środa, 21 sierpnia 2013

Marvin Albert - Tony Rome


Nie czytałem żadnej z powieści napisanych przez Marvina Alberta, jednego z tych amerykańskich pisarzy, którego dorobek doczekał się adaptacji filmowych. Albert ma na swoim koncie między innymi trzyczęściową serię o prywatnym detektywie z Miami, Tonym Rome. Na ekran dwie pierwsze części cyklu przeniósł Gordon Douglas, w obu przypadkach główna rola przypadła Frankowi Sinatrze. Niemniej jeśli książki Alberta są na tym samym poziomie, co filmy nakręcone na ich podstawie, to nie najlepiej o nich świadczy.

Mogłoby się wydawać, że Sinatra, skądinąd całkiem dobry aktor mający za sobą występy choćby w "Stąd do wieczności" (1953) i "The Manchurian Candidate" (1962), nie wspominając o iluś tam musicalach, powinien sobie poradzić i stworzyć mocny, przekonujący obraz prywatnego detektywa, dobrze znany z kina noir. Tymczasem nic bardziej mylnego - zarówno w "Tony Rome" (1967) i nakręconym rok później "Lady in Cement" Sinatra nie podołał zadaniu, wypadł bardzo przeciętnie. Problem z Sinatrą jest taki, że jednocześnie chciał być Sinatrą i Bogartem, co nijak nie dało się pogodzić i wywołało raczej mizerne efekty. Niestety, brakowało mu charyzmy na miarę tej, jaką prezentował jego przyjaciel, zapamiętany z ról Sama Spade'a czy Philipa Marlowe'a.


"Tony Rome" powstał na bazie "Miami Mayhem" i jako film detektywistyczny pozostaje jedynie dziełem poprawnym i nic ponadto. Choćby nie wiem jaką miarę przykładać, nijak nie można go uznać za klasyka gatunku. Podobnie jest z kreacją Sinatry. Scenariusz filmu trzyma się sztywno reguł gatunku - jest wszystko to, co być powinno: detektyw, który wpada w kłopoty, choć wcale się o to nie prosi, z pozoru łatwa sprawa, która okazuje się być znacznie bardziej skomplikowana niż można było sądzić, a na dodatek odsłania więcej niż chcieliby wszyscy z nią związani, bohater kilka razy narażony jest na niebezpieczeństwo, spotyka zarówno ludzi porządnych jak i zwyczajne kanalie, a także życiowych wykolejeńców niegdyś dobrze się zapowiadających, intryga się komplikuje, lecz nieustannie wiedzie ku rozwiązaniu. "Tony Rome" wszystko to w sobie zawiera i od innych podobnych produkcji różni się tym, że rozgrywa się w słonecznym Miami, choć i tak z uwagi na to, że jest to dość stary film sporo scen zamiast w naturalnych plenerach kręcono w studio, zaś protagonista jest kimś w rodzaju playboya mieszkającego na małym jachcie i trwoniącym pieniądze na hazard, z wyjątkiem tego, że nie popija whisky, tylko Budweisera.

W dość nietypowej roli pokazał się Richard Conte, znany głównie z pamiętnego występu w "Ojcu Chrzestnym" jako  Don Barzini, który zagrał poczciwego oficera z wydziału zabójstw, a przy okazji jednego z przyjaciół głównego bohatera. I to też była typowa dla tego nurtu kreacja. Największe wrażenie dla oka robi jednak obsada żeńska - Jill St. John (dziewczyna Bonda z "Diamenty są wieczne"), Sue Lyon ("Lolita", "Noc Iguany") oraz Gena Rowlands ("Gloria"). 


O ile "Tony Rome" można było uznać za średni film detektywistyczny, o tyle kontynuacja przygód tego bohatera w kolejnej odsłonie zatytułowanej "Lady in Cement" bardzo blisko do miana nieporozumienia. Kłania się tutaj, zachowując rzecz jasna pewne proporcje, przypadek Roberta Mitchuma grającego Philipa Marlowe'a, pierwszy film był udany, o drugim lepiej zapomnieć. "Lady in Cement" to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem, co chwilę można zadawać sobie pytanie: Ale o co chodzi? Intryga nudna, infantylna, dziurawa, szybko wypada z pamięci. Masa błędów, chybionych ujęć, kwestii, pomysłów wykorzystanych w filmie, pewnie za sprawą Sinatry, który starał się nadać zbyt lekką, komediową atmosferę, co doprowadziło do tego, że film ma posmak taniej groteski. I może właśnie poziom tej produkcji stał się główną przyczyną dla której nie zamknięto cyklu trzecim filmem.

Obsada w porównaniu do pierwszej części cyklu o Tonym Rome wypada słabo. Sinatra i Conte odzyskali swe role, zaś do grona aktorskiego dołączyli Dan Blocker ( Eric "Hoss" Cartwright z "Bonanzy"), który miał być kimś w rodzaju trochę bardziej elokwentnego Moose'a Malloy z "Żegnaj laleczko" Chandlera, lecz swoim występem dopasował się ogólnie rzecz biorąc do poziomu całego tego filmowego bałaganu, choć nie można odmówić mu komediowego zacięcia. Główną rolę kobiecą powierzono Raquel Welch, celowo piszę powierzono, bo jej okresowe pojawianie się w "Lady in Cement" i prezentowanie wdzięków w kusym ubiorze nic wspólnego z grą aktorską nie miało. Welch ładnie się prezentowała i tyle. Że tak sobie sparafrazuję klasyka - gwiazda filmowa o talencie kelnerki.

W kategorii filmowych amerykańskich prywatnych detektywów Tony Rome nie umywa się do konkurencji, zwłaszcza, że Sam Spade, Philip Marlowe czy nawet Lew Archer bardzo wysoko umieścili poprzeczkę. Na możliwości Sinatry/Rome'a może nawet nazbyt wysoko. Oni są w panteonie, on nie będzie nigdy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz