Joe Pesci w filmach Martina Scorsese zasłynął z ról psychopatycznych
przestępców, dla których nie istnieje żadne poczucie moralności czy
przyzwoitości, są niczym zwierzęta z bronią w ręku, ograniczający się do
działań pod wpływem pierwotnych instynktów. W kilku innych filmach, że wymienię
tu trzy części "Zabójczej Broni", "Mojego kuzyna Vinnie"
oraz dwie części "Kevina samego w domu", pokazał bardziej komediowe
oblicze, łagodzące jego wizerunek.
Dla wielu kinomaniaków szczytowym osiągnięciem Pesci'ego w kinie są właśnie role Tommy'ego DeVitto, Nicky'ego Santoro, ewentualnie Vinniego Gambini. Natomiast moim zdaniem rolą jego życia pozostaje występ w "The Public Eye" (1992) w reżyserii Howarda Franklina, gdzie pokazał pełnię swoich niemałych aktorskich możliwości i stworzył niezapomnianą kreację. Mimo to film ten, będący na swój sposób małym arcydziełem, wpadł na zakręcie historii kinematografii w jakąś ślepą uliczkę, przez co pozostaje małoznany. Niektóre produkcje mają tego pecha, że m.in. ominęły je Oscary (Pesci za ten swój występ takowego powinien dostać) bądź zapomniał o nich dystrybutor i nie doczekały się wydania na DVD, albo doczekały się, tylko nie na polskim rynku. Są takie przewiny wśród dystrybutorów, za które z automatu należy ich skazywać, przynajmniej na kilkanaście lat ciężkich robót.
Film kryminalny z racji, iż jego akcja rozgrywa się w Nowym Jorku w pierwszej połowie lat 40., a więc w okresie II wojny światowej, zakwalifikowano do gatunku neo-noir. Główny bohater, wzorowany na Arthurze "Weegee" Felligu, Leon Bernstein, zwany również "Bernzym" lub "Wielkim Bernzinim, jest fotografem-wolnym strzelcem, chociaż może bardziej adekwatnie byłoby go nazwać ówczesnym paparazzim, bowiem tematy swoich zdjęć czerpał z ulic NY, które przemierzał nocą. Osamotniony, z nieodłącznym cygarem w zębach, aparatem pod pachą i zapasem żarówek w kieszeniach uwieczniał miasto na kliszach. Fotografował policjantów, prostytutki, gangsterów, celebrytów w krępujących sytuacjach, ale przede wszystkim zwyczajnych ludzi. Zamrażał chwile ich tragedii, histerii czy rozpaczy, sprzedając je później do tabloidów, gdzie nie otrzymał zbyt wysokich honorariów. A jednak swoje zajęcie traktował więcej niż poważnie, był opętany swoją pracą, którą uważał za coś więcej, za posłannictwo, za rodzaj artyzmu. Zawsze nienagannie przygotowany, w domu oraz samochodzie posiadał policyjne radio, zaś w bagażniku zainstalował małą ciemnię, aby szybko móc wywoływać swoje zdobycze. Dzięki temu wyprzedzał konkurencję, był pierwszy na miejscu zdarzeń, wyprzedał nawet stróżów prawa, czasem odpalał im dolę za możliwość zrobienia fotki. Sam często bywał artystycznym kreatorem swoich zdjęć, m.in. aranżując odpowiednio miejsca zbrodni, w ten sposób pewnie zacierał ślady, ale był to okres, w którym policja jeszcze się takimi rzeczami nie przejmowała. Jednakże jego działalność nie przysparzała mu rzeszy fanów, nie dostrzegano w nim talentu, był niezrozumiany, także przez swojego jedynego przyjaciela, krytyka literackiego, a w związku z tym oraz niskim wzrostem i sposobem zachowania był pogardzany, uważany za amoralną wesz, która wszędzie musi się wepchnąć i niczego nie uszanuje. A jednak pod grubą warstwą obojętności, cynizmu, wyobcowania - główna zasada Bernzy'ego brzmi: nie mieszać się - kryje się wrażliwe, artystycznego wnętrze. Jego największym marzeniem było zorganizowanie wystawy swoich prac w Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wydanie ich w formie albumu. Bernstein uważał, że zwykłe zdjęcia zwykłych ludzi, taka naga prawda o Nowym Jorku, może być sztuką. Wygląda to tak, jakby sam nie wiedząc o tym był prekursorem pop-artu.
I właśnie to miękkie wnętrze brzydala z aparatem stara się
wykorzystać piękna Kay Levitz, która po śmierci dużo starszego męża stała się
właścicielką ekskluzywnego klubu na Manhattanie. Pewnego razu zgłasza się do niej
nieznany mężczyzna, mający powiązania z mafią, twierdząc, że z jej mężem łączyły go interesy i szantażem
stara się skłonić ją do oddania lokalu. Kobieta nie chce się ugiąć pod tym
dyktatem i prosi o pomoc Brenzy'ego, który jako zaznajomiony ze światem
przestępczym ma dyskretnie dowiedzieć się o co chodzi. W ten sposób fotograf
trochę z konieczności staje się prywatnym detektywem i wbrew woli zostaje wciągnięty w
wir wydarzeń, które zaczynają go przerastać. Bernstein wpada w sam środek wojny
gangów oraz skandalu związanego z handlem na czarnym rynku kartkami na benzynę, w którym po uszy tkwią przestępcy,
przedstawiciele rządu, a na domiar złego węszyć zaczynają agenci FBI. Niebezpieczny
styk w trójkącie biznes-mafia-polityka, plus ledwie wspomnienie o możliwości
szpiegowania na rzecz obcych mocarstw tylko zagęszczają atmosferę, a nad głową
głównego bohatera zaczynają zbierać się ciemne chmury, lecz zarazem tworzy się
przed nim szansa na zrobienie fotografii życia, bowiem ma okazje do uchwycenia
na żywo strzelaniny między przestępcami.
Scenarzysta i reżyser Howard Franklin bardzo subtelnie, niemal wzruszająco,
kreśli relacje łączące Bernzy'ego z Kay Levitz. Między nimi wiele się dzieje,
ale większość tego nigdy nie zostaje wypowiedziana. O uczuciu Wielkiego
Bernziniego świadczą drobne gesty, można to odgadnąć z wyrazu jego oczu,
determinacji w działaniu, pomimo zagrożenia utratą życia. Jednakże Bernzy sam z
siebie nigdy nie wyzna tego co czuje, jest na to zbyt nieśmiały, trzyma się na
dystans. Pięknym, bardzo sentymentalnym podsumowaniem tego niby związku jest wypowiedziane
przez niego zdanie: ""Nie masz pojęcia, co mógłbym dla Ciebie
zrobić". Zawiera się w nim cała gama uczuć jakie do kobiety żywić może
zakochany mężczyzna. Chociaż wiem, że nie każdemu takie ukazanie wątków
uczuciowych przypadnie do gustu. Czytałem kilka innych recenzji, w których
Franklinowi czyni się zarzut płytkości psychologicznej tej relacji, ale mnie
ona szalenie przypadła do gustu. Jest w niej coś głęboko nostalgicznego. Pod
tym względem trochę to może przypominać "Casablancę".
"The Public Eye" jest takim nieklasycznym kryminałem, którego
nieklasyczność polega na wysunięciu na pierwszy plan historii artysty
poszukującego uznania, zaś wątki kryminalne służą jako pretekst do lepszej jej
zobrazowania. Ale wiarygodnie oddaję atmosferę lat 40. tego tygla kulturalnego
i społecznego jakim jest Nowy Jork, zachowuje przy tym swój niezaprzeczalny
urok. Warto obejrzeć właśnie ze względu na wybitną kreację Pesciego oraz
piękne, autentyczne zdjęcia Felliga wykorzystane w filmie. Poza tym jest kilka naprawdę kapitalnych
scen, gdy w bohatera wycelowana jest broń, a jego jedyną reakcją jest
podniesienie aparatu i wykonanie zdjęcia, już wspomniana scena romantyczna,
oraz ta, kiedy przyjaciel Bernzy'ego chce wyłączyć policyjne radio, a ten mu odpowiada:
"Tego nie można wyłączyć". Właśnie w tej odpowiedzi zawiera się cały
charakter Bernsteina. Świetny, zapomniany film, którego nie słusznie pokryła
warstwa kurzu.
Świetny film. Pamiętam go dobrze jeszcze z czasów VHSek i zawsze chętnie do niego wracam. W pełni się zgadzam z recenzją; również uważam że wątek romantyczny rozegrany został bardzo subtelnie. Także za sprawą roli Hershey, która, nawiasem, prezentuje się tutaj przepięknie.
OdpowiedzUsuń