wtorek, 11 czerwca 2013

Peter Yates - The Friends of Eddie Coyle



Filmy poświęcone przestępczemu półświatkowi zazwyczaj skupiają się na historii młodego, ambitnego gangstera, który nie bacząc na okoliczności toruje sobie drogą na sam szczyt w gangsterskiej hierarchii, po czym najczęściej fortuna się od niego odwraca i spada on na samo dno. Drugi popularny motyw to obrona własnego imperium przed konkurentami, którym marzy się poszerzenie strefy wpływów cudzym kosztem. Zupełnie inny typ historii został zaprezentowany w "The Friends of Eddie Coyle" (1973) Petera Yatesa.


Opowieść o poruszającym się w bostońskim środowisku przestępczym Eddiem Coyle'u (w tej roli Robert Mitchum), starzejącym się rzezimieszku średniego szczebla, desperacko próbującego uniknąć powrotu do więzienia, jest jednym z najlepszych dramatów kryminalnych lat 70. Eddie, obracający się w przestępczym interesie niemal przez całe swoje życie, to nie tyle gangster, co typ drobnego przedsiębiorcy, który w zależności od okoliczności ima się różnych zajęć. Kiedy trzeba na prośbę znajomego barmana (Peter Boyle) gotów jest poprowadzić kradzioną ciężarówkę z kontrabandą albo pośredniczyć w handlu bronią, którą zakupuje u dealera, a następnie przekazuje swoim zleceniodawcom. Jednakże jego kariera nie potoczyła się zgodnie ze schematem amerykańskiego snu, bowiem ani nie zdobył fortuny, ani tym bardziej nie awansował w gangsterskiej hierarchii. Przeciwnie, Eddie żyje bardzo skromnie, jako jedyny żywiciel stara się wiązać koniec z końcem i zapewnić byt swojej rodzinie, aby nie była zmuszona korzystać z upokarzającej pomocy z opieki społecznej.

Coyle pozostaje człowiekiem bardzo dumnym, honorowym, przestrzegającym zasad panujących wśród bostońskich przestępców, lecz tarapaty, w jakich się znalazł, zmuszają go najpierw do ich nagięcia, a później zaś do całkowitego złamania. Wszystko przez to, że nie chce trafić do więzienia, dlatego gotów jest na wiele. Jedyną jego kartą przetargową są informacje, których, jako dobrze zorientowany, posiada nadmiar - na przykład dużo wie o gangu dokonującym włamań do banków, gdyż dostarcza im broń zakupioną od młodego handlarza Jackie Browna (Steven Keats). Zresztą, skoki dokonywane przez grupę Scalise'a i Vana (Alex Rocco i Joe Santos) stanowią kontrapunkt do losów Eddiego, a sposób ich planowania i wykonania został później wykorzystany w filmie "Bandtis" (2001) z Brucem Willisem i Billym Bobem Thorntonem. Ostatnią szansą uniknięcia pójścia do pudła dla Coyle'a jest zostanie informatorem agenta ATF Foley'a (Richard Jordan), który w zamian zobowiązał się szepnąć dobre słówko sędziemu w New Hampshire, tak by ten anulował nakaz aresztowania. Niemniej Eddie stara się kombinować tak, aby zdradzić jak najmniej szczegółów, nie zostać pełnoetatowym kapusiem oraz uniknąć wyroku śmierci, gdyby wyszło na jaw, że sprzedaje kolegów stróżom prawa.



Dzieło Yatesa, fachowca od chłodnych, pozbawionych sentymentalizmu, realistycznych kryminałów, to swoista pochwała prostoty. "The Friends od Eddie Coyle" nie jest widowiskowym filmem gangsterskim, nie ma w nim zbyt wiele akcji - raptem kilka scen z dokonywanych włamań oraz dość widowiskowe aresztowanie Browna. I tyle. Na pierwszy plan wysuwa się element dotyczący pokazania mechaniki rządzącej światem przestępczym, planowania pewnych posunięć, pokazanych niejako od kuchni. Wreszcie, najważniejszy jest człowiek - główny bohater, którego podglądamy jak szamocze się niczym motyl złapany w sieć, próbując wydostać z potrzasku nim skończy mu się czas.

Scenariusz Paul Monasha został oparty na książce byłego prokuratora stanowego George'a V. Higginsa, człowieka dobrze rozeznanego w funkcjonowaniu kryminalnego półświatka, toteż trudno zarzucić mu nie trzymanie się faktów czy nadmierne odbieganie od rzeczywistości. Bardziej niż zawiłości fabuły wyeksponowano złożoną postawę i problemy głównego bohatera. Ale to nie dzięki dobremu scenariuszowi czy sprawnej reżyserii specjalisty gatunku można mówić o klasie tego filmu, ale przede wszystkim za sprawą aktorskich kreacji. Tak, aktorstwo zachwyca. Mitchumowi towarzyszy grono charakterystycznych aktorów drugoplanowych znakomicie wypadających w swoich rolach. Keats przekonująco gra młodego, nadpobudliwego handlarza broni, wożącego się w jaskrawo żółtym sportowym samochodem. Boyle wciela się w nieco diabolicznego, wypranego z emocji Dillona, który oficjalnie pracuje jako barman, ale dorabia sobie jako zabójca na usługach mafii oraz jako jeden z informatorów Foley'a. Wreszcie Richard Jordan stworzył najlepszą w tym filmie kreację z drugiego szeregu. Foley w jego wykonaniu to pozbawiony skrupułów agent ATF, instrumentalnie traktujący ludzi, wykorzystując ich do granic możliwości, bezwzględnością dorównujący zawodowym przestępcom. Jedynym co go od nich różni jest posiadana legitymacja agenta rządowego.

Dla Mitchuma była to chyba rola życia, najważniejsza ze wszystkich, nie tylko z uwagi na fizyczne podobieństwo łączące aktora i postać, w którą się wciela. Ale mając napuchniętą twarz, worki pod oczami, wyraźnie zmęczone oczy i wielki bagaż życiowych doświadczeń, Mitchum nie potrzebował praktycznie żadnej charakteryzacji, żeby zagrać Coyle'a. On nim po prostu był. Również w sensie kariery zawodowej. Mitchum w latach 70. był już takim po trosze starzejącym się aktorskim emerytem, o przebrzmiałej sławie, który miał tego pecha w życiu, że nigdy nie udało mu się wystąpić w produkcji, która przeszłaby do historii kina. Oczywiście, grywał w różnych filmach, kilka było naprawdę dobrych, jak chociażby "Noc łowcy" bądź "Przylądek strachu", ale żaden z nich nie był perłą kina. Dlatego podobnie jak filmowy bohater starał się utrzymać na powierzchni, co mu się ostatecznie udało właśnie za sprawą zagrania w filmie Yatesa. Dostał szansę i wykorzystał ją z nawiązką, a jego kariera ponownie rozkwitła. Mitchum stworzył niezapomniany portret dumnego, nieco może naiwnego, zdesperowanego i przegranego człowieka, który stara się przetrwać, nawet jeśli będzie musiał upaść na dno.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz