wtorek, 11 marca 2014

Kino japońskie lat 60. w Trzech Aktach


Krótkie omówienie trzech filmów charakterystycznych dla kina japońskiego lat 60-tych, autorstwa Masahiro Shinody, Kinjiego Fukasaku i Yasuharu Hasebe. Krótkie także dlatego, że w przypadku tych tytułów bardziej odpowiednie było skondensowanie treści do najistotniejszych kwestii niż rozpisywanie się i zanudzanie rozległym tekstem.


"Pale Flower" (1964)
 

Klasyk japońskiego kina gangsterskiego wyreżyserowany przez Masahiro Shinodę, czołowego przedstawiciela tak zwanej japońskiej nowej fali, nurtu popularnego w latach 60-tych. Stylowy, czarno-biały portret brutalnego świata yakuzy o nihilistycznej wymowie. Zwolniony z więzienia zabójca Muraki, pracujący dla jednego z gangów, udaje się do nielegalnego salonu, gdzie poznają tajemniczą Saeko, która, grając na bardzo wysokie stawki, zatraca się w hazardzie.

Obojętny na otaczający go świat, zimny i wyobcowany, traci ostatnie złudzenia na wieść, że szef gangu zawarł sojusz z konkurencją i w związku z czym jego usługi nie będą więcej potrzebne. Podobnie jak dziewczyna, stara się zagłuszyć pustkę i towarzyszącą życiu nudę w grach karcianych. Nawiązują relację, która początkowo wydaje się być dla obojga wybawieniem, ale z biegiem czasu przeradza się w destrukcyjny związek, kierując ich bezpowrotnie na drogę ku zatraceniu. To jeden z tych filmów, gdzie lepiej nie zdradzać za dużo, inaczej można zrujnować przyjemność oglądania. Najlepiej jeśli każdy na własną rękę zdecyduje się go odkryć.

"Pale Flower" to ofiara cenzury, taki japoński "półkownik", który przez kilka miesięcy miał problemy z dystrybucją, bowiem twórców oskarżono o to, że nadmiernie promują hazard. Surowy, ciężki klimat, gęsta, niemal duszna atmosfera, esencja minimalizmu formy przy maksimum treści. Gangsterski film nowofalowy - mieszanka nowoczesnego kina gatunkowego z bezkompromisowym kinem artystycznym - bez nadmiernej przemocy i szybkiego tempa. Smutna akceptacja bezcelowości nic nie znaczącego życia - gorzki obraz upływającego czasu. Poniekąd, można "Pale Flower" odczytać jako nihilistyczną interpretację sytuacji, w jakiej znalazła się Japonii w okresie zimnej wojny.


"Black Lizard" (1968)


Kinji Fukasaku jako reżyser zapamiętany został z  filmów o yakuzie i samurajach, czyli z tego, co Japończycy w kinie lubili najbardziej. "Black Lizard" to absurdalnie dziwaczny, ekstrawagancki, satyryczny kryminał, garściami czerpiący z literackiego dorobku takich tuzów jak sir Arthur Conan Doyle czy Ian Fleming. Rzecz straszliwie komiksowa, psychodeliczna - kto widział "Casino Royale" (1967), ten wie czego można się spodziewać - i szokująco przewrotna. Scenariusz oparty został na scenicznej adaptacji powieści Edogawy Rampo dokonanej przez Yukio Mishimę, jednej z najważniejszych osób w kulturze japońskiej okresu powojennego, który sam zresztą dostał epizodyczną rólkę.

Błyskotliwy detektyw Akechi, wzorowany na Sherlocku Holmesie, zajmuje się sprawą tytułowej Czarnej Jaszczurki, wyrafinowanej mistrzyni zbrodni, posiadającej niecodzienne zamiłowanie do wspaniałych, bezcennych klejnotów oraz lalek wykonywanych z zabalsamowanych zwłok osób, które uznaje za niezwykle piękne; aby utrwalić to piękno, mogące zostać nagryzione zębem czasu, zabija je, uwieczniając na zawsze. Rolę Jaszczurki odgrywa mężczyzna, Akihiro Maruyama, najsłynniejszy japoński aktor drag queen, wcielający się w role kobiece, w czasie kręcenia filmu związany ze scenarzystą. Wiem, jak to brzmi, ale w końcu to Japonia, co powinno wystarczyć za tłumaczenie. Owa Czarna Jaszczurka to swoiste połączenie Moriarty'ego i Ireny Adler, jeśli trzymać się stylistyki Sherlocka Holmesa.

Konfrontacja, a następnie rozgrywka pomiędzy posiadającymi filozoficzne zacięcie bohaterami, nabiera cech intelektualnego pojedynku wielkich umysłów - świetna scena gry w karty sfilmowana od dołu przez szklany stolik - które dorównują sobie przebiegłością, znajomością rywala, umiejętnością przewidzenia jego ruchów i wyprowadzenia kontr-posunięcia prowadzącego do pokrzyżowania szyków, co automatycznie czyni je pokrewnymi duszami. Czarna Jaszczurka to także przykład ambiwalencji uczuć - bohaterka z jednej strony kocha Akechiego jako mężczyznę, z drugiej nienawidzi jako równorzędnego rywala. Akcja filmu bardzo soczysta, typowa dla "pulp movie", pełna nieścisłości, dziur w fabule i braku logiki następujących wydarzeń. Mimo że "Black Lizard" jest ostentacyjnie kiczowaty, przesadzony i niespecjalnie oryginalny, to jest też niezwykły, zawiera wiele wspaniałych scen, a co ważniejsze, porusza sporo charakterystycznych dla kultury japońskiej motywów - sadyzmu, męczeństwa, niespełnionej miłości oraz obsesji na punkcie piękna i śmierci.


"Black Tight Killers" (1966)



Japońska odpowiedź na Bondomanię ogarniającą świat wraz z pierwszymi filmami o przygodach najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości. Kryminał o parodystycznym wydźwięku nakręcony przez debiutującego w roli reżysera Yasuharu Hasebe, długoletniego współpracownika Seijuna Suzukiego.

Fotograf wojenny Hondo leci z Wietnamu na krótki urlop do Japonii, w samolocie poznaje uroczą stewardesę Yuriko. Od pierwszego spotkania iskrzy między nimi, wspólnie udają się do restauracji na randkę, gdzie zauważają przyglądającego się im mężczyznę. W zaułku Hondo ponownie trafia na nieznajomego, jednak nie zdąży z nim porozmawiać, bowiem mężczyzna zostaje zamordowany przez ubrane na czarno kobiety. Hondo próbuje z nimi walczyć, ale szybko zostaje obezwładniony. Wezwana na miejsce policja aresztuje go pod zarzutem morderstwa, on jednak wychodzi na wolność, postanawiając dowiedzieć się kto i dlaczego uprowadził Yuriko. W trakcie poszukiwań na jego drodze ponownie stają zabójczynie w czarnych rajtuzach. A sprawa porwania stewardessy ma związek z ukryciem złota przez ojca Yuriko w czasie II wojny światowej, który to skarb teraz chcą zagarnąć przestępcy.

Film lekki i absurdalny, a jednak zaliczony do gatunku "pink violent", w którym Hasebe w latach 70-tych odnosił największe sukcesy. Jako komediowe odniesienie do cyklu o Jamesie Bondzie, szczególnie zaś do "Goldfingera", wszystkie sceny przemocy były umowne, mocno przerysowane, trudno dopatrzeć się w nich tej zwierzęcej brutalności, które kwalifikowałyby ten film do włączenia do wspomnianego gatunku. "Black Tight Killers" estetycznie znacząco odbiega od późniejszych filmów Hasebe.

Tytuł nawiązuje do drugoplanowych bohaterek - sześciu kobiet ninja pracujących pod przykrywką jako tancerki w nocnym klubie. Arsenał umiejętności i gadżetów agent 007 mógłby im tylko pozazdrościć - zabójcze płyty winylowe, oślepiająca guma do życia, śmiercionośne ostrza ukryte w metrówkach, albo noże umieszczone w niewinnie wyglądających szczotkach do włosów. Czego tam nie ma! Całość można streścić w jednym zdaniu - sexy dziewczyny robią złe rzeczy. Totalny luz, stylizowany, komiksowy świat, psychodeliczne pomysły, mocno rozrywkowy klimat i kapitalne zdjęcia wynagradzają błędy wynikające ze słabości fabuły.  Sporo w tym wszystkim przesady, ale tworzącej jakże urokliwą całość.



3 komentarze :

  1. Zawsze przecieram oczy ze zdumienia, gdy trafiam na informacje o japońskich filmach sprzed lat 90', w których nie ma wielkich potworów, mutantów czy UFO :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od czasu do czasu uda się znaleźć właśnie coś takiego bez tych stworów. Chociaż o UFO w kinie japońskim nie słyszałem, ale może to dlatego, że słabo je znam. "UFO kontra Samuraj. Ostatnie starcie na Okinawie" :-D

      Usuń
    2. Było, było. W co drugim filmie z Godzillą się pojawiają kosmici, ale i bez Godzilli też się zdarzało, np. "Mysterians".

      Aż sprawdziłem tytuł xD Bo w sumie w ich przypadku wszystko jest możliwe i już chyba niewiele mnie zaskoczy.

      Usuń