kto jaką dokładnie pełni rolę. Podobno jednak Shinoda świadomie wprowadził taki zabieg - chociaż bywa to bardzo irytujące - by pokazać człowieka zagubionego, który nie wie, jak potoczy się historia i jakie będzie mieć zakończenie. Rzeczywiście Sasuke ma problemy z określeniem swojej sytuacji, w poszukiwaniach niczym prawdziwy detektyw będzie musiał przejść przez labirynt zdrad, podstępów, machinacji, gry pozorów i mylnych tropów czy knowań przybierających fałszywe tożsamości podwójnych agentów. Pod tym względem wędrówka Sasuke przypomina wędrówkę Dantego po kolejnych kręgach piekieł.
Sasuke Sarutobi równie dobrze mógłby być bohaterem któregoś z westernów Sergia Leone. Małomówny, wyalienowany, pochłonięty obsesją, przestrzegający kodeksu samurajskiego typ szpiega, który potrafi oddzielić prywatne przekonania od powierzonych obowiązków. Przyzwyczajony do panującego od kilkunastu lat pokoju nie chce kolejnego konfliktu. Niemniej swoje obowiązki wypełnia wzorowo, nie angażuje się, zachowuje pozycję obserwatora. I tak też w istocie jest pokazywany. Niby jest głównym bohaterem filmu, ale znacznie częściej wydaje się być widzem niż uczestnikiem wydarzeń. Funkcjonuje jako swego rodzaju katalizator dla postaci drugoplanowych. Poszukiwania ukrywającego się Tatewakiego są momentami bardzo pasywne, zbudowane z wielu pojedynczych scen, w których czeka się, aż coś się w końcu wydarzy. Zaczyna przybywać trupów, a poddany presji ze strony bezwzględnego Sakona Takataniego oraz wysłanników Toyotomi i dodatkowo ścigany przez lokalnego feudała sędziego Genba Kuni, kierującego się własnym interesem niż wymogami prawa, jako fałszywie podejrzany o dokonanie morderstw, Sasuke łamie własne postanowienia i dokonuje niełatwego wyboru, komu udzielić pomocy. Jednocześnie zachowuje lojalność wobec macierzystego klanu i w przeciwieństwie do bohatera "Yojimbo" Kurosawy nie gra na dwie strony, nie podejmuje prób manipulowania sytuacją, aby przyspieszyć konflikt i aby Tokugawa i Toyotomi wzięli się za łby. Poza tym obie frakcje nie potrzebują do tego zachęty, wszak wojna wisi w powietrzu, czuć ją wyraźnie, staje się głównym przedmiotem rozmów. Jakiegokolwiek nie poruszyć tematu i tak skończy się na rozważaniach o wybuchu walk. Pytanie brzmi nie czy, ale kiedy? Bo jest to tylko kwestia czasu. Atmosfera podejrzliwości, niedopowiedzeń tworzy gęsty, zimnowojenny klimat.
Kostium historyczny i opowieść o samurajach to tak naprawdę tylko metafora odnosząca się do czasów, w których "Samurai Spy" został nakręcony, a był to sam środek zimnej wojny, kiedy wydawało się, że świat stanął u progu wojny atomowej. Sasuke, albo szerzej klan Sanada, symbolizuje współczesną Japonię uwikłaną w zmaganiach między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, które do tego stopnia spolaryzowały scenę polityczną, że praktycznie niemożliwe było zachowanie neutralności bądź lawirowania między obiema stronami. Z grubsza rzecz biorąc wybór ograniczał się do opowiedzenia się za jedną ze stron. Shinoda poddaje analizie społeczne zachowania, ukazuje zagubienie ciężko doświadczonego niedawną wojną światową kraju znajdującego się w stanie zagrożenia, na terenie którego działają rywalizujące siatki szpiegowskie, próbujące wpływać na destabilizację i przeciągnąć na swoją stronę.
Z dzisiejszej perspektywy film stał się politycznie nieaktualny, przekazywane treści uległy dezaktualizacji. O ponadczasowej wartości filmu Shinody świadczy zupełnie co innego. Po pierwsze - intryga, mimo znacznego stopnia zagmatwania, dobrze oddaje to, co stanowi sedno dla gatunku kina szpiegowskiego, wzmocnionego widocznymi inspiracjami i próbą zdyskontowania popularności serii o najsłynniejszym agencie Jej Królewskiej Mości, tyle że udrapowanymi w historyczne szaty, za którymi tkwią samurajskie miecze. Po drugie - zdjęcia autorstwa Masao Kosugiego. Wizualny artyzm najwyższej klasy. Stylizacja poszczególnych kadrów wypływająca z tradycji malarskich, widowisk teatralnych oraz ekspresjonizmu niemieckiego tworzy oszałamiające efekty. Niekonwencjonalne ustawienia kamery, silne kontrastowanie czerni i bieli, oświetlenie przesłaniające istotne elementy, ukrywanie twarzy postaci z jednoczesnym maksymalnym oddaniem detali, klimatu i cech typowych dla epoki, w której rozgrywa się akcja. Masa zapadających w pamięć scen, jak chociażby zrealizowana z epickim rozmachem otwierająca scena bitewna, niestety bardzo krótka, lecz dobrze wprowadzająca do filmu, albo sceny pojedynków szpiegów, w tym również finałowa. Piękna, zarazem nakręcona w sposób nieortodoksyjny, nowoczesny, jak przystało na przedstawicieli japońskiej nowej fali wprowadzających postęp do kina. W "Samurai Spy" nie stanowią one centralnego punktu zainteresowania, są jedynie częścią składową całości. Finałowy pojedynek zostaje przesłonięty oczom widza, ukazany z dalekiej perspektywy bądź okresowo przesłonięty przez mgłę. Podobne rozwiązanie formalne znalazło zastosowanie przy pokazaniu walki szpiegów Tokugawy z żołnierzami lokalnego sędziego. Z kolei pojedynek Sasuke z Takatanim traci na intensywności i jego przebieg może wzbudzić wśród widzów duże rozczarowanie. Brakuje w nim efektywności, choć ta pojawia się w niektórych sekwencjach pokazujących sprawność tajnych agentów. Są te elementy ekwilibrystyki gimnastycznej, jaką do perfekcji doprowadził w swoich filmach Jackie Chan. Ale w tym wypadku, jako że film powstał w latach 60-tych, twórcom należą się słowa uznania. Walory artystyczne w pełnej krasie, ale nienachalne, zwłaszcza, że większość filmu pozostaje zdecydowanie bardziej kameralna.
Bardzo przyjemna rzecz, nie tylko dla miłośników kina samurajskiego i szpiegowskiego. Dobrze skomponowana historia nadająca pozory autentyczności zupełnie fikcyjnemu epizodowi historycznemu, z którego można dowiedzieć się tego i owego o kulturze japońskiej oraz naturze człowieka w ogólności, bez podziału na strefy geograficzne. Nawet w najgorszych, bardzo niepewnych czasach jest miejsce dla ludzi przyzwoitych, dla których takie pojęcia jak honor, lojalność i przyjaźń mają wartość, nie uchodzą za puste frazesy.
Masahiro Shinoda to kolejny twórca, którego filmy chciałbym poznać, bo niestety jeszcze żadnego nie widziałem. Zarówno "Samurai Spy" jak i "Pale Flower" trafiają na listę moich poważnych zaległości filmowych.
OdpowiedzUsuńDo tej listy warto dopisać "Double Suicide" (1969) i "Silence" (1971). Tych nie miałem okazji jeszcze zobaczyć, choć słyszałem wiele dobrego. Także też warto zapoznać. Problem jedynie w dostępności.
UsuńNo właśnie, filmy włoskie czy francuskie są znacznie łatwiej dostępne niż japońskie. A szkoda, bo ja bardzo lubię filmy samurajskie. Te które widziałem (Kurosawa, Kobayashi, Okamoto) bardzo przypadły mi do gustu.
UsuńShinoda w latach 70. stworzył taką niby-trylogię historyczną, na którą składają się wspomniane przez Ciebie "Milczenie", a także "Himiko" (1974) i "Pod rozkwitającymi wiśniami" (1975).
Latom 70-tym jego twórczości aż tak się nie przyglądałem. Niemniej dzięki za podanie kolejnych tytułów. Z pobieżnej lektury opisów zanosi się, że będzie na czym oko zawiesić, jeśli uda się dotrzeć do nich.
Usuń,, Piękno i ból'' ... widział ktoś?
OdpowiedzUsuńTen tytuł ...
Ja nie widziałem
UsuńSam tytuł może być błędny. Pamiętam, że kiedyś chciałem obejrzeć "Udrękę i ekstazę", bo fajny tytuł. A to się okazało że to jakieś nudy, bodajże biografia Michała Anioła :D :D
OdpowiedzUsuń