poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rene Clement - Rider on the rain



Rene Clement jest jednym z najważniejszych reżyserów francuskich w XX wieku. Jego największe sukcesy przypadły na lata 50. - wielkim uznaniem cieszyła się "Bitwa o szyny", w kolejnej dekadzie jego gwiazda zaczęła blaknąć i to w momencie, w którym zaczął tworzyć bardziej komercyjne obrazy dla szerszej publiczności, toteż po nieprzychylnym przyjęciu ówczesnej superprodukcji "Czy Paryż płonie?", kolejne filmy kręcił coraz rzadziej. Jednym z ostatnich w jego dorobku jest "Rider on the rain", trochę pogardzany przez krytyków, nie kwalifikujący się według ich oceny do miana dzieła.


W swoich filmach sensacyjnych nawiązywał do dorobku podziwianego przez siebie Alfreda Hitchcocka, jednakże nie był bezkrytycznym naśladowcą, bardzo subtelnie wykorzystywał rozwiązania stosowane przez mistrza suspensu, które autorsko adaptował na grunt francuski, dzięki temu jego dzieła zachowały oryginalny, niepodrabialny charakter. Twórczość Clementa, podobnie jak Hitchcocka, cechuje symbolizm, zamiłowanie do ciągle powracających detali, przywiązanie uwagi do funkcjonalności przedmiotów, ich wyraźne wyeksponowanie jako ważnego elementu do zrozumienia fabuły oraz motywacji bohaterów a także powtarzanych przez kamerę ruchów. Z kolei umiejętne wykorzystanie, swoista gra barwą, światłem, kompozycją uwydatnia rolę reżysera jako subtelnego wizualnego stylisty tworzącego obraz filmowy.

Obaj reżyserzy preferowali posągowy typ urody wśród kobiet. I, o ile u Hitchcocka widzimy najczęściej blondynkę, o tyle Clement w "Rider on the Rain" główną rolę kobiecą powierzył rudowłosej Marlene Jobert (na marginesie dodajmy, że jest to matka Evy Green, dziewczyny Bonda z "Casino Royale"), która wciela się w Mélancolie Mau, kobietę zamieszkałą w nadmorskim miasteczku na południu Francji, gdzieś w okolicach Marsylii, kobietę stłamszoną, posiadającą bardzo zazdrosnego, nieco prymitywnego w obejściu męża, pracującego jako pilot, oraz matkę alkoholiczkę, prowadzącą lokalny bar.

Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy miasteczko pogrążone jest w posezonowym letargu. Bardzo klimatyczna jest scena otwierająca, ukazująca ulewę jaka przez nie przechodzi. Żywiołowi towarzyszy  przyjazd autobusu, z którego wychodzi wysoki, łysy, odrażający mężczyzna. Nie bardzo wiadomo w jakim celu przyjechał do miasta, zaś uczucie niewiedzy pogłębia fakt, iż początkowo wałęsa się bezcelowo po mieście ze skórzaną torbą pod pachą. Niemniej jasnym jest, że jego obecność jest zwiastunem mających nastąpić wydarzeń. Gdy przypadkowo spotyka główną bohaterkę, udaje się za nią do domu, a korzystając z nieobecność jej męża, brutalnie gwałci. Po ocknięciu, Mellie nie decyduje się zadzwonić na policję, ale nerwowo chodząc po domu spostrzega, że jej prześladowca ciągle się w nim znajduje. Między nimi wywiązuje się walka, w wyniku której kobieta za pomocą strzelby zabija napastnika, i zamiast zadzwonić na policję, pozbywa się jego ciała, wrzucając je do morza. Najprawdopodobniej czyni tak z obawy przed gniewem zazdrosnego męża, który raczej nie przyjąłby wiadomości o gwałcie, ale dopatrywałby się zdrady ze strony żony. Następnego dnia Mellie wraz z mężem uczestniczy w ślubie przyjaciół. Podczas ceremonii jest uważnie obserwowana przez mężczyznę, który później przedstawia się jej jako pułkownik Harry Dobbs (Charles Bronson) i, co najważniejsze, wie, że poprzedniej nocy zamordowała mężczyznę.

Początek tej znajomości, to zarazem początek specyficznej gry w kotka i myszkę, wynikającej z intrygi zastawionej przez Bronsona, a toczącej się między dwójką głównych bohaterów praktycznie do końca filmu. Stawką jest przyznanie się, próba przeniesienia winy, rodzaj ekspiacji. Siłę filmu, jego najjaśniejszy punkt, stanowią kreacje obojga pierwszoplanowych postaci. Bez dwóch zdań jest między nimi chemia, wyraźnie iskrzy, tworzy się relacja o charakterze na poły masochistycznym, z której jednak żadna ze stron nie chce zrezygnować. Inteligentne, dowcipne dialogi, nie dość że są bardzo intensywne, to dodają pikanterii pojedynku pomiędzy Mellie a Dobbsem.

Marlene Jobert gra młodą, przerażoną, acz odważną kobietę, starającą się za wszelką cenę nie dopuścić do wyjawienia prawdy, w kreacji tej wypada bardzo przekonująco, jest wiarygodna, ze względu na warunki jest to rola w sam raz dla niej. Bronson tworzy jedną z najlepszych swoich kreacji w karierze, daleko mu do małomównego twardziela, typowego macho, charakterystycznego dla większości jego ról. W "Rider on the rain" pokazuje drzemiący w nim znacznie większy wachlarz aktorskich możliwości. Jego Dobbs łączy w sobie dość cyniczne podejście do życia, przy jednoczesnym, ironicznym dystansie. Jest to typ niemal makiaweliczny, znajdujący satysfakcję w dręczeniu filmowej partnerki. Więcej wie, niż mówi, operuje niekiedy półsłówkami, aluzjami. Z całą pewnością Dobbsa uznać można za postać moralnie dwuznaczną. Wyglądem (słynny wąsik) oraz mimiką twarzy przypomina postać Kota z Cheshire z powieści Lewisa Carrolla, prowadzącego główną bohaterkę filmu jak we śnie, bowiem sytuacja, w jakiej się ona znajduje, ma w sobie coś ze snu, bajkowej atmosfery, dziejącej się jednak na jawie. W końcówce filmu, czego na dobrą sprawę należało się spodziewać, ich relacja przeistacza się w love story, w którym uczucie nigdy nie zostanie wypowiedziane. Takie odniesienie do klasycznej pozycji literatury brytyjskiej, jest o tyle uzasadnione, że sam Clement nawiązuje do "Alicji w Krainie Czarów", nie tylko mottem filmu, ale przede wszystkim trzymającą w napięciu atmosferą. Atmosferą mroczną, przerażającą, a jednocześnie na swój sposób marzycielską, wręcz sentymentalno-romantyczną.

Sprawa gwałtu i zbrodnia popełniona w jego wyniku, jest często spotykana, toteż może się wydawać, że "Rider on the rain" ma bardzo prosto skonstruowaną fabułę. Tymczasem jest wręcz odwrotnie, gwałt i zbrodnia to tylko pretekst, punkt wyjściowy, coś w rodzaju pierwszej warstwy, za którą kryją się następne. Reżyser wiedzie widza wieloma mylnymi tropami, kluczy krętymi ścieżkami, zanim doprowadzi go do sedna sprawy. Stopniowo buduje napięcie, zaś ujawnienie przez Dobbsa prawdziwych intencji w końcowych fragmentach filmu nadaje mu dodatkowo mroczny wymiar psychologiczny, zbliżony do dramatu. Sfera dwuznaczności zawartych w opowiedzianej przez Clementa historii, znacznie przekracza poziom filmów Hitchcocka, zwłaszcza, że główna bohaterka znalazła się w centrum wydarzeń przekraczających jej zdolność pojmowania. W wyniku czego logika narracyjna upodabnia się do logiku marzeń sennych. Idealnie pasuje on do przytłumionego stylu, gdzie cicha intensywność łączy się z surowymi, ponurymi plenerami.

"Rider on the rain" może się podobać to, że w okresie wyświetlania w kinach cieszył się sporym powodzeniem, co nie jest kwestią przypadku. Oczywiście, z dzisiejszej perspektywy, tempo może się komuś wydać za wolne, ale, co jest stwierdzeniem banalnym, tempo nie stanowi jedynego wyznacznika poziomu napięcia oraz atmosfery filmu. Na minus trzeba zapisać przestarzałość wizualną. Kolorystyka nieco utrudnia oglądanie, albo to ja trafiłem na kiepską kopię. Niemniej jest to jeden z najlepszych europejskich thrillerów, jaki miałem możliwość obejrzeć.

vindom

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz