wtorek, 21 stycznia 2014

Agatha Christie. Ekranizacja "Dziesięciu Murzynków" raz jeszcze


Tak się złożyło, że ostatnio trafiła się okazja, by obejrzeć kolejną filmową adaptację jednej z najsłynniejszych książek Agathy Christie funkcjonującej pod tytułami "Dziesięciu Murzynków" i "I nie było już nikogo". Klimatyczna i ciekawa - tak w skrócie można określić "Desyat Negrityat" wyreżyserowany przez Stanisława Govorukhina, uchodzącego za specjalistę w gatunku thrillera oraz filmu kryminalnego.

Radziecka wersja "Dziesięciu Murzynków" nakręcona w 1987 roku to jedna z mniej znanych ekranizacji tej powieści, podobnie jak amerykańskie kuriozum powstałe dwa lata później, w którym akcja została przeniesiona na afrykańską sawannę, a wystąpił w niej brat Sylvestra Stallone, Frank, jeszcze bardziej aktorsko nieutalentowany niż odtwórca roli Rambo. O wersji hinduskiej wypada wspomnieć jedynie z kronikarskiego obowiązku, bowiem łączy ona w sobie charakterystyczne dla kinematografii tego państwa elementy musicalu, co siłą rzeczy musi dawać tragikomiczny efekt. I dlatego mnie jako fanowi gatunku najzwyczajniej szkoda czasu na takie egzotyczne eksperymenty. Kiedy myślę o tym filmie, staje mi przed oczami scena, w której morderca nim zabije kolejną ofiarę obowiązkowo śpiewa z nią piosenkę i tańczy, dopiero później bierze się do rzeczy. Wolę nie sprawdzać, czy coś takiego się tam naprawdę pojawia, czy może nie mam racji.

Aha, w ramach ciekawostki - w latach 80. powstała podobno parodia pornograficzna zatytułowana "Ten Little Maidens". Tak się zastanawiam, czy tam akurat czarnym charakterem, mordercą nie był przypadkiem impotent?


Film autorstwa Govorukhina najwierniej trzyma się literackiego pierwowzoru. W scenariuszu nie dokonano praktycznie żadnych poważniejszych zmian odnośnie miejsca i czasu akcji, bohaterów, ich pochodzenia oraz zbrodni, jakie popełnili, nawet zakończenie zaczerpnięto z powieści, a nie jak w adaptacjach amerykańskich i brytyjskich ze sztuki teatralnej Agathy Christie, całkowicie zmieniającego wydźwięk utworu. Dzięki temu "Desyat Negrityat" nabiera bardziej ponurego, wręcz nihilistycznego charakteru, a finał staje się niezapomniany.

Fabułę wzbogacono jednak o pewne oryginalne elementy wprowadzając dość intensywną scenę miłosną między dwojgiem bohaterów oraz retrospekcje, raz czarno-białe, innym razem kolorowe, które stale powracają w myślach, przypominają o niechlubnych kartach z przeszłości, prowadząc do pojawienia się długo skrywanych wyrzutów sumienia. Wraz z nimi w obliczu strachu spowodowanego niechybnie zbliżającą się śmiercią u większości postaci wystąpiła autentyczna skrucha i żal za popełnione czyny.

"Desyat Negrityat" odchodzi od koncepcji filmu stricte kryminalnego w stronę niepokojącego thrillera psychologicznego idealnie łączącego suspens z poczuciem permanentnego zagrożenia. Charakterystyczne, że reżyser zdecydował się zrezygnować z tej specyficznej, subtelnej nuty humorystycznej, preferując nadanie wydarzeniem większej powagi i chłodu. Bohaterowie zachowują się paskudnie, niczym zwierzęta w potrzasku próbują walczyć o przetrwanie, ale w obliczu narastającego zagrożenia zrzucają maski, okazują słabość, własną bezsilność, w końcu z rezygnacją akceptują swój los.

Znakomite, nastrojowe zdjęcia kręcone wyspach na Krymie oraz dominujące wyblakłe, jakby nasycone szarością, kolory podkreślają przygnębiającą, depresyjną, pełną apatii, niemal cmentarną atmosferę. Tutaj od pierwszej sceny czuć, że śmierć wisi w powietrzu, zaś postaci biorące udział w wydarzeniach skazane na klęskę.

Typowe kino rozrywkowe bez specjalnych aspiracji artystycznych, choć o smutnym przesłaniu. Dla zainteresowanych tematyką ekranizacji powieści Agathy Christie pozycja obowiązkowa.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz