niedziela, 14 grudnia 2014

"Sexy Beast". Od przeszłości nie ma ucieczki.


Kinowy debiut Jonathana Glazera, który wcześniej zajmował się reżyserowaniem filmów reklamowych i klipów muzycznych. Jak na pierwszy raz, "Sexy Beast" (2000) wypada więcej niż przyzwoicie, to kawałek naprawdę porządnego, kameralnego kina.

Intryga jako taka nie jest oryginalna, to dobrze znany motyw - gangster próbuje zerwać z przestępczym światem, przechodzi na emeryturę i wiedzie sielskie życie w słonecznym miejscu, ale przeszłość ponownie daje o sobie znać i dopada w najmniej spodziewanym momencie. Były skazaniec i kasiarz Gary "Gal" Dove (Ray Winstone) wraz z żoną Dee Dee, byłą gwiazdą filmów porno, oraz parą przyjaciół mieszka na południu Hiszpanii na Costa del Sol, spędzając beztrosko czas na opalaniu się przy domowym basenie oraz wspólnych posiłkach. Znalazł swój kawałek raju i nie zamierza wracać ani do poprzedniego życia, ani do deszczowego Londynu. Idyllę zakłóca pojawienie się Logana (Ben Kingsley), rekrutera pracującego na zlecenie Teddy'ego Bassa (Ian McShane), jednego z najpotężniejszych londyńskich gangsterów, który zamierza zorganizować napad na skarbiec należący do biseksualnego bankiera Harry'ego (James Fox).

"Sexy Beast" to film czerpiący z tradycji brytyjskiego kina gangsterskiego, dlatego głównym powodem, za który film Glazera należy pochwalić są bohaterowie, intryga ma tutaj znaczenie drugorzędne, to ledwie tło wydarzeń, prawdę mówiąc nieco absurdalne. Winstone w roli głównej spisuje się bez zarzutu. Tworzy wiarygodną postać emerytowanego gangstera, który z niedźwiedzia budzącego szacunek w swoim środowisku stał się łagodnym misiem. Przytył, zatracił dawne cechy. Z jednej strony jest zły na Logana, że bezpretensjonalnie wtargnął do jego świata i zmącił spokój, z drugiej - jest kompletnie przerażony zachowaniem gościa.


Bo też i Logan, choć jest postacią drugoplanową, kradnie całe show. Ben Kingsley zasłużenie otrzymał nominację do Oscara za swój występ. Logan to takie połączenie wygolonej łasicy (wygląd zewnętrzny) z pitbullem (zachowanie), który ślepo wykonuje rozkazy swego pana i jedyną jego troską jest ich wypełnienie co do joty. Osoba, która nie przyjmuje odmowy jako odpowiedzi. Furiat, psychopata łatwo tracący nerwy, u wszystkich, którzy go znają budzi lęk, jest nieprzewidywalny, nieokiełznany. Aby wykonać swoje zadanie chwyta się różnych sposobów - od manipulacji do przemocy. Kwintesencją jego istoty jest scena w samolocie, kiedy zostaje poproszony przez stewardessę o zgaszenie papierosa.

To z pozoru błahe wydarzenie zainicjuje reakcję, w wyniku której Dove będzie musiał stanąć oko w oko z Bassem. McShane, chyba po raz drugi po "The Villain" (aż tak dobrze nie znam jego filmografii) gra gangstera o specyficznych upodobaniach seksualnych. Jednak tym razem jest to zupełnie inny typ postaci. Bass to dosłownie zło wcielone i w przeciwieństwie do Logana nie ma żadnych zahamowań. W jego przypadku nie kończy się na groźbach.

Drugi plus "Sexy Beast" to zdjęcia autorstwa Ivana Birda. Sugestywne fotografowanie scenerii w dwóch odmiennych paletach barw. Słoneczna, idylliczna Hiszpania zostaje silnie skontrastowana z zimnym Londynem i wspaniałą sekwencją napadu dokonywanego pod wodą w basenie łaźni sąsiadującej ściana w ścianę ze skarbcem banku, w której wykorzystano ciężki sprzęt. Trzeci plus to właśnie pewna ręka reżysera. Po raz kolejny wychodzi na to, że doświadczenie z kręcenia bardzo krótkich form wystarczy, żeby stworzyć udany film pełnometrażowy.

Jeśli miałbym za coś "Sexy Beast" ganić to za niepotrzebne surrealistyczne sceny, mające formę marzeń sennych. I ten głaz, który nieomal rozpłaszcza Dove'a i ten szalony królik, przypominający trochę królika z "Donnie Darko" były absolutnie zbędne. Nie wiem jakimi przesłankami kierowali się Glazer oraz autorzy scenariusza Louis Mellis i David Scinto, co chcieli tym udowodnić.

vindom

14 komentarzy :

  1. James Fox .
    Głaz jest imo zajebisty. To jest taka alegoria w pigułce tego wszystkiego, co ma sie wydarzyć. Do tego świetnie skonstruowana filmowo scena . I jeszcze ,, Peaches'' The Stranglers w tle...
    Winstone , tuż po ochłonięciu z głazowych emocji czuł dokładnie to samo, co w momencie, gdy wysiadł z fury McShane'a w finale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, James Fox. Nie wiem skąd mi się wziął Edward. Chyba z rozpędu.

      Mnie takie alegorie w tym gatunku nie szczególnie przypadają do gustu. Takie trochę, mam wrażenie, wrzucane na siłę. Mogę się wszakże mylić, ale wolałbym mieć rację.

      Usuń
  2. Jak taka scena jest super gites sama w sobie, to ja się nie czepiam, jeśli nawet jest mniej lub bardziej od czapy. Pamiętasz w ,, Dwóch Jake'ach'' , jak Nicholson siadł na odwiercie i go wypierdoliło w powietrze ? :D To też tak trochę , jak z tym głazem.
    A tak BTW, czy widzialeś ,, Hustle '' Aldricha? Ciekaw jestem, co to warte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że tej sceny nie pamiętam. "Dwóch Jake'ów" to nie jest film szczególnie zapadający w pamięć.

      Tak się zastanawiam, z całym szacunkiem, czy to pytanie odnośnie "Hustle" nie jest tylko po to, by podtrzymać dyskusję w temacie ;-) . Uważam, że warto, że to jest coś, co jest bardzo niedoceniane i nieco zapomniane, a co powinno funkcjonować jako klasyk kina lat 70-tych w gatunku kryminalnym. Film, który z jednej strony pozostaje nieodrodnym dzieckiem swojej epoki, a z drugiej podważa konwencje zawarte w dziełach Friedkina czy Siegela. Tak jak tam policjanci byli obsesjonatami, tak w wypadku "Hustle" sprawę, która im przypada mają w dupie i chcą jak najszybciej zamknąć, przynajmniej do momentu, kiedy ojciec ofiary postanawia na własną rękę dojść sprawiedliwości. I jak to u Aldricha to, co najistotniejsze i najlepsze, dotyczy wspaniale rozbudowanej aranżacji wokół intrygi kryminalnej, samej w sobie banalnej.

      Usuń
  3. Nie, nie, pytałem ze szczerej ciekawości , bo się do tego przymierzam,a poza Tobą nikt mi nie przychodzi do głowy, kto mógłby to ewentualnie znać.
    Jakbym chciał podtrzymać dyskusje, to bym poleciał z oderwanymi , symbolicznymi scenami, czy motywami w kryminałach, swoją drogą temat ciekawy, dla mnie przynajmniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, temat ciekawy, i wart długich dyskusji. A na "Hustle" trzeba się było długo naczekać, zanim ktoś wrzucił w sieć.

      Usuń
  4. A ,,Wrobionego'' z Joe Don Bakerem dalej nie ma i nie ma, kurrriwa :(
    Ostatnio Wallandery chyba jakiś większy kipisz w Zatoce robiły .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to i tak kropla w zatoce czego brakuje. Mógłbym dorzucić np. "Three Tough Guys" "Badge 373", "Busting", "End of the Game" lub "Long Days of Vengeance". Tak tam namieszali, że się trzeba na innych rozglądać, gdzie często wieje, no wiadomo czym.

      Usuń
  5. Tylko ,Busting'' z tego widziałem. Ja bym obadał ,, Report for Commissioner'' ,, Bleu comme L'enfer '' ,, La Traque'' ,, Daddy's Boys'' tak od ręki z Jankesów i Francuzów i tylko z kryminałów. Ale na ,,Framed'' szczególnie mi zależy.
    ,,Long days..'' to ten spag west z Gemmą i Rabalem? Na YT powinien być, od biedy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Francuzy, i te znane i te mniej znane, to osobna sprawa. Też spore braki.

    Na YT nie znalazłem, ale są tam np. "The Fifth Cord" czy "My Dear Killer", tylko że z uciętymi finałami. Brakuje obu po kilka minut.

    OdpowiedzUsuń
  7. Espanol, jeśli urządza
    https://www.youtube.com/watch?v=WhFZlOiM_KQ
    O tamtych dwóch kiedyś rozmawialiśmy, ja ,, Fifth Corda'' na złodzieju namierzyłem już dawno temu, a ,, My Dear Killera'' o ile wiem, ma Haku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Fifth Cord mam nie z yt ale z jakimś fatalnym dubbingiem. Ni ch... ni idzie nic zrozumieć. Natomiast my dęta Miller jest na polskim portalu z gryzonie w nazwie. Jakość rmvb.

    OdpowiedzUsuń
  9. My dear killer* uroki pisania słownikiem z komórki ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Obejrzałem ,, Hustle'a ''.
    Odebrałem to, jako nostalgię za pewnego typu bohaterem, jak i za regułami gry, w jakich mógłby mieć racje bytu - co już na ten czas dawno minęło. Reynolds to taki sentymentalny i uczuciowy old timer , co lubi soft swingowe big bandy i sinatropodobnych refrenistów , chce cieszyć się cieszyć życiem i robotę traktuje jako środek , nie cel, jak ubertwardziele z 70'. Te sceny z nim Catherine Deneuve są po prostu rewelacyjne, zero nudzenia, prawdziwa chemia , super zagrane i naturalne. Nie spodziewałem się, że w policyjniaku akurat coś takiego mnie najbardziej ujmie. Gliniarz Reynoldsa nie ma w sobie cynizmu, może nie jest ostatnią dziewicą w Babilonie, jak Frank Serpico, ale i tak musi przegrać. Dość zaskakująco , ale w tym fachu to się zdarza. Zwłaszcza, jak się trafi na Freddy'ego Krugera.
    Film w tempie adagio con amore, za to dużo świetnych, chandlerowskich linerów.

    OdpowiedzUsuń