poniedziałek, 24 listopada 2014

Mystery Road. Na bezdrożach australijskiego buszu.


Sporo czasu zeszło mi na zastanawianiu się, jak się zabrać do tego filmu; z której strony go ugryźć, żeby w pełni oddać jego istotę. "Mystery Road" z 2013 roku pomimo komercyjnej formy jest filmem wieloznacznym, zahaczającym o wiele spraw, a przez to nastręczającym trudności w interpretacji. Pewnych problemów dostarcza już samo sklasyfikowanie gatunkowe dzieła Ivana Sena. To jeden z tych obrazów, które wyłamują się z jednoznacznych podziałów. Z jednej strony to współczesny western, z drugiej thriller utrzymany w stylistyce neo-noir, a przecież równie dobrze można uznać, że to dramat społeczny, którego punktem wyjścia jest przestępstwo.

Przy czym film prowadzony jest w taki sposób, że kwestie społeczno-socjologiczne spychają wątek kryminalny na dalszy plan. Znalezienie ciała małoletniej aborygenki w przydrożnym kanale burzowym stanowi punkt zawiązania akcji. Z pozoru banalna sprawa okazuje się wrotami do mrocznego świata współczesnej prowincjonalnej Australii. W przeciwieństwie do większości filmów czy seriali, śmierć dziecka na nikim nie robi wrażenia, nikt nie przejmuje się tym faktem w najmniejszym stopniu, a zwłaszcza matka zamordowanej. Życie miasteczka nie zostaje zakłócone w żaden sposób, toczy się dalej swoim powolnym, monotonnym torem. Zróżnicowana rasowa społeczność - biali Australijczycy i ciemnoskórzy Aborygeni - jest obojętna, a detektywa oddelegowanego do przeprowadzenia śledztwa i jedni i drudzy traktują z ostentacyjną wrogością i nieufnością. Tym samym mocno utrudniają mu zadanie.

Detektyw Jay Swan (Aaron Pedersen) to postać nie byle jaka, klasyczny outsider, bohater emocjonalnie pęknięty, zraniony w życiu, z ciężkim bagażem doświadczeń. Po kilkunastoletniej nieobecności powraca do rodzinnego miasta, w którym pozostali jego była żona-alkoholiczka i nastoletnia córka. To człowiek osamotniony i wyalienowany od wszystkiego - rodziny, lokalnej społeczności, środowiska, w którym dorastał. Człowiek zajmujący miejsce gdzieś pośrodku w skonfliktowanym rasowo miasteczku. Karnacja i pochodzenie zaliczają go do grona Aborygenów, z kolei wykształceniem i wykonywanym zawodem przynależy do grupy białych. Dlatego może jedynie liczyć na siebie. Jedni z nie chcą z nim współpracować, uznając za człowieka obozu władzy, drudzy, będący po przeciwnej stronie barykady, a uchodzący za jego kolegów, jawnie go lekceważą (co ma związek z czytelnym podtekstem rasowym), nie pomagają i próbują przekonać, że szkoda marnować czas na zajmowanie się śmiercią kolejnej Aborygenki.


Więc mamy, jak na western przystało, miasteczko bezprawia, w którym władza znajduje się nie w tych rękach co trzeba. Ale jednocześnie z uwagi na wprowadzoną przez Sena stylizację, na położenie geograficzne gdzieś pośrodku australijskiego buszu - tak zwanej wielkiej pustki, prowincjonalny charakter oraz znaczne oddalenie od cywilizacji wielkomiejskiej urasta do rangi ponadczasowej metafory współczesnego świata. Jednak nie tylko samo miasto jest rodzajem symbolu, ale również bezdroża je otaczające, a takie nazwy jak "Massacre Creek", "Slaughter Hill" czy tytułowa "Mystery Road", bądź znajdujący się na jego obrzeżach hotel noszący nazwę, nawiązującą do filmu Tarantino i Rodrigueza, "Dusk till Dawn", mają swoją wymowę i sugerują, czego można się spodziewać w tym świecie.

Silnie zarysowany kontrast między bezkresnymi przestrzeniami a izolacją pokazuje Detektywa nie tylko jako osobę bezpośrednio biorącą udział w wydarzeniach, ale co ważniejsze jako zachowującego, przynajmniej do pewnego stopnia, bezstronność obserwatora zmian i funkcjonowania australijskiego społeczeństwa. Ten australijski mikrokosmos widzimy jego oczyma, z perspektywy kogoś żyjącego poza nawiasem wspólnoty. Poszukiwanie prawdy odsłania mroczne karty z życia miejscowych - bezprawie, dominację gangu przestępczego produkującego i handlującego narkotykami, prostytucję wśród nieletnich, korupcję. Wszystko są to tajemnicę, których, prawdę mówiąc, nikt specjalnie nie ukrywa. Ivan Sen rzuca nowe światło na społeczeństwo, wyciąga na wierzch panujące podziały rasowe i ekonomiczne, nierówności społeczne, mizoginizm. Bada różnice w rolach społecznych, kulturalnych i obyczajowych, panujących w tradycyjnie trudnym prowincjonalnym środowisku. Stąd obraz Australii nie wypada zbyt korzystnie, co samo w sobie stanowi eufemizm, bowiem jest to stary, zakurzony świat, w którym nowoczesność natrafia na poważne problemy adaptacyjne, z czego wynikają bieda, brzydota architektoniczna pokazana na granicy naturalizmu, głęboka nieufność, brak perspektyw, stanowiąc idealną pożywkę dla przemysłu narkotykowego dodatkowo pogłębiającego degradację wykluczonych, w których większość stanowią Aborygeni.


Ale właśnie wyeksponowanie tych kwestii siłą rzeczy negatywnie odbiło się na konstrukcji intrygi kryminalnej. Fabule brakuje spójności, momentami przypomina masę luźno dobranych wątków tworzących całość, z których część nie znajduje odpowiedzi ani rozwiązania. Intryga ślizga się po nich, nie pozostawiając czasu na pełne ich poznanie, ogranicza się jedynie do zasygnalizowania istniejących problemów. W obrazie występuje linearna sekwencja zdarzeń, w których przełomowe dla śledztwa odkrycia następują w wyniku zbiegu okoliczności (detektyw Swan mimo doświadczenia nie jest wzorem błyskotliwego śledczego - często popełnia błędy albo zachowuje się irracjonalnie). Ten sposób prowadzenia akcji mocno odbija się na tempie filmu, które jest bardzo powolne. Brakuje emocji, nikłe napięcie budowane jest stopniowo, a gdy w końcu następuje finał, trudno oprzeć się rozczarowaniu. W konkluzji okazuje się, że w całej tej historii praktycznie nie było żadnej tajemnicy, wszystko było pod okiem detektywa, wystarczyło dobrze dopasować poszczególne elementy. Cegiełkę dokładają bardzo skromne dialogi, które niepotrzebnie zaciemniają sytuację. Do westernu ten styl pasuje bardziej niż do kryminału.

Pewnym wynagrodzeniem jest finał, bo czym byłby western bez finałowego pojedynku między obrońcą prawa a bandytami? Tego zabraknąć po prostu nie mogło, zresztą strzelanina jest naturalną konsekwencją rozpoczętego śledztwa. Ukoronowaniem błądzenia po "Mystery Road" to wielka rozpierducha na Slaughter Hill. Bardzo malowniczo nakręcona, oddająca realizm, niepozbawiona dramaturgii i oczyszczająca atmosferę. Chociaż nie mogłem oprzeć się wrażeniu po ostatniej scenie, że było to pyrrusowe zwycięstwo, podkreślające emocjonalną i duchową pustkę. Wizualna strona filmu wypadła wprost zachwycająco, zdjęcia wyglądały niczym obrazy malarskie, pokazujące całe bogactwo barw tamtych terenów, zarówno z wspaniałością przyrody i nędzą świata zurbanizowanego.

vindom

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz