O "Darker than Amber" (1971) zdają się pamiętać już chyba tylko recenzenci starej daty oraz fani twórczości Johna D. MacDonalda, bowiem to właśnie na jego książce został oparty scenariusz tego filmu. John D. MacDonald jest uznanym pisarzem z gatunku literatury kryminalnej i sensacyjnej, zapamiętanym głównie z The Executioners, które doczekało się dwukrotnej adaptacji filmowej jako "Cape Fear" oraz cyklu o Travisie McGee.
W zamierzeniach "Darker than Amber" miało być pierwszym z serii filmów o McGee, lecz w ostatecznym rozrachunku stało się jedynym poświęconym temu literackiemu bohaterowi. Dzieło Roberta Clouse'a, który kilka lat później zasłynął reżyserią "Wejścia Smoka", dzięki czemu okrzyknięto go specjalistą od filmów typu kung-fu, pozostaje bardzo mało znanym filmem, do czego przyczyniło się bardzo krótkie wyświetlanie w kinach, a następnie ograniczona emisja w telewizji. Nie jestem pewien, ale w polskiej telewizji chyba w ogóle nie był pokazywany. Nie doczekał się chyba również wydania na DVD. Generalnie rzecz biorąc "Darker than Amber" pozostaje trudny do namierzenia, jednakże znalezienie go w odmętach sieci nie jest niemożliwe i właśnie ze względu na to w pewnych kręgach cieszy się reputacją filmu kultowego.
Scenariusz dość wiernie trzyma się fabuły literackiej, mimo to film jako taki pozostaje typowym kryminałem, w którym główny bohater - detektyw przypadkiem i wbrew własnej woli angażuje się w sprawę, ratuje kobietę, z którą następnie nawiązuje romans, zostaje przez nią opuszczony, ona zostaje zabita, zaś on zyskuje w ten sposób moralne prawo do zemsty, ściga podejrzanych, następnie dopada ich i w końcowej scenie wymierza sprawiedliwość. Ale w tego typu filmach nie ważna jest struktura, tylko atmosfera i postaci bohaterów. A tym trudno coś zarzucić, szczególnie, że stanowią największą wartość produkcji.
Akcja nie została umiejscowiona ani w obskurnym i mrocznym Los Angeles znanym z kart powieści Chandlera ani w Nowym Jorku, a na słonecznej Florydzie w Fort Lauderdale, co dodaje atmosferze nuty frywolności. Przy czym warto nadmienić, że miejsce akcji nie zostało ograniczone wyłącznie do roli dekoracji. Gorąca atmosfera Florydy w specyficznym południowo amerykańskim klimacie urasta niemal do rangi jednego z bohaterów filmu. Użyte w poszczególnych scenach zróżnicowane lokacje, od zapuszczonych nabrzeży po ekskluzywne hotele i statki rejsowe, dodają charakteru, pogłębiają poczucie realizmu.
Dobrym wyborem reżysera było powierzenie głównej roli Rodowi Taylorowi, charakterystycznemu aktorowi specjalizującemu się, z uwagi na warunki fizyczne, w rolach żołnierzy o kamiennym obliczu. W "Darker than Amber" wypadł więcej niż poprawnie, tworząc postać wrażliwego nie tyle detektywa, bo sam McGee nie uważa siebie za klasycznego detektywa, co bardziej śledczego, z dużym poczuciem humoru, nie tak cynicznie nastawionym do świata jak Philip Marlowe czy Sam Spade, dodając temu błędnemu rycerzowi uroku oraz młodzieńczej witalności. McGee, który, jak twierdzi, zajmuje się znajdowaniem zagubionych rzeczy, jest dobrze sytuowanym nieco ekscentrycznym typem zamieszkującym w luksusowej barce, zaś na lądzie poruszającym się Rolls-Roycem, pieszczotliwie nazywanym "Miss Agnes".
W pozostałych rolach również obsadzono aktorów drugoplanowych. Większość nazwisk dla przeciętnego widza brzmieć będzie po prostu anonimowo. Główną rolę kobiecą powierzono Suzy Kendall, brytyjskiej aktorce, znanej z występów we włoskich giallo, o cudownych oczach i jeszcze piękniejszych nogach, które na szczęście miała okazję zademonstrować w pełnej okazałości. Przeciwnikiem Travisa McGee był blond włosy atletycznie zbudowany zabijaka o psychopatycznych skłonnościach nazwiskiem Terry Bartell - w tej roli William Smith.
O tym, że Robert Clouse został zaangażowany do nakręcenia "Wejścia Smoka" z pewnością przesądziły sceny walk w "Darker than Amber", które, co tu dużo mówić, wypadły kapitalnie, zwłaszcza zaś ostatnia scena w filmie, czyli pojedynek na pięści między Travisem a Terrym. Świetne ustawienie, i takaż choreografia, spotęgowana tym, że w trakcie kręcenia obaj aktorzy naprawdę zaczęli się bić ze sobą, a wszystko zaczęło się od przypadkowego ciosu. Do dziś podobno nie wiadomo który z nich go wyprowadził. Faktem jest jednak, że jeden zaczął, drugi się zrewanżował i jakoś się to potoczyło, tak więc krew, wybitne zęby - wszystko to jest jak najbardziej realne i dlatego film w czasie wyświetlania w kinach był poddany ograniczeniom wiekowym.
Na sam koniec ciekawostka. Zarówno Rod Taylor jak i William Smith byli kandydatami do roli Ropera w "Wejściu Smoka", chociaż ostatecznie w filmie postać tą zagrał John Saxon.
... just stalked :D
OdpowiedzUsuńZ resztą jest nawet na YT. William Smith to jest na prawdę ostry kozak, podejrzewam, że w tej bójce, to musiał dac konkretne fory Taylorowi, bo gdyby chciał, to by go zabił w parę sekund.
Rod Taylor najbardziej kojarzony jest z 'Ptakami', ale dla mnie najlepszym filmem z nim pozostaje ' Dark of the Sun' Cardiffa, gdzie też zalicza dwa mordercze starcia wręcz z Peterem Carstenem, który wystartował do niego z odpaloną łańcuchową. Po prostu KVLT & KRIEG :D
To dzięki temu filmowi Tarantino obsadził go w rólce Churchilla w 'Bękkartach...'.
Z Susy Kendall, to 'Fraulei Doktor' pasowałoby w koncu obejrzec.
A Robert Clouse to po prostu świetny reżyser, co udowodnił chocby ' Sforą' z Joe Don Bakerem.
W kolejce czeka ' Ostatni Wojownik' - post apo z Yulem brynnerem.
Joe Don Baker jako psychol w "Charley Varricku" klasa sama w sobie, a mam w planach obejrzeć "Walking Tall" (też jest na YT) z nim w roli głównej, a chciałbym jeszcze "Framed", ale pozostaje trudny do zlokalizowania.
OdpowiedzUsuń'Walking Tall' jest zakurwisty. Podobnie, jak 'Charley Varrick', leciał w Polsce w kinach w latach 70, tylko w nieco skastrowanej wersji ( dwójka z Bo Svensonem to z kolei padaka, a trójki nie widziałem ). Na 'Framed' też od dawna bezskutecznie poluję.
OdpowiedzUsuńSprawdziłbym też ' Mitchella' Andrew V. McLagena z 75'. Wprawdzie nie przepadam za tym reżyserem, ale on w tym okresie się w końcu wyrobił, czego dowodem jest ' The last Hard Men' z 76' - bardzo brutalny i nihilistyczny western z Hestonem i Coburnem w roli Złego ;
całkowite przeciwieństwo tych jego przenno-buraczanych , pizdowatych westernów z Wayne'm. 'Dzikie Gęsi' też całkiem git mercenary combat ( pomijając żałosny szczegół, ze za głównego bad guya robi tu Stewart Granger ;D )
Ja w ogóle nie planuję oglądać dwóch pozostałych części "Walking Deada" właśnie dlatego, że są słabe, opieram się tu na opiniach i to mi w gruncie rzeczy wystarczy.
OdpowiedzUsuń"Dzikie gęsi" to tacy dawni "Expendables", tylko lepiej nakręceni i żal przy końcu, że się tylu dobrych chłopaków zmarnowało. Ale obsada świetna.
Z McLagena to przyznam, że nie wiele widziałem. Ale tego "The Last Hard Men" postaram się obejrzeć przy jakieś okazji, zwłaszcza, że gra tam Coburn. Z tym ostatnim widziałem niedawno "The Internecine Project"
tfu, "Walking Talla" :)
OdpowiedzUsuńTego ostatniego w ogóle nie kojarzę.
OdpowiedzUsuńDwójka 'Dzikich Gęsi' jest nawet zabawna, choc bez dżunglowych klimatów : Scott Glenn montuje ekipę, żeby odbic ze Spandau Rudolfa Hessa ( Laurence Olivier ). Ale widziałem to strasznie dawno, pamiętam tylko ogólne wrażenie, ze jedynka była zdecydowanie lepsza.