Rene Clement jest jednym z najważniejszych reżyserów francuskich w XX wieku. Jego największe sukcesy przypadły na lata 50. - wielkim uznaniem cieszyła się "Bitwa o szyny", w kolejnej dekadzie jego gwiazda zaczęła blaknąć i to w momencie, w którym zaczął tworzyć bardziej komercyjne obrazy dla szerszej publiczności, toteż po nieprzychylnym przyjęciu ówczesnej superprodukcji "Czy Paryż płonie?", kolejne filmy kręcił coraz rzadziej. Jednym z ostatnich w jego dorobku jest "Rider on the rain", trochę pogardzany przez krytyków, nie kwalifikujący się według ich oceny do miana dzieła.
W swoich filmach sensacyjnych nawiązywał do dorobku
podziwianego przez siebie Alfreda Hitchcocka, jednakże nie był bezkrytycznym
naśladowcą, bardzo subtelnie wykorzystywał rozwiązania stosowane przez mistrza
suspensu, które autorsko adaptował na grunt francuski, dzięki temu jego dzieła
zachowały oryginalny, niepodrabialny charakter. Twórczość Clementa, podobnie
jak Hitchcocka, cechuje symbolizm, zamiłowanie do ciągle
powracających detali, przywiązanie uwagi do funkcjonalności przedmiotów, ich
wyraźne wyeksponowanie jako ważnego elementu do zrozumienia fabuły oraz
motywacji bohaterów a także powtarzanych przez kamerę ruchów. Z kolei umiejętne
wykorzystanie, swoista gra barwą, światłem, kompozycją uwydatnia rolę
reżysera jako subtelnego wizualnego stylisty tworzącego obraz filmowy.
Obaj reżyserzy preferowali posągowy typ urody wśród kobiet. I, o ile u
Hitchcocka widzimy najczęściej blondynkę, o tyle Clement w "Rider on the
Rain" główną rolę kobiecą powierzył rudowłosej Marlene Jobert (na
marginesie dodajmy, że jest to matka Evy Green, dziewczyny Bonda z "Casino
Royale"), która wciela się w Mélancolie Mau, kobietę zamieszkałą w
nadmorskim miasteczku na południu Francji, gdzieś w okolicach Marsylii, kobietę
stłamszoną, posiadającą bardzo zazdrosnego, nieco prymitywnego w obejściu
męża, pracującego jako pilot, oraz matkę alkoholiczkę, prowadzącą lokalny bar.
Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy miasteczko
pogrążone jest w posezonowym letargu. Bardzo klimatyczna jest scena otwierająca, ukazująca ulewę jaka przez nie przechodzi. Żywiołowi towarzyszy przyjazd
autobusu, z którego wychodzi wysoki, łysy, odrażający mężczyzna. Nie bardzo
wiadomo w jakim celu przyjechał do miasta, zaś uczucie niewiedzy pogłębia fakt, iż
początkowo wałęsa się bezcelowo po mieście ze skórzaną torbą pod pachą.
Niemniej jasnym jest, że jego obecność jest zwiastunem mających nastąpić
wydarzeń. Gdy przypadkowo spotyka główną bohaterkę, udaje się za nią do domu, a
korzystając z nieobecność jej męża, brutalnie gwałci. Po ocknięciu, Mellie nie decyduje się zadzwonić na policję, ale nerwowo
chodząc po domu spostrzega, że jej prześladowca ciągle się w nim znajduje.
Między nimi wywiązuje się walka, w wyniku której kobieta za pomocą strzelby
zabija napastnika, i zamiast zadzwonić na policję, pozbywa się jego ciała,
wrzucając je do morza. Najprawdopodobniej czyni tak z obawy przed gniewem
zazdrosnego męża, który raczej nie przyjąłby wiadomości o gwałcie, ale
dopatrywałby się zdrady ze strony żony. Następnego dnia Mellie wraz z mężem
uczestniczy w ślubie przyjaciół. Podczas ceremonii jest uważnie obserwowana
przez mężczyznę, który później przedstawia się jej jako pułkownik Harry Dobbs
(Charles Bronson) i, co najważniejsze, wie, że poprzedniej nocy zamordowała
mężczyznę.
Początek tej znajomości, to zarazem początek specyficznej
gry w kotka i myszkę, wynikającej z intrygi zastawionej przez Bronsona, a
toczącej się między dwójką głównych bohaterów praktycznie do końca filmu. Stawką jest przyznanie się, próba przeniesienia winy, rodzaj ekspiacji. Siłę filmu, jego najjaśniejszy punkt, stanowią kreacje obojga pierwszoplanowych
postaci. Bez dwóch zdań jest między nimi chemia, wyraźnie iskrzy, tworzy się
relacja o charakterze na poły masochistycznym, z której jednak żadna ze stron
nie chce zrezygnować. Inteligentne, dowcipne dialogi, nie dość że są bardzo
intensywne, to dodają pikanterii pojedynku pomiędzy Mellie a Dobbsem.
Marlene Jobert gra młodą, przerażoną, acz odważną kobietę,
starającą się za wszelką cenę nie dopuścić do wyjawienia prawdy, w kreacji tej
wypada bardzo przekonująco, jest wiarygodna, ze względu na warunki jest to rola
w sam raz dla niej. Bronson tworzy jedną z najlepszych swoich kreacji w
karierze, daleko mu do małomównego twardziela, typowego macho,
charakterystycznego dla większości jego ról. W "Rider on the rain"
pokazuje drzemiący w nim znacznie większy wachlarz aktorskich możliwości. Jego
Dobbs łączy w sobie dość cyniczne podejście do życia, przy jednoczesnym,
ironicznym dystansie. Jest to typ niemal makiaweliczny, znajdujący
satysfakcję w dręczeniu filmowej partnerki. Więcej wie, niż mówi, operuje niekiedy
półsłówkami, aluzjami. Z całą pewnością Dobbsa uznać można za postać moralnie
dwuznaczną. Wyglądem (słynny wąsik) oraz mimiką twarzy przypomina postać Kota z
Cheshire z powieści Lewisa Carrolla, prowadzącego główną bohaterkę filmu jak we
śnie, bowiem sytuacja, w jakiej się ona znajduje, ma w sobie coś ze snu,
bajkowej atmosfery, dziejącej się jednak na jawie. W końcówce filmu, czego na dobrą
sprawę należało się spodziewać, ich relacja przeistacza się w love story, w którym uczucie nigdy nie zostanie wypowiedziane. Takie odniesienie do
klasycznej pozycji literatury brytyjskiej, jest o tyle uzasadnione, że sam
Clement nawiązuje do "Alicji w Krainie Czarów", nie tylko mottem
filmu, ale przede wszystkim trzymającą w napięciu atmosferą. Atmosferą mroczną,
przerażającą, a jednocześnie na swój sposób marzycielską, wręcz
sentymentalno-romantyczną.
Sprawa gwałtu i zbrodnia popełniona w jego wyniku, jest
często spotykana, toteż może się wydawać, że "Rider on the rain" ma
bardzo prosto skonstruowaną fabułę. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, gwałt i
zbrodnia to tylko pretekst, punkt wyjściowy, coś w rodzaju pierwszej warstwy,
za którą kryją się następne. Reżyser wiedzie widza wieloma mylnymi tropami,
kluczy krętymi ścieżkami, zanim doprowadzi go do sedna sprawy. Stopniowo buduje
napięcie, zaś ujawnienie przez Dobbsa prawdziwych intencji w końcowych
fragmentach filmu nadaje mu dodatkowo mroczny wymiar psychologiczny, zbliżony
do dramatu. Sfera dwuznaczności zawartych w opowiedzianej przez Clementa
historii, znacznie przekracza poziom filmów Hitchcocka, zwłaszcza, że główna
bohaterka znalazła się w centrum wydarzeń przekraczających jej zdolność
pojmowania. W wyniku czego logika narracyjna upodabnia się do logiku marzeń
sennych. Idealnie pasuje on do przytłumionego stylu, gdzie cicha intensywność
łączy się z surowymi, ponurymi plenerami.
"Rider on the rain" może się podobać to, że w
okresie wyświetlania w kinach cieszył się sporym powodzeniem, co nie jest kwestią
przypadku. Oczywiście, z dzisiejszej perspektywy, tempo może się komuś wydać za
wolne, ale, co jest stwierdzeniem banalnym, tempo nie stanowi jedynego
wyznacznika poziomu napięcia oraz atmosfery filmu. Na minus trzeba zapisać
przestarzałość wizualną. Kolorystyka nieco utrudnia oglądanie, albo to ja
trafiłem na kiepską kopię. Niemniej jest to jeden z najlepszych europejskich
thrillerów, jaki miałem możliwość obejrzeć.
vindom
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz