poniedziałek, 17 listopada 2014

John Huston - Lista Adriana Messengera


"Lista Adriana Messengera" to jeden z mniej znanych filmów Johna Hustona, thriller kryminalny, który lekką i beztroską tonacją znacznie odbiega od jego zwyczajowych opowieści kinowych, gdzie bohaterowie przechodzą kryzysy moralne bądź religijne, a tematyka bywa poważna, a niekiedy przytłaczająca.


Zaczyna się w stylu typowym dla Hitchcocka - od morderstwa. Tajemniczy mężczyzna (Kirk Douglas) przestawia coś w mechanizmie windy, w wyniku czego wsiadający do niej pasażer ponosi śmierć, spadając kilka pięter w dół. Obserwujący wyglądające na nieszczęśliwy wypadek zajście morderca wykreśla nazwisko nieboszczyka z listy. Zbliżenie na listę pokazuje, że nie była to pierwsza śmiertelna ofiara, wykreślonych nazwisk jest więcej. Według spisu kolejną ofiarą ma być Adrian Messenger. Taki początek oraz okres powstania filmu przypadający na pierwszą połowę lat 60-tych, mógłby sugerować, że będzie to zimnowojenny thriller szpiegowski, że morderca może być agentem jednego z obozów, który pozbywa się zdrajców bądź podwójnych agentów.

Jednak pierwsze wrażenie bywa najczęściej mylące i tak też jest w przypadku "Listy Adriana Messengera". Film Hustona bazujący na powieści Philipa MacDonalda to staroświecki kryminał w typie "whodunit", jakby żywcem wyjęty z epoki wiktoriańskiej, którego akcja rozgrywa się we współczesnej Anglii z charakterystycznymi rytuałami: popołudniowymi herbatkami, spędzaniu świąt oraz weekendów w rodzinnym gronie w wiejskich rezydencjach arystokracji, gdzie organizowane są najbardziej angielskie zawody sportowe - polowanie na lisa. Na jednym z takich rodzinnych zebrań Adrian Messenger zwraca się z prośbą do swojego przyjaciela, Anthony'ego Gethryna (George C. Scott), emerytowanego oficera wywiadu, aby sprawdził kilkanaście osób, których nazwiska zebrał na liście. Messenger jest zaniepokojony ich losem, uważa, że zostały zamordowane, poddenerwowany nie wyklucza, że sam nie długo może zostać kolejną ofiarą nieznanego sprawcy. Kiedy przeczucia Messengera sprawdzają się, a on sam ginie w wyniku katastrofy samolotowej, Gethryn wraz z ocalałym z zamachu Raoulem Le Borgiem, dawnym sojusznikiem z czasów wojny, postanawia rozwikłać zagadkę śmierci przyjaciela.




Po ustaleniu pewnych faktów śledztwo przybiera formę dosłownego polowania na lisa. Przebiegły tajemniczy złoczyńca, ukrywający swoją tożsamość i zmieniający wygląd przy każdym kolejnym morderstwie, kilkakrotnie sprytnie wymyka się pościgowi, kluczy, gubi trop, robi wszystko, żeby nie wpaść w zastawiane na niego sidła oraz zrealizować swój plan, który ma związek z fortuną rodziny Bruttenholm. Ale nawet kiedy zostaje zdemaskowany, pozostaje jeszcze udowodnić mu winę. Całość fabuły skonstruowana i poprowadzona jest w sposób budzący skojarzenia z "Psem Baskerville'ów". Jak na thriller kryminalny jest to film solidny, ale posiadający kilka słabych punktów. Najważniejszym jest trochę kulejąca atmosfera. "Lista Adriana Messengera" ani nie wytwarza, ani nie potęguje napięcia do tego stopnia, że film śledzi się z maksymalnym skupieniem czy nerwowo obgryza paznokcie w oczekiwaniu na to, co nastąpi w kolejnej scenie. Film Hustona dostarcza odprężenia, trochę nazbyt za dużo luzu i kieruje uwagę widza nie w stronę fabuły, a bacznego śledzenia obsady.

Bo obsada jest tym, co w "Liście" jest najważniejsze. To prawdziwy gwiazdozbiór tamtych czasów: George C. Scott, Kirk Douglas, Robert Mitchum, Burt Lancaster, Tony Curtis i Frank Sinatra. Wygląda wspaniale? Wygląda. Ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Cała zabawa polega na tym, aby poza Douglasem i Scottem rozpoznać pozostałych, którzy ukrywają się pod wymyślnymi przebraniami i charakteryzacją. Za charakteryzację odpowiedzialny był John Chambers, który, gdyby wtedy przyznawano Oscary w tej kategorii, powinien otrzymać statuetkę. Patrząc z dzisiejszej perspektywy wygląda to dość sztucznie, ale w czasach premiery filmu było to wielkie osiągnięcie zasługujące na wyróżnienie. Przyznam, że mnie aż do końca nie udało się rozpoznać kto jest kto. Miałem podejrzenia wobec jednej postaci, ale tuż przed napisami końcowymi, kiedy aktorzy zerwali maski ukazując swoje prawdziwe twarze, okazało się, że jednak byłem w błędzie. Brak spostrzegawczości nie zmienia faktu, że zakończenie filmu dostarczyło rozrywki, a co więcej wynagrodziło niedoskonałości fabuły.

vindom

6 komentarzy :

  1. John Huston należy do jednych z najlepszych, mogę zaryzykować twierdzenie, że nie nakręcił złego filmu (poza jednym, ale są wątpliwości, czy go naprawdę reżyserował, czy tylko podpisał).

    OdpowiedzUsuń
  2. Według mnie John Huston stworzył tylko jedno niekwestionowane arcydzieło ("Skarb Sierra Madre"), kilka filmów bardzo dobrych, niezłych i przeciętnych. Najgorszym jego filmem jest w mojej opinii "Beat the Devil" (oczywiście pomijam "Casino Royale", które tworzyło w sumie wielu reżyserów i trudno orzec, który z nich przyczynił się do porażki).
    "Listy Adriana Messengera" nie oglądałem, ale chętnie zobaczę choćby z ciekawości, czy uda mi się rozpoznać aktorów pod charakteryzacją Johna Chambersa (on też tworzył maski do "Planety małp").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie widziałeś "Fobii", w tym filmie absolutnie wszystko leży, nawet technicznie jest zły, a tego nie można powiedzieć o "Beat the Devil", w którym zresztą zagrali nieźli aktorzy i stałym poziomie. "Fobia" jest tak zły, że trudno uwierzyć, że zrobił go Huston, zwłaszcza, że przed ani po nie zrobił takiej kupy.

      Usuń
    2. To prawda - nie widziałem "Fobii" i po takim krytycznym komentarzu raczej będę unikał tego tytułu. "Beat the Devil" ma świetną obsadę, szczególnie Jennifer Jones jest w nim znakomita, ale film jest przekombinowany i bełkotliwy. Przy scenariuszu współpracował Truman Capote, ale zarówno fabuła jak i dialogi, choć pozornie błyskotliwe, nie wpływają pozytywnie na odbiór całości. Połączono tu elementy wielu gatunków (kina przygodowego, screwball comedy, filmu noir, satyry na kolonializm), ale uczyniono to bez wdzięku, topornie.
      Wiele filmów Hustona zyskuje dzięki obsadzie, np. takie filmy jak Key Largo, Skłóceni z życiem, Noc iguany czy Honor Prizzich - obsada to zdecydowanie ich najmocniejszy punkt, bo niestety scenariusz jest w nich nudny i przegadany.

      Usuń
    3. Wiele z filmów Hustona opiera się na dialogach i aktorstwie (zresztą były to często ekranizacje sztuk teatralnych jak świetna "Noc iguany"), wszystkie wymienione filmy bardzo lubię, a aktorów nawet najlepszych trzeba prowadzić, a on to potrafił. Ja zachęcam do zobaczenia "Fobii", bo ciekawe odniesienie do jego innych filmów, przyznam, że wciąż szukam potwierdzenia, że on to na 100% wyreżyserował.

      Usuń
  3. To i tak obaj macie przewagę, bo ja widziałem kilka, góra cztery-pięć filmów Hustona, a na obejrzenie "Honoru Prizzich" ciągle nie mogę znaleźć czasu ... i chęci.

    OdpowiedzUsuń