środa, 10 kwietnia 2013

O twórcach horroru inaczej.

  Wielu uznanych twórców filmowej grozy, którzy w swej twórczości eksplorowali mroczną stronę człowieka, pokazując zakamarki jego duszy, tworzyło historie, które często "główny nurt" kina uważał za bezwartościowe, służące tylko rozrywce obrazy. Wśród twórców horroru możemy wyłowić kilka postaci tworzących autorskie kino grozy, służące ich własnej wypowiedzi artystycznej, jak "specjalista od Poego" Roger Corman, włoski "ojciec chrzestny gore" Lucio Fulci, czy twórca "cielesnego horroru" David Cronenberg. W niniejszym artykule opiszemy ich zmagania w gatunku thrillera, będące odskocznią od tematów, które zajmowały ich na co dzień.

The St. Valentine's Day Massacre (1967)


Roger Corman zasłynął z adaptacji dzieł Edgara Allana Poe. Niemniej, kilkakrotnie reżyserował filmy z gatunku kina gangsterskiego. Jego najbardziej znanym tego typu obrazem była "Masakra w dniu św. Walentego". Był to pierwszy film w jego twórczości, przy produkcji którego dysponował wielkim budżetem i miał możliwość korzystania z najnowocześniejszego w owym czasie studia.
 

Niestety, mimo tych udogodnień, film bardzo mocno rozczarowuje. "Masakra w dniu Św. Walentego", bazująca na historycznych wydarzeniach, jakie miały miejsce w Chicago w 1929 roku, jest mieszaniną faktów i fikcji. Najsłabszym ogniwem pozostaje strona techniczna, ponieważ Corman postawił na beznamiętną relację utrzymaną w konwencji docudramy, rezygnując z emocji charakterystycznych dla tego nurtu.

Poza słynną strzelaniną w garażu, gdzie ludzie Ala Capone wykańczają konkurencję, niewiele jest równie interesujących scen dla widzów. Z kolei przeplatanie się konwencji filmu fabularnego z filmem dokumentalnym, przy prezentacji opisów następujących po sobie zdarzeń, oraz osób biorących w nich udział, na dłuższą metę tylko irytuje i negatywnie rzutuje na ogólną ocenę.
 

Zawiódł Jason Robards, wcielający się w rolę główną. W jego wykonaniu Capone jest zupełnie bezbarwny, pozbawiony ikry, całkowicie nieprzekonujący. W żaden sposób jego postać nie odpowiada rzeczywistemu wizerunkowi przestępcy, znanemu skądinąd z wielkiej charyzmy i porywczości. A jednak magazyn Empire umieścił ten film, podobnie jak opisywany już wcześniej "Prime Cut", na swojej liście. Trudno "Masakrę" zaliczyć do klasyki gatunku. Pozycja skierowana głównie do miłośników filmów gangsterskich.


Contraband (1980)




Włoski klasyk kina grozy był twórcą niezwykle płodnym, a jego filmowe zainteresowania nie ograniczały się tylko do horrorów. Lucio Fulci, bo o nim mowa, w swojej karierze kręcił również westerny, komedie, a także thrillery. Tym ostatnim momentami bardzo blisko było do estetyki gore, z uwagi na licznie występujące brutalne sceny. Wymownym przykładem jest tutaj "Contraband".
 

Intryga jako taka nie jest specjalnie oryginalna, skupia się na historii jednego z neapolitańskich przemytników, stojącego na czele szajki szmuglującej papierosy, którego słodkie życie zostaje zakłócone wraz z pojawieniem się psychopatycznego konkurenta z Francji, który chce przejąć jego małe imperium, aby zdominować handel narkotykami. W tym celu zaczyna wymyślnie mordować współpracowników i przyjaciół głównego bohatera, co prowadzi do krwawych wojen w przestępczym świecie Neapolu.
 

Najciekawszym elementem filmu są makabryczne porachunki pomiędzy gangsterami; sceny strzelanin, tortur czy gwałtów są niemal skąpane we krwi, a najbardziej zapada w pamięć moment, w którym kurierce zostaje przypalona palnikiem połowa twarzy. Sceny te przykrywają mielizny scenariusza, czasem zwyczajnie zbyt pretensjonalnego, i okresowy brak akcji, wpływający na spadek tempa. Z perspektywy dnia dzisiejszego bardzo słabiutko wypadają efekty specjalne - sporo wpadek, niedoróbek, co wynikało z ograniczeń budżetowych.

Ale, pomimo tych braków, to solidny film z kapitalnym zakończeniem, gdzie w świecie przestępczym dochodzi do wymierzenia specyficznie pojmowanej sprawiedliwości i choćby dlatego warto "Contraband" obejrzeć. Fani Fulciego, podobnie jak miłośnicy mocnych thrillerów kryminalnych, również nie powinni czuć się zawiedzeni.

History of Violence (2005)


David Cronenberg , znany ze swych słynnych "cielesnych" horrorów, rzadko sięgał po inne gatunki filmowe. W ostatnich latach jednak, wydaje się, iż reżyser zaczyna odchodzić od horroru, nawet tego bliższego klasyce, kierując się w stronę głównego nurtu kina. Pierwszym z filmów, nakręconych po wspaniałym, mrocznym "Spider", jest "History of Violence", dramatyczny thriller z Viggo Mortensenem w roli głównej. " History of Violence" zostało nakręcone na podstawie powieści graficznej Johna Wagnera i Vince'a Locke'a ( "graphic novel" to amerykańska nazwa komiksów, których poprzez swój poważny ton nie można zakwalifikować na równi z innymi, "lżejszymi" komiksami) .
 

Oto małe, spokojne, amerykańskie miasteczko jakich wiele, a w nim małżeństwo Stallów : Toma (Viggo Mortensen) i Edie (Maria Bello). Tom zajmuje się małą restauracją, żona jest prawniczką. Ich dzieci Jack i Sarah to także zwyczajne, niczym nie wyróżniające się osoby.Życie biegnie im spokojnie, nieprzerywane większymi problemami. Jednak Cronenberg od początku filmu sugeruje iż "nic nie jest tym, czym się wydaje", jak powiedział by jego kolega po fachu, David Lynch. Podobnie jak w jego filmach, Cronenberg ukazuje nam drugie dno małomiasteczkowej rzeczywistości: otóż Tom Stall to tak naprawdę poszukiwany przez wiele osób gangster Joey Cusack, wyspecjalizowany w wymierzaniu wyroków śmierci, który od kilkunastu lat żyje "drugim życiem", chcąc zapomnieć o swojej przeszłości.
 

Od samego początku film nabiera tempa, wspaniale rozkręcając  się w kierunku wielopłaszczyznowego thrillera. I, gdy po ukazaniu prawdziwej tożsamości głównego bohatera, czekamy na twist akcji, ciekawe zaskoczenie fabularne, na coś,co zawsze było elementem rozpoznawalnym w filmach Cronenberga, to niestety musimy obejść się smakiem. Wydaje się iż reżyser ciekawie zaczynając historię, wyczerpuje dość szybko jej potencjał, i niestety nie starcza mu pomysłu na jej zakończenie. Na ile rozwiązanie to jest oparte na powieści, a na ile jest dziełem scenarzysty Josha Olsona, ciężko mi orzec, gdyż nie dane było mi jej przeczytać. To, co świetne w filmie Cronenberga, to aktorstwo: pozornie cichy i spokojny Viggo Mortensen, wspaniałe, kilkuminutowe wejście Williama Hurta w roli brata bohatera (nominacja do Oscara), doskonała Maria Bello - to główne atuty produkcji. Niestety, mało w tym wszystkim artyzmu Cronenberga, dużo więcej jego rzemiosła... Tym razem wizja musi sztywno trzymać się reguł dramatycznych, co niestety przekłada się na dobrze wyreżyserowany thriller jakich wiele we współczesnym kinie. 

haku & vindom

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz